Pojawiające się ostatnio ze strony Kongresu Ruchów Miejskich nawoływania do zmiany ordynacji wyborczej w wyborach do samorządów lokalnych to żadna demokratyzacja, tylko odwrotnie: próba sięgnięcia po stanowiska z pominięciem mieszkańców.
W wyborach 2010 stowarzyszenie My Poznaniacy uzyskało 9,5% głosów i ani jednego mandatu. Po wyborach zaczęło się przekonywanie, że to wina ordynacji wyborczej, która blokuje możliwości lokalnych komitetów obywatelskich i że trzeba ją zmienić w taki sposób, aby nawet przy takim wyniku wyborczym mandaty radnych otrzymać. Jest to próba pójścia na skróty i ominięcia wyborców w drodze po stanowiska. W obliczu niemożności uzyskania wystarczającej liczby głosów działacze planują majstrowanie przy przepisach, aby można się było dostać do rady nie tylko nie wygrywając wyborów, ale nawet osiągając jeden ze słabszych wyników w mieście.
Socjolodzy są, mieszkańców nie ma
Uchwalona w kwietniu deklaracja formułująca postulaty zmian i odgórne (tzn. przez Sejm) wprowadzenie polityki miejskiej ocieka lewicowymi ideami przeniesionymi wprost z książek amerykańskich naukowców. Mamy tam zatem protest przeciw prywatyzacji, postulat zagwarantowania sprawiedliwości społecznej i przeciwdziałanie ubóstwu i wykluczeniu, krytyka „monopolu deweloperów” oraz globalnych sieci, korporacji i „uprzywilejowanej własności wielkiej.” Na stronach internetowych królują artykuły i cytaty następujących autorów: Benjamin Barber, David Harvey, Pierre Rosanvallon, James Holston – profesor antropologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, Richard Sennett (Le Monde Diplomatique), James Howard Kunstler, Manuel Castells – profesor planowania miejskiego na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, Laura Burkhalter, architektka i projektantka z Los Angeles, Andreas Billert.
Jednak nie ma tam ani wypowiedzi, ani materiałów o mieszkańcu, taksówkarzu czy sklepikarzu. To dość jasno wskazuje jaki jest obszar zainteresowań osób, które deklarują, że są reprezentantami mieszkańców. I dobitnie wyjaśnia dlaczego ci mieszkańcy nie są zainteresowani wybieraniem do rad takich reprezentantów.
Zablokowane komitety lokalne? Czy rzeczywiście?
Niechęć społeczeństwa do partii politycznych jest zjawiskiem tak głębokim, że otwiera szeroko furtkę do mandatów radnych niepartyjnym komitetom. To jest świetna okazja do pokazania, że się jest bliżej zwykłych ludzi niż politycy. Wbrew twierdzeniom zespołu koordynacyjnego Kongresu Ruchów Miejskich obecna ordynacja nie blokuje lokalnych komitetów – jest wystarczająco dużo przykładów lokalnych komitetów, które wygrały wybory nawet w miejscach dotychczas będącymi bastionami partii, np. PO. Widocznie umiały dobrze rozpoznać problemy mieszkańców, albo przynajmniej dobrze udawać, że je rozpoznały.
Nikt nie zabrania działaczom zdobycia 50% głosów, wręcz odwrotnie: jest tak ogromny popyt na niepartyjne komitety, że miejscami działacze partyjni przebierają się za ruchy lokalne i usiłują (nieraz z powodzeniem) dostać się do rady pod szyldem lokalnego komitetu obywatelskiego. Co więc tak przeszkadza działaczom w zdobyciu wystarczającej liczby głosów? Chyba raczej chodzi o strach przed konfrontacją z wyborcami, bo nie ma się im zbyt wiele do powiedzenia. Wykład z ideologii rewolucji to za mało, żeby zdobyć poparcie mieszkańców.
Czym żyje mieszkaniec i czy żyje działacz
Polskie miasta szybko się rozwijają, pięknieją, są coraz lepiej skomunikowane ze światem i ze sobą nawzajem, oferują coraz liczniejsze miejsca pracy i wypoczynku. Nic więc dziwnego, że w Krakowie i w Warszawie zabrakło chętnych do oburzenia „upadkiem polskich miast” i „rządami kapitału”. Akcje okupacyjne kopiujące nowojorskie „Occupy Wall Street” i hiszpańskich Indignados posypały się z braku chętnych do oburzenia. Istnieje za to rosnące zapotrzebowanie na sprawy dotychczas zaniedbywane. Na plan pierwszy wychodzą problemy, które dotąd były traktowane jako drugorzędne i szybko rośnie popyt społeczny na ruchy nieideologiczne i niepolityczne, które zajmowałyby się konkretnymi problemami ulicy czy osiedla.
Wciąż zbyt mało jest chętnych do zajęcia się tak prozaicznymi sprawami jak psie kupy na trawniku przy ulicy Pomorskiej, sklep monopolowy na rogu, zepsute huśtawki na placu zabaw przy ulicy Ceramicznej, albo brak przejścia przez jezdnię przy ulicy Marszałkowskiej. Tymczasem rośnie kolejka chętnych do zajmowania się polityką, do zmiany ustaw, do mętnych rozważań na temat miasta post-konsumpcyjnego itd.
Wyobcowanie ze spraw którymi żyją ludzie, ze spraw miasta jest chyba najbardziej uderzającą cechą wielu działaczy, którzy określają się jako działacze miejscy. Głoszone przez nich hasła i treści nijak się nie mają do lokalnych problemów, bo ani nie dotyczą miasta ani tym bardziej tego miasta, z którego ci działacze pochodzą. Są po prostu kalką zagranicznych ideologii. Działacze chyba się zdecydowali, że nie interesuje ich przedstawianie interesów mieszkańców. Chcą przedstawiać problemy kalifornijskich uniwersytetów.
I to ma być alternatywa dla polityków?
Problem dotyczy oczywiście nie tylko Poznania. W Warszawie wśród wielu działaczy lokalnych panuje swoista moda na wyśmiewanie Parku Fontann na Powiślu wybudowanego przez władze miasta w 2011. Park Fontann stał się dla nich symbolem polityki władz miasta, która rzekomo lukruje rzeczywistość budową drogich i nikomu niepotrzebnych fontann, zamiast zająć się tym, czego potrzebują mieszkańcy. Problem polega na tym, że w ciągu zaledwie jednego sezonu pokazy fontann przyszło obejrzeć aż pół miliona ludzi. Chętnych było tak wielu, że trzeba było zwiększyć częstotliwość pokazów. W tym roku już widać, że wynik podskoczy, bo tylko pierwszego dnia sezonu, 3 maja, na pokaz przyszło 38 tysięcy osób, a pokazy będą się odbywały do października trzy razy w tygodniu. Widok gęstych tłumów przy fontannach na tle narzekań właśnie na fontanny to jaskrawy przykład rozejścia się dróg mieszkańców i działaczy.
Przykro to stwierdzić, ale alienacja wielu działaczy ze społeczeństwa jest dalej posunięta niż polityków.
Jeśli chcecie być prawdziwymi ruchami miejskimi, to wczytajcie się w to, czym naprawdę żyją mieszkańcy waszego miasta, a nie w naukowe książki.