Polska jako jedyny kraj wywodzący się z bloku wschodniego szybko podążała w kierunku nowoczesnego państwa. Dużo szybciej i bardziej konsekwentnie niż sąsiedzi. Może i z większymi kosztami społecznymi, ale ów nadzwyczajny punkt startowy spowodował, że prywatny sektor, a i związane z nimi inwestycje dodawały Polsce impetu, którego przez dekadę brakowało wielu krajom sąsiedzkim.
26 października tego roku, w związku z 35 rocznicą śmierci Mirosława Dzielskiego spotkaliśmy się w Krakowie w kręgu członków i sympatyków Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego. Te spotkania mają swoją tradycję, acz nie zawsze wiążą się z debatami odnoszącymi się do osoby Dzielskiego czy liberalnej tradycji intelektualnej. Tym razem rozmawialiśmy o dziedzictwie, ale dużo ważniejsze było pytanie: czy historia demokratycznej Polski potoczyłaby się inaczej, zwłaszcza w pierwszych latach reform, bez ludzi orientujących się na wolny rynek? Albo inaczej – czy niezwykle wątłe w szeregach opozycji demokratycznej opozycji środowiska liberalne istotnie zaważyły na przemianach, które dokonały się za pierwszych rządów III Rzeczpospolitej? Oba pytania o tyle istotne, że u progu wolności policzalne na palcach jednej dłoni grupy liberałów były niemal niewidoczne w cieniu wywodzącej się z ruchu związkowego formacji reformatorskiej. Gdyby więc popatrzeć na proporcje, zarówno w gronie popleczników, jak i liderów przemian, Polska była skazana na reformy orientujące się na syndykalizm czy solidaryzm społeczny.
Dokąd by to prowadziło, ile czasu stracilibyśmy na mrzonki o „trzeciej drodze”? Nikt nie ma pojęcia. Może więc się wydawać niezwykle zaskakujące, że już w rządzie Tadeusza Mazowieckiego determinacja do rynkowych przemian była tak mocna. Co ciekawe, ich motorem byli nie tylko ludzie związani z szeroko rozumianym środowiskiem liberalnym, jak Tadeusz Syryjczyk, Marian Kania czy Henryk Woźniakowski, ale przede wszystkim ówczesny minister finansów Leszek Balcerowicz, człowiek o zupełnie innym rodowodzie, bliższy w latach 80. kręgowi doradców NSZZ Solidarność niż środowiskom wolnorynkowym. Po latach można zadawać pytania, czy i kto miał większy wpływ na kierunek przemian, kadry wywodzące się z SGPiS, czy przedstawiciele ruchu towarzystw gospodarczych? Rzecz to nie do rozstrzygnięcia, choć w świetle krakowskiej dyskusji zadziałała synergia. Balcerowicz i jego współpracownicy suflowali rozwiązania systemowe, a idąca mu w sukurs grupa ministra przemysłu Tadeusza Syryjczyka koncentrowała się na praktycznych konkretach i wspierała indywidualne decyzje rządu. Efekt był zaskakujący: Polska jako jedyny kraj wywodzący się z bloku wschodniego szybko podążała w kierunku nowoczesnego państwa. Dużo szybciej i bardziej konsekwentnie niż sąsiedzi. Może i z większymi kosztami społecznymi, ale ów nadzwyczajny punkt startowy spowodował, że prywatny sektor, a i związane z nimi inwestycje dodawały Polsce impetu, którego przez dekadę brakowało wielu krajom sąsiedzkim.
Co ciekawe, polska specyfika przechodzenia do kapitalizmu wiązała się też z innym, niekorzystnym dla nowoczesnego państwa zjawiskiem – stopniowym odchodzeniem od postulatów czy pryncypiów liberalizmu. Całkiem jakbyśmy się zakrztusili wolnym rynkiem z początku lat 90. Na tej zasadzie najszerszą sferę wolności prywatnego biznesu tworzyła przyjęta jeszcze przez komunistów w 1988 roku tzw. ustawa Wilczka, kaleczona szczegółowymi regulacjami przez kolejne dziesięciolecia. Rzecz jasna „ustawa Wilczka” była tylko małym krokiem na ścieżce budowania w Polsce wolnego rynku. Dużo ważniejsze były strategiczne zmiany przeprowadzane przez kolejne rządy wolnej Polski, niemniej z perspektywy sfery wolności gospodarczej, po tamtym „wilczkowym” otwarciu, przez kolejne dekady doświadczaliśmy w tej dziedzinie przepisów, które działalność obejmowały coraz większymi rygorami. Jakie to ma znaczenie z perspektywy rozwoju idei, programów i formacji wolnorynkowych w wolnej Polsce? Zasadnicze. Liberałowie nigdy nie zbudowali dla siebie szerokiego elektoratu, także w środowiskach ludzi związanych z gospodarką. Idea liberalna nigdy nie rozwinęła się ani w szeroką formułę, ani w formację, która znalazłaby stałe miejsce na mapie polskiej polityki. Właściwie szczytem jej możliwości były polityczne wzloty na początku lat dziewięćdziesiątych Kongresu Liberalno-Demokratycznego, który po czasach rządów Jana Krzysztofa Bieleckiego doświadczał systematycznego regresu, najpierw łącząc się z Unią Demokratyczną, a potem dał się zmarginalizować w Unii Wolności. Efemerydy typu konserwatywno-wolnorynkowa UPR czy jej mutacje nigdy nie zbudowały solidnych postaw w polityce, a potencjalni liderzy, w osobach Leszka Balcerowicza, Tadeusza Syryjczyka, Jana Krzysztofa Bieleckiego czy Janusza Lewandowskiego nigdy nie stanęli na czele liczących się formacji o profilu jednoznacznie wolnorynkowym.
W XXI wieku liberałowie stali się zaledwie ideową „czkawką” polskiej polityki. Pojawiali się w ostrożnie zorientowanych na wolny rynek efemerycznych formacjach, jak ruch Janusza Palikota czy Nowoczesna Ryszarda Petru, ale nigdy nie odegrali w polskiej polityce zasadniczej, a nawet ważnej roli. Nie należy się też spodziewać, że formację o tym profilu wprowadzi do polskiej polityki Sławomir Mentzen. Mimo wolnorynkowych tęsknot czy inklinacji części jego wyborców, Mentzen musi balansować między środowiskami rynkowymi i nacjonalistycznymi, czyli między dwoma sprzecznościami, które skazują to środowisko na trwałą deformację ideową.
Kim są liberałowie dziś? Bez wątpienia tworzą szeroką, acz uciekającą od jednoznacznej tożsamości wolnorynkowej bazę Koalicji Obywatelskiej. Z tej samej przyczyny co Donald Tusk nie chcą przyznawać się do liberalizmu, uznając tę ideę za anachroniczną i skompromitowaną złymi stereotypami wymierzonymi w mitycznych „neoliberałów”. Wolą mówić o sobie „wolnościowcy” czy „demokraci”, a ich poglądy można zaszeregować do kategorii „socjalliberalnych”. To oczywiste echo wymuszanego przez ustrojowe realia procesu konwergencji, który na świat kapitalizmu nakłada wynikające z ducha solidaryzmu obowiązki socjalne. Ich gwarantem jest tu w naturalny sposób antyliberalne państwo, z rozrastającym się aparatem urzędniczym i coraz większym zainteresowaniem partycypacją we własności. Na szczyty wyniósł ten system PiS, co więcej, dzięki sprawnemu populizmowi tak dalece przekonał do niego elektorat, że nawet wolnościowa (bardziej demokratyczna) koalicja 15 października nie może się z niego wyzwolić.
Kim są liberałowie dziś? Prócz kilku liczących się środowisk związanych z instytucjami (Centrum Adama Smitha, FOR etc.) liczą się tytuły prasowe. Wolnorynkowo sprofilowana „Rzeczpospolita”, „Liberté!” czy „Kultura liberalna”. Kilka głośniejszych nazwisk w kręgu Mentzena i cały szereg grup przyznających się do lewicowego liberalizmu, czyli ideowej efemerydy antyklerykalno-libertariańsko-socjalistycznej. Z kanonicznym liberalizmem nie ma to nic wspólnego, choć jest godne opisania. Możliwe, że w kolejnym tekście.