Jarosław Gugała: Tematem naszej rozmowy będą wolność i prawda – dwie niezwykłe wartości i kategorie, które są nam niezbędne, ale zarazem trudne do utrzymania. Kiedy przygotowywałem się do tej rozmowy, pierwszą informacją, na jaką trafiłem, był fakt, że urodził się Pan we Lwowie. Bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ moja rodzina, od strony mamy, również pochodzi ze Lwowa. Potem znalazłem wiersz, w którym wspomina Pan o swoim dziadku, Karolu – i wzruszyłem się jeszcze bardziej, ponieważ mój dziadek, Stanisław, także był nauczycielem i – podobnie jak Pana dziadek – musiał ze Lwowa uciekać. Dlatego właśnie od Lwowa chciałbym zacząć. Znalazłem wiersz, w którym napisał Pan do swoich rodziców: „Lwów jest wszędzie”. Czy każdy z nas musi dźwigać te „święte miejsca”, które oglądamy na co dzień albo nosimy głęboko w sobie? A może jesteśmy w stanie jakoś się ich pozbyć? Skupić się na nowych miejscach i nie dźwigać więcej tego nieszczęsnego Lwowa? Czy też jest to po prostu nie możliwe?
Adam Zagajewski: Myślę, że posiadanie takiego „tajnego miejsca” w pamięci i wyobraźni jest swego rodzaju przywilejem. W gruncie rzeczy współczuję ludziom, którzy albo całe życie spędzają tam, gdzie się urodzili, albo gdzieś niedaleko. Sam moment wyjazdu – którego oczywiście nie pamiętam, bo byłem niemowlęciem – był dla rodziny, a potencjalnie również dla mnie, tragedią. Jednakże w przyszłości fakt, że jest jakieś tajemnicze miejsce, którego się nie zna, ale które jest podstawą egzystencji, to prawdziwy prezent od losu. Oczywiście nie mówimy tu o płaszczyźnie politycznej, nigdy nie kusiło mnie, aby domagać się ponownego przesunięcia granic. Mowa raczej o kwestiach prywatnych, związanych z wyobraźnią, pamięcią. I w tym sensie nie jest to dojmujące, a wręcz przeciwnie.
Jarosław Gugała: Czy mógłby Pan przypomnieć ten wiersz, który jak ustaliliśmy ma dwa tytuły (w internetowej wersji nazywa się „Lektorat”, w tomikowej – „Zasuwka”)?
Adam Zagajewski:
Mój dziadek prowadził lektorat z niemieckiego
na lwowskim uniwersytecie – o ósmej rano.
Wielu studentów spóźniało się.
Dziadek Karol, zwolennik dyscypliny,
przykręcił do futryny drzwi zasuwkę
i minutę po ósmej sala była hermetycznie zamknięta
A oni spali, spali długo, szczęśliwie,
nie wiedząc że to miasto przestanie istnieć
razem z zasuwką, że wszystko się skończy,
że będą wywózki i egzekucje, i płacz,
i że ta zasuwka stanie się kiedyś
idyllicznym wspomnieniem,
broszką z Herculanum,
skarbem.
Jarosław Gugała: Mieszkał Pan w życiu w wielu miejscach. Dane było Panu poznać również smak emigracji. Czy polski poeta może mieszkać za granicą?
Adam Zagajewski: Nawet powinien! Jak wiemy, najwięksi polscy poeci, czyli Mickiewicz, Słowacki, Norwid i Miłosz mieszkali i tworzyli na emigracji. Miłosz jako jedyny powrócił. Emigracja dla polskiego pisarza jest wielkim wyzwaniem, jest trudna, ale jednocześnie bardzo korzystna. Odrywa go od nieciekawej codzienności, którą my, mieszkający na miejscu, musimy żmudnie przeżywać, i pozwala na oderwanie perspektywy – niekiedy ta perspektywa staje się bardziej filozoficzna, innym razem metafizyczna. Choć nasi pierwsi poeci jednocześnie dużo pisali o Polsce, nie zapominali o niej.
Jarosław Gugała: Herbert napisał: „Rów w którym płynie mętna rzeka / nazywam Wisłą. Ciężko wyznać: / na taką miłość nas skazali / taką przebodli nas ojczyzną”, wyraźnie skarżąc się. Co jest prawdziwą ojczyzną poety? Język? To właśnie on jest miejscem, w którym spotykają się wszyscy poeci? A może mieszkając za granicą i tworząc w taki sposób, w jaki Pan tworzy, był Pan w stanie zminimalizować problem wielojęzyczności, przechodzenia z języka w język? Jestem filologiem z zawodu i wyobrażam sobie, że gdybym chciał tłumaczyć Pana wiersze, to wydają się one proste do przełożenia na inny język. Nie ma w nich takich środków, słów, które byłyby bardzo trudne do odtworzenia, które byłyby neologizmami, wytworem wyłącznie Pana języka i wyobraźni. Odnajduję w tych wierszach klasyczny spokój, przywiązanie do prostoty, wyrazistości, języka – a przez to również możliwy do przekazania w innych językach. Jest Pan zatem boleśnie przywiązany do polszczyzny czy też język w przypadku poezji, jaką Pan pisze, jest językiem, który może być bardziej uniwersalny?
Adam Zagajewski: Jestem oczywiście przywiązany do polszczyzny, ale nie boleśnie, a radośnie – lubię ten język. Zdarzyło mi się pisać prozę, eseje po angielsku i niemiecku, więc teoretycznie mógłbym próbować, ale jeśli chodzi o wiersze – kompletnie mnie to nie kusi, choć powstały dwa, może trzy w języku angielskim. Neologizmy są rzadkością w głównym nurcie polskiej poezji. Lubię tego rodzaju prostotę języka, za którą stoi komplikacja wyobraźni; prosty język ma odsyłać do nieprostych tematów, metafor i wyobrażeń.
Jarosław Gugała: W 1968 roku, kiedy powstała grupa poetycka „Teraz”, której powstanie miało oczywiście związek z marcowymi wydarzeniami tegoż roku. Postulowaliście panowie odkłamanie języka, przywrócenie wiarygodności, autentyczności, zakorzenienie w życiu – także w życiu codziennym – bo uważaliście, że tylko taki język jest w stanie mieć wpływ na rzeczywistość. Co wami motywowało w 1968 roku? Obowiązująca w tamtym czasie nowomowa komunistyczna?
Adam Zagajewski: Główną motywacją było silne poczucie, że żyjemy w kraju, w którym nie ma wolności, w którym rządzi kłamstwo. Nazwanie tego nowomową było krokiem drugim, krokiem pierwszym, zasadniczym – był bunt przeciwko powszechnemu zniewoleniu, kłamstwu. Jedną z nielicznych wysepek wolnego języka był „Tygodnik Powszechny”, ale główny archipelag języka polskiego był fałszywy, a marzec, który wciąż bardzo dobrze pamiętam, dodatkowo to zdramatyzował – był soczewką, w której skupiły się podstawowe cechy tego zniewolenia: pobicia studentów, kwestia „Dziadów” Mickiewicza… dokonała się eksplozja zakłamania i ataków.
Jarosław Gugała: Marzec 1968 roku przypomina mi to, co obserwujemy w Polsce w tej chwili, a zatem ogromne zaangażowanie młodych ludzi, którzy wcześniej milczeli, a dziś domagają się prawdy, kwestionują zastygłe, fałszywe rozpoznania rzeczywistości i pragną czegoś nowego. To ewidentny bunt wobec zastałej rzeczywistości. Podobnie jak to było 1968 roku we Francji, choć u nas ten posmak próby wypowiedzenia słów, które doprowadzą nas do lepszego świata również się uwyraźnił. Jak Pan to ocenia? Czy można szukać podobieństw między tym, co dzieje się w ostatnim czasie na ulicach polskich miast a tym, co działo się w marcu 1968 roku?
Adam Zagajewski: To bardzo rozległy temat. Ograniczmy się jednak do marcowych wydarzeń w Polsce, bo były one nieco inne. Bardzo sympatyzuję z obecnymi demonstracjami, cieszę się, że młode pokolenie zechciało coś powiedzieć i nie przeszkadza mi, że są to wulgaryzmy. Wtedy było to jednak co innego, ponieważ manifestacje studenckie były tak niesłychanym podważeniem całej istoty systemu komunistycznego, że zatrzęsły całym państwem. Była to gigantyczna rewolta. Te urocze manifestacje, podczas których tańczono poloneza i inne tańce były pełne uroku, ale dziś mamy już nowe tematy. Żyjemy w kraju głęboko zranionym przez PiS, ale pozostającym w demokratycznej ramie, dlatego wciąż nasuwają się nowe problemy i kwestie. Manifestacje na pewno jeszcze powrócą, ale nie powodują już wstrząsu, który poważnie zakołysałby całym statkiem państwa, ponieważ dziś są one w pewnym sensie dozwolone, podczas gdy w komunizmie były skandaliczne. Trzy dni temu patrioci-bandyci podpalali Warszawę, mówiliśmy o tym dwa dni i pojawiły się kolejne tematy. Waga tych wydarzeń jest więc nieporównywalna.
Jarosław Gugała: Czy nie ma zatem szansy, aby dzisiejsze protesty stały się pokoleniowym doświadczeniem dla wielu ludzi?
Adam Zagajewski: Są takie szanse, wszystko zależy od tych młodych ludzi – muszą być konsekwentni, nie mogą jedynie zadowolić się oglądaniem filmów wideo dokumentujących to, co już zrobili. Żeby ich działania naprawdę wywarły głęboki wpływ – muszą być długofalowe.
Jarosław Gugała: Wygląda na to, że jest to przebudzenie nowego pokolenia – dotychczas mało obecnego w polskim życiu społecznym i politycznym; pokolenia, które jest bardzo specyficzne. Sądzi Pan, że jest to pokolenie, które na nowo zacznie również czytać poezję?
Adam Zagajewski: Tego nie wiem – to już pytanie za milion…
Jarosław Gugała: No właśnie, ale uważa Pan, że jest szansa, że młodzi sięgną po te wiersze, że się nad nimi pochylą? Będą szukali w nich prawdy i wolności?
Adam Zagajewski: Trudno mi powiedzieć to wprost, ale nie sądzę. Prawda jest dla mnie wartością bardzo ważną i centralną, ale młodzi nie mogą polegać na starszych panach i starszych paniach. Sami muszą pisać, czytać, myśleć i stworzyć sobie własną kulturę pokoleniową. Kiedy ma się tyle lat co ja, szuka się innych rzeczy, poezja otwiera się wówczas nie tylko na życie obywatelskie, ale na odwieczne pytania, które również bardzo lubię. Myślę, że to pewna prawidłowość w życiu poetów, którzy zaczynają od silnej reakcji quasi-politycznej, a później idą w stronę prywatną, religijną, polityczną. Bo życie jest bardzo ciekawe, ma wiele wymiarów – nie tylko obywatelski, choć oczywiście ten jest podstawowy.
Jarosław Gugała: Czy pozwoli Pan, że tym razem ja przeczytam Pański wiersz?
Adam Zagajewski: Bardzo proszę.
Jarosław Gugała:
Sklepy mięsne
Afrykanin a nie Murzyn
nie słyszy się już dziś o Murzynach
którzy zginęli w kopalni węgla
to robotnicy afrykańscy ze zmiażdżonymi
czaszkami spoczęli pod zwałami mózgu
nie słyszy się już dziś o rzeźniku
starym rycerzu krwi
sklepy mięsne oto muzea nowej wrażliwości
urzędnik a nie kat
nie słyszy się już dziś o hyclu
którego nienawidziły dzieci
W dwudziestym wieku pod rządami nowej władzy rozumu
pewne rzeczy już się nie zdarzają
krew na ulicy na maskach samochodów
i na samochodach bez maski
człowiek biały z przerażenia
Europejczyk oko w oko ze śmiercią
nie słyszy się już dziś o śmierci
zgon a nie śmierć
to jest właściwe słowo
Wymawiam je i nagle spostrzegam
że moje usta wyścielono tekturą
którą dawniej nazywano milczeniem
Piękny wiersz o degradacji, oderwaniu języka od kategorii, o których staramy się rozmawiać: od wolności, od prawdy; o tym, jak łatwo można doprowadzić do sytuacji, w której język staje się bezsilny i nie potrafi wypowiedzieć tego, co widzimy, ale staje się maską albo beznamiętnym urzędniczym raportem, tworzonym w ten sposób, żeby zadośćuczynić statystykom, ale nie wywoływać żadnych emocji. Czy to, co dzieje się dzisiaj, przy ogromie środków przekazu i źródeł, z których płyną do nas teksty, dźwięki, a także wiersze – czy to wszystko nie niesie za sobą zagrożenia, które opisał pan w wierszu? Że wszystko będzie zabite swego rodzaju tekturą, uniemożliwiającą nam powiedzenie prawdy, która w nas tkwi i którą chcemy uzewnętrznić.
Adam Zagajewski: Słowa takie jak „śmierć” i „umieranie” we wszystkich językach, które odrobinę znam są zastępowane pseudonimami, bo ludzie w demokracji nie chcą myśleć o śmierci. To nie sprawa polityczna, to człowiek nowoczesny, żyjący w wygodnym, konsumpcyjnym społeczeństwie odrzuca pewne sprawy ostateczne i posługuje się językiem, w którym one nie występują. Nota bene, może tutaj pomóc poezja, bo ona nie może odwrócić się od tego, co ostateczne. Druga kwestia wiąże się z tym, że w naszym konkretnym przypadku w Polsce pojawia się nowy rodzaj zakłamania. Na przykład słowo „praworządność”. Okazuje się, że kiedy Unia Europejska chce badać praworządność, to nasz rząd nie wyraża na to zgody. Wydawałoby się przecież, że praworządność jest czymś pozytywnym, sympatycznym. Ale słowo to zmieniło znaczenie. Praworządności nie definiuje już profesor Zoll, ale wiceministrowie sprawiedliwości, którzy utożsamiają ją z nową sytuacją, w której sędziowie tracą swoją niezawisłość, a prokuratorzy już dawno ją stracili. Pojawiają się zatem dwa wymiary: polityczny i filozoficzny.
Jarosław Gugała: A także komercyjny, ponieważ mówi Pan o tym, że w demokracji unikamy słów dotykających kwestii ostatecznych, a może wynika to po prostu z faktu, że chcemy konsumować, a nie kaleczyć się słowami, samoudręczać się; chcemy żyć wygodnie, przy nieustannie włączonych odbiornikach, z których docierają do nas dźwięki, i słuchamy ich po to tylko, aby nie zetknąć się z prawdą, która zawarta jest w ciszy. A czy poeta może bać się ciszy?
Adam Zagajewski: Są różne rodzaje ciszy. Jest taka cisza, w której coś się przygotowuje, która nie jest pusta. Ale myślę, że każdy poeta zna też niedobrą ciszę, kiedy nic nie przychodzi do głowy; kiedy żyzna wyobraźnia czy, jak mawiają niektórzy, życie wewnętrzne, w sposób niedobry ucicha.
Jarosław Gugała: Miewał Pan takie doświadczenia?
Adam Zagajewski: Oczywiście, znam je bardzo dobrze. Być poetą to, jak słusznie zauważył Norwid, „bywać”, a nie „być”. Są okresy wzmożonej wyobraźni, po których przychodzą gorsze momenty, a nawet ich serie. I trzeba nauczyć się z tym żyć.
Wracając do tego, co mówił Pan o komercjalizacji – to prawda. Żyjemy w świecie post-religijnym. Polacy co prawda chodzą do kościoła, ale robią to jak automaty, które raz w tygodniu muszą postawić stopę w kościele, ale nie jest to akt religijny, a czysto konformistyczny. Żeby jednak w ogóle myśleć o śmierci – o której nie lubię myśleć, nie uważam, że jest ona ciekawym tematem – trzeba mieć wizję religijną, aby zmieścić śmierć w większej perspektywie, a tej perspektywy brakuje. Myślę, że nawet niektórzy księża jej nie mają.
Jarosław Gugała: Tak, wygląda na to, że dominującą grupą ludzi chodzących do kościoła w Polsce są tak zwani niewierzący praktykujący. To pewna obyczajowość. Porozmawiajmy zatem przez chwilę o Bogu i religii. W takiej czy innej formie Bóg istnieje – jako nasz stwórca albo coś co my sami stworzyliśmy, dlatego, że był jedynym sposobem, aby uciszyć nasz strach i ból egzystencjalny. Podobnie jak stworzyliśmy poezję, bo nie umieliśmy pewnych rzeczy w inny sposób wyrazić. A tymczasem w Polsce stało się coś takiego, że Kościół, który był jeszcze kiedyś Kościołem Tischnera, Karola Wojtyły, „Tygodnika Powszechnego” i wielu innych – odpuścił, przegrał. Upadek tego Kościoła polskiego spowodował, że także polska inteligencja się poddała, masowo się wycofała, przeszła na pozycje ateistyczne, antyklerykalne, nie znajdując w Kościele nic oprócz obrzędowości i nie mogąc spotykać się z prawdziwą wiarą. W tej chwili, w połączeniu ze wszystkimi aferami, które obserwujemy, wali się gmach katedry wiary przystępnej dla ludzi wrażliwych i wykształconych i za chwilę znajdziemy się w pejzażu przypominającym warszawski Muranów po likwidacji getta żydowskiego. Czy nie obawia się Pan tego? A może nie jest Pan tak pesymistycznie nastawiony jak ja i nie uważa, że obserwujemy zmierzch Kościoła, który jeszcze niedawno był silny i potrzebny poetom, artystom i inteligencji?
Adam Zagajewski: Trudno się nie zgodzić. Nie możemy jednak zaglądać ludziom do ich życia wewnętrznego. Nie wiemy, ilu jest ludzi, którzy wierzą prawdziwie i głęboko. Myślę, że są tacy ludzie i żaden rocznik statystyczny nie potrafi ich policzyć. Nie możemy zakładać, że głęboka wiara zniknęła z tego świata. Myślę, że tak nie jest. Natomiast śmiało można powiedzieć, zgodnie z tym, co Pan powiedział, że za komuny mieliśmy bardzo piękny Kościół Turowicza i Tischnera, Kościół otwarty, który potępiał polski antysemityzm i szukał nowej formuły na katolicyzm. Należał do niego również Wojtyła. Ale tego Kościoła już nie ma, zniknął. Pojawił się Kościół dość obrzydliwy, nacjonalistyczny. Mam wrażenie, że nasi arcybiskupi nie wierzą w Boga, a w polski naród. Nacjonalizm wyparł to, co jest istotą chrześcijaństwa, czyli uniwersalizm – otwarcie na drugiego człowieka, miłość i inne wartości uniwersalne. Naród w chrześcijaństwie jest rzeczą bardzo daleką w hierarchii spraw. Nasz obecny katolicyzm to po prostu nacjonalizm. To koniec pewnego chrześcijańskiego płomienia, który tak długo utrzymywał się w Polsce.
Jarosław Gugała: Ten brak uniwersalizmu prowadzi również do tego, że nie jesteśmy w stanie dostrzec bliźniego na przykład w uchodźcach. Więc, mówiąc wprost, gdyby do Polski przyszedł Jezus Chrystus, który był uchodźcą – nie wpuścilibyśmy go.
Adam Zagajewski: Problem uchodźców jest bardzo skomplikowany. Zgadzam się z tym, co Pan mówi, a jednocześnie jest to gigantyczny problem europejski, którego podczas tej rozmowy nie zdołamy rozstrzygnąć. Ale Kościół nie widzi też ludzi w ofiarach pedofilii, nie widzi bliźniego w tych ludziach, którzy są fundamentalnie skrzywdzeni przez zbrodnie tak wielu księży. Kościół zajmuje się tylko liczeniem kasy i dbaniem o swoją godność, zapominając o bliźnich, których skrzywdził i którzy latami domagają się uznania tych krzywd.
Jarosław Gugała: Podczas naszej rozmowy padło wiele rzeczy przykrych i bolesnych. Wróćmy jednak do poezji, która w pewnym sensie jest kościołem, a akt tworzenia – rodzajem mszy świętej, samotnego obcowania z innymi artystami, niekiedy poprzez polemikę, z wartościami najistotniejszymi, najbardziej podstawowymi. Chciałem więc zapytać o Pana ulubionych poetów, czego Pan szuka w poezji i co jest w niej z Pana perspektywy najcenniejsze? Czy fascynują Pana twórcy, którzy są zupełnie inni, którzy starają się dotrzeć do tych największych wartości swoją, różniącą się od Pańskiej, drogą?
Adam Zagajewski: Jest długa lista poetów, którzy są mi bliscy. Moje pokolenie znalazło się w sytuacji, w której nasi poprzednicy – Miłosz, Herbert, Szymborska – poeci sławni w Polsce i na świecie – dokonali pewnej rewolucji w polskiej poezji, bo jednocześnie otworzyli się na wartości uniwersalne i nie stracili z oczu tego, co dzieje się w Polsce. Potrafili w magiczny sposób połączyć fascynacje światową kulturą uniwersalną. Tak jak Mandelsztam powiedział, że akmeizm to tęsknota do kultury światowej. Czyli do uniwersalizmu. Ci nasi wielcy poprzednicy również w pewnym sensie byli akmeistami, bo tęsknili do uniwersalizmu, a jednocześnie z niezwykłą siłą zajęli się tematem lokalnym, tym, co działo się w ich ojczyźnie i odnieśli niebywały sukces. To poeci znani na całym świecie i uważam, że kultura polska znalazła się w centrum uwagi kultury światowej dopiero dzięki tym poetom – a także Andrzejowi Wajdzie i wielkim kompozytorom. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, jak bardzo prowincjonalna w optyce światowej była nasza kultura dopóki nie pojawiło się to pokolenie. W Polsce mało kto o tym pamięta czy nawet wie. Brakuje mi uznania dla tych wielkich poetów, którzy powoli są już zapominani, bo czas niewoli sowieckiej się skończył i poezja zeszła na drugi plan – dlatego o tym przypominam. Co do drugiej części pytania, czyli czego szukam w poezji – to skomplikowane…
Jarosław Gugała: Musiałem Pana o to spytać – w przeciwnym razie żałowałbym, a inni by mi to wypominali…
Adam Zagajewski: Myślę, że na swój sposób szukam – podobnie jak ci wielcy poprzednicy – połączenia tego, co lokalne z tym, co uniwersalne. Poezja naszych czasów żyje konkretem, nie może poprzestawać na ogólnikach, musi być konkretna, dotykać rzeczy widzialnych. Z drugiej strony jest jednak coś takiego, jak nieskończoność. Kołakowski napisał kiedyś o Spinozie, iż ten odkrył wolność w tym, że miał w swoim myśleniu kontakt z nieskończonością. Daleko mi do Spinozy i Kołakowskiego, ale to bardzo piękne sformułowanie. Odkrycie w świecie pewnego rodzaju nieskończoności daje wolność wewnętrzną. Do tego służy kultura – do uwalniania nas chwilami od tych pospolitych ludzi, którzy nami rządzą i otwierania większej perspektywy.
Jarosław Gugała: Zagadnę Pana jeszcze o inny ważny w Pańskiej twórczości temat – o muzykę. Czym ona jest dla Pana, jako poety?
Adam Zagajewski: Jestem przykładem niedoskonałego słuchacza muzyki. Nie tylko nie mam słuchu absolutnego, ale posiadam słuch bardzo relatywny i niedoskonały. Tym bardziej jednak kocham muzykę – jak wszyscy ci, którzy kochają bez wzajemności. Muzyka to najbardziej konkretny sposób istnienia wyobraźni; to falująca wyobraźnia, która przybiera rozmaite formy. Jednym z moich ukochanych kompozytorów jest, wciąż mało znany w Polsce, Gustaw Mahler – o którym trochę pisałem. Nie wstydzę się powiedzieć, że również Chopin jest bardzo bliskim mi kompozytorem.
Jarosław Gugała: A jeśli chodzi o twórców współczesnych?
Adam Zagajewski: Ze współczesnych – choć już nieżyjących – powiedziałbym, że Szostakowicz, wielki rosyjski kompozytor. Ale także Lutosławski. Nie otwieram się jednak za dobrze na muzykę komponowaną dzisiaj. Jestem do pewnego stopnia konserwatystą, zarówno w muzyce, jak i malarstwie. Wiem, że muzyka żyje, ale ta bardzo współczesna muzyka nieco się skurczyła.
Jarosław Gugała: Ostatnie pytanie. Nad czym Pan teraz pracuje i kiedy będziemy mogli poznać efekty tej pracy?
Adam Zagajewski: Niedawno moja wydawczyni, czyli Krystyna Krynicka z Wydawnictwa a5, zapytała: „Słuchaj, a może masz jakąś nową książkę?” Pomyślałem, że mogę mieć, bo napisałem kilka tekstów o Józefie Czapskim, który jest moim absolutnym bohaterem, którego dobrze znałem i z którym miałem zaszczyt i szczęście się przyjaźnić. Minęło tak wiele lat od jego śmierci, a ja wciąż podziwiam go coraz bardziej, lepiej poznaję jego malarstwo i literaturę. Był to moim zdaniem jeden z największych Polaków. Człowiek uniwersalny, a jednak patriota. Też emigrant. Na emigracji stworzył rzeczy, które teraz zaczynają być znane na całym świecie.
Jarosław Gugała: Powstała piękna klamra, bo z nim właśnie podróżował Pan do Lwowa w swoim tomiku poezji, a od tego przecież zaczęliśmy nasze spotkanie. Dziękuję za rozmowę. Przepraszam, jeśli próbowałem wyciągać Pana w przestrzenie, które niekoniecznie są dla poety najwygodniejsze. Życzę Panu dużo uśmiechu, nadziei i aby wszyscy ci, którzy wyrażają się przy pomocy ośmiu gwiazdek, sięgali po Pańskie wiersze, żeby powstała ta nić porozumienia. Bo każde pokolenie musi się na czymś oprzeć. W przeciwnym razie nie wierzę, że może powstać coś sensownego. Dlatego polecam wszystkim Adama Zagajewskiego – człowieka opokę i wspaniałego poetę.
Adam Zagajewski: Dziękuję.
Rozmowa miała miejsce podczas Igrzysk Wolności 2020. Nagranie ze spotkania dostępne jest pod linkiem: https://www.facebook.com/igrzyskawolnosci/videos/809737573148635
