„Ale czy można bez polityki?” – pobrzmiewało co i rusz. Nie, nie można bez polityki. Nie tylko dlatego, że „Zagrzmiało, powiało i w jedną noc zdmuchnęło z parków i skwerów więcej drzew niż minister Szyszko z ekipą jest w stanie wyciąć przez miesiąc” (swoją drogą – bardzo mnie ciekawi, czy to prawda, że więcej, biorąc pod uwagę wyniki dzienne harvesterów). Podejście do eksploatacji zasobów przyrody jest po prostu polityką. Tak samo, jak dane społeczeństwo ma politykę względem swojego języka, historii i dóbr kultury. Konstytucja RP zobowiązuje do ochrony środowiska naturalnego Polski, z tej prostej przyczyny, że jeśli je zdemolujemy, to najładniejsze idee nie zapewnią nam miejsca do życia. Jeśli dla kogoś to przesadzone, niech zapozna się bliżej z problemem wpływu suszy na wojnę w Syrii – i zrozumie wreszcie, że wojny nie toczą się o dumę narodową, lecz o zasoby, a jeśli te się kurczą, to niezależnie, jak wysublimowany religijnie, kulturowo i społecznie będzie powód, by ciąć racje, aresztować, rekwirować, karać i zabijać – będzie tylko listkiem figowym na naszej niezbyt eleganckiej zwierzęcości. Na naszej potrzebie, bym to ja się najadł i schronił przed upałem lub deszczem, ewentualnie ja i moje geny (rodzina), nawet twoim i wszystkich innych kosztem.
Jednocześnie natura nie jest niemoralna, jest amoralna. Nie zgadzam się bardzo fundamentalnie z ocenianiem zjawisk przyrody w kategoriach etycznych, co próbuje robić Grobliński („O ile jednak ludzie ochoczo protestują przeciw wycince drzew (zwłaszcza w puszczy), o tyle o niszczeniu zieleni przez siły przyrody nikt się nawet nie zająknie”). Ludzie mają tendencję, by przyrodę umistyczniać, uromantyczniać lub wręcz przeciwnie – demonizować, dopatrując się wszędzie świadomego działania, wymierzonego oczywiście w nich, bo umysł homo sapiens jest tak skonstruowany, by sądzić, że wszystko we wszechświecie kręci się wokół niego, o czym zajmująco pisze Dawkins w „Bogu urojonym”. Zatem deszcz spada na plony nam w nagrodę, a wiatr wyrywa drzewa nam na złość. Takie personifikowanie prowadzi do myślenia o jakiejś relacji z naturą jak z inteligentną istotą, o „ujarzmianiu przyrody” lub „walce z przyrodą”, „przechytrzeniu natury” itd. Z jednej strony jest to dobre – ponieważ nasza niezgoda na grę kartami, które nam rozdała natura, doprowadziła do centralnego ogrzewania, masowej produkcji żywności, szczepień przeciwko epidemiom, protez czy antybiotyków. Z drugiej strony wbiło to ludzkość w przekonanie, że konsumująca jego plony szarańcza jest zła, a dająca w niewoli mleko krowa jest dobra – i takie mamy kulturowe postrzeganie zwierząt, roślin, zjawisk pogodowych etc. – chociaż gdyby ta krowa mogła, też posiliłaby się naszymi plonami, a na pewno nie dawałaby nam swojego mleka z dobroci serca. Chce się najeść krowa, szarańcza i my też, a to, kto ostatecznie się naje, jest wynikiem skuteczności naszego przystosowania do warunków, a nie kategorią etyczną lub jakimś aksjologicznym porządkiem świata. Człowiek dostrzega swoją wyższość ewolucyjną nad szarańczą i wysublimował ją w postaci systemów filozoficznych, nawet sobie swoją zwierzęcą żarłoczność ubrał w poważnie brzmiące frazy („Idźcie i czyńcie sobie ziemię poddaną” – Biblia, „Nie możemy pozwolić na to, by człowiek traktowany był jako największe zagrożenie dla zasobów przyrodniczych, a najwyższą, jedynie zrozumiałą formą ochrony był zakaz wycinki drzew i zakaz zabijania zwierząt, co kreowane jest ostatnio zarówno przez ruchy satanistyczne, jak też ludzi o wielkim sercu, ale minimalnej wiedzy przyrodniczej” – minister Szyszko). Jednak tak samo jak szarańcza, w gruncie rzeczy chce się najeść tu i teraz, bez troski o to, czy pożerane przez nas dzisiaj zasoby wykarmią kolejne pokolenia lub inne osobniki naszego gatunku czy nie.
I wszystko to by nas prowadziło do wzruszenia ramionami, bo „I czy wiatr jest wobec lasu siłą zewnętrzną czy może elementem ekosystemu, który należy pozostawić w spokoju? Puszcza ma przecież radzić sobie sama – takie jest zdaje się stanowisko partii Razem.” (Grobliński) Takie myślenie przywodzi na myśl człowieka, co odpalił silnik, wyruszył na drogę, a potem puszcza kierownicę, bo jednak wolałby iść piechotą, więc niech los sam to rozwiąże. Otóż skoro już zaczęliśmy w tę przyrodę ingerować, skoro oswoiliśmy zwierzęta, wyregulowaliśmy rzeki i palimy naturalne lasy pod pola uprawne, to nie udawajmy, że żyjemy w pierwotnej dżungli, bo musimy wziąć odpowiedzialność za to, co sami spowodowaliśmy – czyli bezdomne psy, wymieranie ptaków wodnych czy pustynnienie gleby to nie są losowe zjawiska. Owszem, nie mamy wpływu na to, że żyjemy w klimacie, gdzie występują na przykład powodzie – ale czas zrozumieć, że planeta Ziemia to system naczyń połączonych i tak, może się okazać, że gwałtowny atak mrozu w październiku, tropikalny huragan w lipcu i wichury w marcu to wszystko efekt globalnego ocieplenia, a dokładniej – szeregu zmian klimatycznych, do których sami przykładamy rękę od pokoleń. I tak jak nasi przodkowie z jaskiń mieli dziesiątki pokoleń, by przystosować się do epoki lodowcowej lub jej końca, tak mieszkańcy dzisiejszej Ziemi mają na to już nawet nie dekady, wystarczy znów przypomnieć Syrię.
Zmiany w środowisku naturalnym, w tym jego postępujące zatrucie, spowodują przemieszczanie wielkich mas ludności i naprawdę nie na miejscu jest pretensja o to, że źli uchodźcy będą chcieli się najeść, napić i schować tak samo jak my. Pierwszy, a nawet drugi świat żyje na koszt trzeciego, a ponieważ myśli o przyszłości środowiska oraz potrzebach innych mniej więcej tyle samo, co wspomniana szarańcza (i to pomimo tysięcy lat filozofii, tysięcy systemów religijnych oraz bibliotek pełnych treści kultury, którymi się tak szczycimy), w końcu głodni konkurenci zapukają mu do drzwi. Znów będziemy to sublimować w postaci zderzeń cywilizacji, najazdu Hunów i wszystkich tych myślowych konstruktów, które znów mają nas przedstawiać jako dobrych, a konkurencję do michy jako złych. Zauważmy, że cała narracja antyuchodźcza sprowadza się w zasadzie do histerii, by szybko zjadać to, co nasze, bronić naszej miski oraz szybko powielać nasze geny, bo nasze geny będą broniły wspólnej miski przed obcymi genami, nazywa się to altruizm krewniaczy i z etyką nie ma nic wspólnego. Możemy dorabiać do tego Boga, ducha dziejów, imperatyw moralny lub historyczną konieczność, ale to naprawdę nie jest bardziej skomplikowane.
Jeśli zatem Piotr pyta ironicznie, czy protestować, odpowiedź jest najzupełniej serio – tak, protestować i to przede wszystkim przeciwko sposobowi myślenia, który doprowadził do sytuacji, w której jesteśmy. W porządku, to nie my osobiście doprowadziliśmy do suszy w Syrii czy wycinki puszczy, ale żyjemy w kulturze, która takie rzeczy dopuszcza w imię naszej wygody, która uczyniła cnotę z wygranej w wyścigu do najedzenia się. Być może sami powielamy tę mentalność, nawet jeśli nie formułujemy jej wprost. Zrównoważony rozwój czy transport to lekcja, do której zaczęliśmy jako gatunek dojrzewać dopiero, gdy okazało się, że poczynione przez nas spustoszenia zaczynają być groźne dla nas samych. I tak są jednak postrzegane wciąż jako fanaberie bogatych, całkiem zresztą słusznie, bo to pierwszy świat, jako niezajęty walką o przetrwanie, może sobie pozwolić na globalne refleksje i jest moralnie zobowiązany to zrobić, ponieważ najadł się jako pierwszy, ma zatem większość spustoszeń na sumieniu.