Nie łudźmy się, że ewentualna Partia Palikota dokona w Polsce rewolucji. Cudem będzie, gdy odegra na scenie politycznej jakąkolwiek rolę. Bądźmy szczerzy: Polacy nigdy liberałów nie lubili. Cudów nie ma, samo się to nie zmieni. Zatem do dzieła!
Odwieczni przegrani
Wielkich liberałów mieliśmy co najmniej kilku. Kaliszanie, Aleksander Świętochowski, Andrzej Wolan. Jednocześnie „od zawsze” bliżej było Polakom do antyliberalnego romantyzmu. Dlaczego? Prof. Stanisław Filipowicz w swojej pracy „Polskie tradycje polityczne – liberalizm i romantyzm” szuka głównych powodów takiego stanu rzeczy, obok słabego przyswojenia idei reformacji i oświecenia, w szczególnych cechach szlacheckiej mentalności. Antyliberalna była płytka, bezrefleksyjna religijność sprowadzana do prostych obrzędów. Antyliberalny był wtłaczający w schematy system edukacji. Antyliberalny był silny konserwatyzm. Antyliberalny był brak szacunku do prawa (Czytelnik pamięta zapewne, że jednym z głównych wątków mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza” był „ostatni zajazd na Litwie”, czyli siłowe odebranie majątku). Antyliberalne było odwieczne poczucie kolektywizmu. Wreszcie antyliberalny był brak umiejętności rozwiązywania sporów, szukania kompromisów (tradycja liberum veto).
Szlachta nie potrzebowała liberalizmu w I Rzeczpospolitej, Polacy nie potrzebowali go podczas zaborów. Dwudziestolecie międzywojenne to w Europie czas autorytaryzmów, zaś po II wojnie światowej na budowę ruchu liberalnego nie było po prostu szans. Dała ją „Solidarność” ale w wolnej Polsce nie udało się tego wykorzystać. Liberalizm z bogatego intelektualnie nurtu społeczno-ekonomicznego sprowadzono do wiązanej z Chicago doktryny ekonomicznej. Społeczeństwo (nie będę rozstrzygał słuszności tego rozumowania) związało ją z trudnym ekonomicznie okresem transformacji i odrzuciło. „Polska Solidarna” wygrała walkę o umysły z „Polską Liberalną”. Zmiana poglądów na liberalne nie będzie łatwa.
Gdzie ci liberałowie?
W III RP nie mieliśmy szczęścia do partii prawdziwie liberalnych. Nikt nie odważył się na uregulowanie kwestii rozdziału kościoła i państwa (zamiast tego lansowany był model „przyjaznej neutralności”), nie było woli walki o palące problemy społeczne (uchwalenie – mimo wielu społecznych protestów – „kompromisowej” ustawy o planowaniu rodziny, ochrony płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży). Popularne hasła wyciągano, gdy akurat nie było się u władzy, zapominano o nich dzień po wyborach. Platforma obiecała likwidację Senatu i jednookręgowe okręgi wyborcze, opozycyjne SLD niejednokrotnie stawało się gorącym zwolennikiem państwa liberalnego społecznie. Jednocześnie powszechnie przyjęto neoliberalny program w kwestiach gospodarczych. Podczas swoich rządów przyjął go nawet retorycznie prosocjalny PiS. Tak oryginalne podejście do idei liberalizmu musiało zamieszać Polakom w głowie.
Liberałowie bez szans na polityczną skuteczność
Jednocześnie niemal w każdych wyborach Polacy mieli możliwość by na partie chociażby tylko częściowo liberalne zagłosować. Wyłączając 1989 rok, kiedy mieliśmy w rzeczywistości do czynienia z plebiscytem poparcia dla Solidarności przeciw autorytarnej władzy, opcja liberalna nigdy nie miała szans na odgrywanie znaczącej roli. W rozdrobnionym Sejmie 1991 roku, mimo wyborczego zwycięstwa, nie była w stanie stworzyć trwałej koalicji, później pierwsze skrzypce na polskiej scenie politycznej zaczęły grać na przemian ugrupowania lewicowe i konserwatywne. Środowisku ROAD-UD-UW nigdy nie udało się zyskać więcej niż 15% społecznego poparcia społecznego. Przywoływany wcześniej opis antyliberalnej szlacheckiej mentalności pozostaje w stosunku do sporej grupy Polaków wciąż aktualny.
Liberałowie musieliby także zmierzyć się dzisiaj w wyborach z niezwykle sprawną medialnie i organizacyjnie Platformą Obywatelską. To zaś oznaczałoby, że z potencjalnych (i popierających poprzednio środowisko UW) wyborców o poglądach libertariańskich, liberalnych (lewicowych) i konserwatywno-liberalnych na nową partię zagłosowałaby jedynie część libertarian i liberałów.
Dlatego sytuacja Partii Liberalnej byłaby dzisiaj wyjątkowo trudna. Z kilkunastoprocentowym poparciem mogłaby liczyć na co najwyżej na rolę mniejszego koalicjanta PO lub SLD. Zdolność do jakichkolwiek rozmów z PiS byłaby mocno ograniczona. Polityczna pozycja w ewentualnym rządzie nie byłaby więc zapewne silniejsza od tej, którą dziś cieszy się – mogący związać się z PiS – PSL. Trzej ministrowie w kilkunastomiejscowej Radzie Ministrów z pewnością nie pozwoliliby na skuteczną realizację własnych politycznych pomysłów.
Być jak Krytyka Polityczna
Próby tworzenia w takich warunkach partii politycznej byłyby dzisiaj błędem. Tworzenie partyjnych struktur, ogromne pieniądze przeznaczane na promocję w czasie kolejnych kampanii wyborczych to strata energii i środków, które można wykorzystać w znacznie lepszy sposób. Jak?
Wzorując się na najskuteczniejszych: środowisku Krytyki Politycznej. W ciągu zaledwie ośmiu lat z redakcji niszowego pisma społeczno-politycznego stało się ono jednym z najbardziej opiniotwórczych środowisk w Polsce.
Krytyce udało stworzyć się prężnie działający ruch społeczny. Obok pisma zaczęto wydawać kilka serii książek. Przy prestiżowym Nowym Świecie powstało działające prężnie, firmowane przez „Krytykę” Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat. Do redakcji pisma dołączyły osoby, które były znane opinii publicznej już wcześniej (dla przykładu: Artur Żmijewski, Magdalena Środa, Kazimiera Szczuka). Powoli organizują się Kluby Krytyki Politycznej w mniejszych miastach.
Jednocześnie rozwojowi instytucjonalnemu towarzyszył wzrost znaczenia politycznego. I nie chodzi tylko o wykreowanie takich medialnych liderów opinii, jak Sławomir Sierakowski czy Maciej Gdula. Krytyka Polityczna stała się jednym z niewielu środowisk w Polsce, które potrafią wprowadzić dziś do dyskuru publicznego własną narrację. Zapoczątkowali modę na Žižka i Lacana, przypomnieli o Stanisławie Brzozowskim. Przez wielu uważani są za odnowicieli etosu polskiej lewicy. W czasie żałoby po katastrofie smoleńskiej potrafili skutecznie wprowadzić do mainstreamowych mediów swój punkt widzenia w tej sprawie, m.in. podejmując dyskusję o zamkniętych teatrach. And
last but not east, podobno lider SLD, Grzegorz Napieralski już dziś zastanawia się czy w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych w zamian za poparcie nie przeznaczyć części wysokich miejsc na listach wyborczych m.in. dla ludzi KP.
Liberałowie mogą powtórzyć ten sukces, być może – dzięki nauce na błędach poprzedników – nawet go przerosnąć. Projekt: Polska idzie dziś w dobrą stronę. Wraz z Liberte! zaczyna gromadzić wokół siebie dotychczasowych liderów opinii (prof. Hartman, Jan Winiecki) i tworzyć własnych (czego świadectwem jest choćby stała obecność w TOK FM). Jednocześnie wciąż nigdzie nie widać polskiego Nicka Clegga, nie widać spójnej wizji rozwoju, działania szerszego, niż organizowane sporadycznie eventy i projekty. Wciąż brak siły, by wprowadzić własne elementy narracji.
Oczywiste, że liberałom nie brakuje dziś chęci do przejęcia władzy i wprowadzenia w nim własnej wizji państwa. Jednak jeśli ta sytuacja stać się ma faktem, trzeba wykonać dużo organicznej pracy. Jeśli tak się stanie to za kilkanaście, a być może nawet za kilka lat przekonają się oni, że było warto.
