Po masakrze w Srebrenicy Tadeusz Mazowiecki – choć odradzano mu to ze względów bezpieczeństwa – zdecydował się na odwiedzenie obozu uchodźców pod Tuzlą. Koczowali tam ci, którym udało się wymknąć serbskim oprawcom.
Kiedy w lipcu 1995 roku Mazowiecki wjeżdżał do obozu pod Tuzlą kobiety obserwowały samochód ONZ z zaniepokojeniem, a nawet nieufnością. Niedawno zabrano ich mężów, synów, ojców i wymordowano. A przecież obiecano im ochronę. Srebrenicę, niewielkie miasteczko 80 kilometrów od Sarajewa, miało chronić ONZ. Zaufanie do tej instytucji zmalało wówczas do zera, a przerażeni ludzie nie wiedzieli, do kogo się zwrócić.
Dawid Warszawski towarzyszący wówczas Mazowieckiemu, który sprawował funkcję specjalnego sprawozdawcy ONZ ds. przestrzegania praw człowieka, notował później: „Ludzie wyszli z namiotów i patrzyli na nas z nienawiścią […]. A potem Mazowiecki wygramolił się z samochodu. Ktoś go rozpoznał i krzyknął: »To nie jest ONZ! To jest Mazowiecki!« […] Do Mazowieckiego ustawiła się kolejka świadków. Jemu ufali” .
W tym samym czasie Ratko Mladić najpewniej nie zastanawiał się jeszcze nad swoim przyszłym losem, ani nie rozważał zakończenia działań wycelowanych przeciw ludności cywilnej. Ludobójstwo było już faktem, a jego skala przekraczała wyobrażalne granice. Kierujący nim przywódcy czuli się bezkarni. Później powiedzą, że nie są niczemu winni.
Mazowiecki relacjonując okrucieństwa wojny w Bośni, odnosząc się bezpośrednio do masakry w Srebrenicy, a jednocześnie wskazując na powszechne łamanie praw człowieka przez wszystkie strony konfliktu oraz na brak możliwości zapewnienia ludności ochrony nawet w strefach bezpieczeństwa gwarantowanych międzynarodowo, dzień po wizycie w obozie pod Tuzlą zdecydował o złożeniu mandatu powierzonego mu przez Komisję Praw Człowieka ONZ.
„Pogwałcenia praw człowieka są bezwzględnie kontynuowane, przeszkadza się w dostawach pomocy humanitarnej, ludność cywilna narażona jest na ostrzeliwanie, giną żołnierze »błękitnych hełmów« i przedstawiciele organizacji humanitarnych. Zbrodnie następują szybko i bezwzględnie, a reagowanie na nie przez społeczność międzynarodową jest opóźnione w czasie i niekonsekwentne” – pisał Mazowiecki w liście do ówczesnego Sekretarza Generalnego ONZ Boutrosa-Ghalego. „Wymordowano blisko osiem tysięcy całkowicie bezbronnych ludzi, Bośniaków, którzy tu mieszkali lub schronili się w ustanowionej przez Narody Zjednoczone strefie bezpieczeństwa. Wątły oddział sił Narodów Zjednoczonych zawiódł, odsiecz z powietrza nie przyszła na czas, a cała wspólnota międzynarodowa raz jeszcze okazała swoją bezradność” – dodawał po dziesięciu latach od tragicznych wydarzeń, gdy sytuacja w Bośni zaczynała się już stabilizować, a narody do niedawna ogarnięte wojną starały się odbudować własną państwowość i osądzić zbrodniarzy, jednocześnie zbliżając się do standardów i struktur europejskich.
Uznając, że bezpośrednia pomoc ludziom bytującym w rejonie konfliktu nie jest realna, Mazowiecki przynajmniej poprzez swą spektakularną rezygnację wskazał światu zachodniemu ogrom problemu, z którym ONZ nie dawała sobie wówczas rady. Bezradność oznaczała tu tylko teoretyczną możliwość pomocy, podczas gdy Bośni potrzebne były konkretne rozwiązania, a nie tylko monitorowanie sytuacji. „Reprezentuję naród, za który w 1939 r. nikt nie chciał ginąć. Mówiono: Nie będziemy ginąć za Gdańsk. Czy dzisiaj wolno powiedzieć, że nie będziemy ginąć za Žepę, Sarajewo?” – pytał retorycznie społeczność międzynarodową przypominając historię, w której sam przecież uczestniczył. Głos ten nie został bez odzewu.
Ostatecznym impulsem do działania (operacji Deliberate Force) była kolejna masakra, która miała miejsce na placu targowym Markale. W sierpniu 1995 roku, w drugim już ostrzale tego placu, zginęło 28 osób, a kolejne 90 zostało rannych. Nie dało się już dłużej milczeć, ani ignorować skali zbrodni.
Padł termin ludobójstwo, to zaś musiało pociągać za sobą konkretne następstwa. Ludobójstwo zgodnie ze swą definicją, sformułowaną w Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, oznacza bowiem zabójstwo członków grupy, spowodowanie u nich poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego, rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego oraz stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy dokonane „w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych”.
Termin „ludobójstwo” nieznany jeszcze podczas procesów norymberskich, za Winstonem Churchillem określany wówczas „nienazwaną zbrodnią”, stworzył profesor prawa międzynarodowego Rafał Lemkin. W książce „Axis Rule in Occupied Europe” dokonał on połączenia greckiego słowa genos (oznaczającego „lud” lub „rasę”) z przyrostkiem -cide (od łacińskiego cedere – zabijać). W ten sposób powstał termin genocide, czyli ludobójstwo, jako zbrodnia wyodrębniony podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ 11 grudnia 1946 roku. Termin tak boleśnie opisujący rzeczywistość, okrucieństwo, skalę nienawiści i zbrodni, z którą mamy do czynienia i dziś.
Właśnie terminu „ludobójstwo” używają sędziowie Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii, po ponad dwudziestu latach od wojny na Bałkanach, od masakry w Srebrenicy, wydając wyrok na 74-letniego Ratko Mladića, „rzeźnika Bałkanów”. Winny jest zatem ludobójstwa, zbrodni przeciw ludzkości, zbrodni wojennych w latach 1992–1995.
Zgodnie z orzeczeniem Trybunału Mladić winny jest 10 spośród 11 stawianych mu zarzutów (nie poczytano mu za winę zbrodni dokonanych w sześciu gminach Bośni). Winny jest zatem wymordowania 8 tys. muzułmańskich mężczyzn i chłopców w Srebrenicy, winny jest trwającego 43 miesiące oblężenia Sarajewa, podczas którego zginęło ponad 11 tys. cywilów; winny jest wzięcia za zakładników ponad 200 żołnierzy NATO i wykorzystywania ich jako żywych tarcz. Według Trybunału zbrodnie zostały dokonane na jego rozkaz, a w przypadkach, gdy rozkazy pochodziłyby z niższego szczebla – podkreślali podczas procesu prokuratorzy – Mladić jest niewątpliwie odpowiedzialny za nieukaranie swoich podwładnych.
W wyroku MTK mowa jest również o udziale Mladića w grupie przestępczej, która obrała sobie za cel oczyszczenie Bośni z muzułmanów i Chorwatów. Sam Mladić, podobnie jak podczas całego pięcioletniego procesu, ignoruje Trybunał, nie przyznaje się do winy, a z sędziów kpi w najlepsze. Wyroku nie wysłuchuje. Wcześniej zostaje usunięty z sali rozpraw, po tym jak z wściekłością krzyczał na sędziów, oskarżając ich o kłamstwa. Generał zostaje skazany na dożywocie. Jego syn, Darko Mladić, określa wyrok mianem „wojennej propagandy”, a adwokat generała Dragan Ivetić zapowiada apelację. Wobec ogromu dowodów trudno jednak wierzyć w możliwość jej skuteczności.
Jednak mimo wyroku na Ratko Mladiću problem ludobójstwa nie znika, co więcej jego zbrodnia – postrzegana jako masowa eksterminacja muzułmanów – bywa dziś używana (choćby przez wojowników Daesh) do szkolenia nowych bojowników, gotowych bronić swych braci lub mścić się za ich śmierć. W tym kontekście warto pamiętać, że – jak powtarzała reporterowi Jeanowi Hatzfeldowi ocalona z ludobójstwa w Rwandzie Tutsi – „ludobójstwo to nie jest jakiś krzak, który wyrasta z dwóch czy trzech korzeni, ale splot korzeni, które gniły pod ziemią i nikt tego nie zauważył”. To był ten sam rok, 1995, to samo lato, gdy dokonywało się ludobójstwo w Srebrenicy i na pełnych obrotach szalała wojna na Bałkanach. Nie zapobiegnięto również i tej masakrze, której rozmiar szacuje się nawet na milion zabitych.
Jedna zbrodnia zdaje się pociągać za sobą następną, wyzwala rodzaj „przyzwolenia”, bo nawet ukarana, zapisuje się w pamięci najkrwawszymi zgłoskami. Pytanie brzmi, jak mając historyczne doświadczenie powtarzalności zbrodni zapobiegać ludobójstwu? Jak radzić sobie z reżimami agresywnymi i represyjnymi wobec własnych obywateli? Jak uczyć się nie wykluczać inności/odmienności etnicznej, religijnej i każdej innej, gdy globalne społeczeństwo jest przecież faktem?
Jak działać, jak bronić ludzi skutecznie, by nie musieć radzić sobie z tragediami takimi jak masakra szyitów w Ad-Dudżajl, pogrom Kurdów w ramach operacji An-Anfal, czy ataku gazowego w Halabdży, „pola śmierci” w Kambodży, by nie musieć zastanawiać się nad przyszłością uchodźców wojennych z Syrii, nad tragedią ludności Darfuru? I nie idzie tu tylko o możliwości interwencji, instrumenty prawne, jakie daje nam prawodawstwo międzynarodowe (a z których korzysta się czasem albo nie w pełni, albo zbyt ostrożnie, albo po niewczasie).
Chodzi raczej o długotrwałą edukację, o wyplenianie owych korzeni ludobójstwa, resentymentu, wzajemnej niechęci, które znajdziemy wszędzie. By odnajdywać ich zalążki, wcale nie musimy szukać daleko.
Magdalena M. Baran – doktor filozofii, historyk idei, publicystka
Foto: Jelle Visser/flickr.com, Upamiętnienie ludobójstwa w Srebrenicy, CC BY 2.0.