Podobno najlepsze cygara to te skręcane na jędrnych udach kubańskiej dziewczyny. Ich aromat przywodzi na myśl prażące słońce w którym suszony był tytoń, piaszczyste plaże i niezmącony spokój odpoczynku w hamaku. Przez lata Kuba dzięki swemu nieodpartemu urokowi przyciągała tysiące turystów. Słoneczne plaże, pyszne jedzenie, muzyka, cygara i zabytkowe samochody na kubańskich ulicach działały jak magnes. Jednak ów magnes traci swą moc, bo oczywistym staje się fakt, że taka Kuba od lat już nie istnieje…
Historia udowodniła już kilkakrotnie, że socjalizm się nie sprawdza. Nie tylko w sferze ideologii i sprawowania władzy, ale przede wszystkim ekonomii. Można przyjąć, że niedobór podstawowych produktów, a właściwie niedobór wszystkiego, jest immanentną cechą ustroju socjalistycznego. Podobnie jest na Kubie. Kraj się nie rozwija, a poziom życia ludzi systematycznie się pogarsza. Brak możliwości rozwoju własnej działalności, tłumienie prywatnych inicjatyw, nieracjonalna redystrybucja dóbr i nieefektywne zarządzanie podporządkowane ideologicznym priorytetom doprowadziły Kubę na skraj załamania.
Szacuje się, że obecnie państwo kontroluje 95 procent gospodarki i zatrudnia ponad 5 milionów ludzi, czyli około 85 procent zatrudnionych. Sektor prywatny istnieje w niezwykle ograniczonej formie. Oficjalnie pracuje tu około pół miliona osób, przy czym duża większość w sektorze rolniczym. Zatrważający a jednocześnie obrazujący niewydolność gospodarki jest fakt, że mimo tak dużego zatrudnienia w rolnictwie Kuba zmuszona jest importować 80 procent żywności, w tym m.in. cukier którego niegdyś była głównym producentem. Średnia płaca wynosi 20 dolarów miesięcznie, choć wiadomo, że wiele gospodarstw ma dodatkowy dochód z handlu na czarnym rynku lub z przekazów od rodzin z zagranicy. To źródło dochodu ostatnio nieco przyschło ze względu na recesję. Zresztą nie tylko ono. Z tego samego powodu zmalały wpływy z turystyki. Mówi się, że w ostatnim roku na Kubę przyjechało nawet o 20 procent mniej podróżnych niż zazwyczaj. Dodatkowo, ceny niklu, podstawowego produktu eksportowego Kuby, spadły w ostatnich dwóch latach czterokrotnie.
W takiej sytuacji rząd w Hawanie musiał zareagować. Jednak terapia szokowa w wydaniu kubańskim przygotowana pod okiem reformatora Raula Castro i zaprezentowana w zarysie we wrześniu br. nawet jeśli przyniesienie krótkookresowe poprawienie koniunktury, to i tak najpewniej skończy jak każda wersja „socjalizmu z ludzką twarzą”. Sam plan jest niby całkiem prosty: zwolnić pół miliona osób z państwowych urzędów oraz zakładów i pozwolić tym osobom zakładać małe firmy zajmujące się na przykład hodowlą niewielkich zwierząt lub renowacją mieszkań.
Problem w tym, że aby prowadzić działalność gospodarczą należy mieć dostęp do podstawowych urządzeń, materiałów i mieć środki pieniężne na start, a tego wszystkiego na Kubie brakuje. Na przykład, by łowić ryby trzeba mieć wędkę i łódź, aby uprawiać zboże należy mieć ziarno i w miarę żyzny kawałek ziemi. Tymczasem to wszystko to są towary deficytowe na wyspie. Co więcej, import z zagranicy jest zabroniony, więc skąd brać najpotrzebniejsze rzeczy? Pozostaje czarny rynek i najpewniej to on najbardziej rozkwitnie dzięki zaproponowanym reformom. Zwłaszcza, że planowane podatki mają być ustalane według dość mglistej zasady „kto więcej zarobi ten więcej zapłaci”. To taki socjalistyczny odpowiednik podatku progresywnego, choć tutaj poszczególne progi podatkowe będą pewnie bardzo blisko siebie, biorąc pod uwagę wielkość (a raczej niewielkość) dochodów z prywatnej działalności. Reformy młodszego z braci Castro nie uwzględniają również specyfiki kubańskiego społeczeństwa, od lat przyzwyczajonego do nicnierobienia na państwowym etacie. Złota zasada „czy kto stoi czy kto leży…” ma tak samo destrukcyjny wpływ na pracowników państwowych na Kubie, jak miała przed dwudziestu laty w polskich PGR-ach, a konieczność zmiany pracy będzie dla nich szokiem.
Dla niektórych obserwatorów wprowadzanie reform przez Raula Castro i jego świtę jest oznaką pozytywnych zmian, wręcz krokiem w stronę liberalizacji gospodarki na wzór Chin czy Wietnamu. Jednak na Kubie jest wielka różnica między teorią a praktyką, co pokazuje historia poprzednich reform. Na początku lat 90., kiedy po rozpadzie Związku Radzieckiego zniknęły subsydia dla niedziałającej, kubańskiej gospodarki, Fidel zezwolił Kubańczykom na tworzenie niewielkich zakładów takich jak małe restauracyjki (jednak o ograniczonej ilości stolików) lub wynajem pokoi. Większość z tych biznesów upadła z powodu wysokich podatków i skomplikowanych procedur dotyczących zdobycia licencji. Biorąc pod uwagę dramatyczną sytuację finansową Kuby, rząd również i teraz zdecyduje się na wysokie podatki, by jakoś uzupełnić budżet. A to raczej nie ma nic wspólnego z liberalizacją. Trudne będzie zdobycie licencji, bowiem reżim zapewne będzie chciał zachować kontrolę nad swoim społeczeństwem. Plan przedstawiony przez Raula Castro, jak określiła wicepremier i minister gospodarki Marino Murillo, to nie reformy, a „aktualizacja modelu kubańskiego”. A szkoda, bo strukturalna reforma systemu by się przydała. To jedyna droga dla toczonego przez raka niewydolności systemu socjalistycznego Kuby. „Kubański ustrój nawet na Kubie już nie działa”, prawda panie Castro?