Wbrew zapowiedziom instytutów badań opinii publicznej i mediów, REM (Republika Naprzód) Emmanuela Macrona nie ma „miażdżącej” większości w Zgromadzeniu Narodowym, ale 62 proc. mandatów w izbie niższej francuskiego parlamentu wciąż stawia go w komfortowej sytuacji.
Złośliwi wypominali mu na początku kampanii wyborczej, że – chcąc wszystkim pochlebiać – zgadza się i z postulatami prawicy, i z rozwiązaniami proponowanymi przez lewicę. Do apogeum tej postawy doszło podczas debaty telewizyjnej, kiedy to przyznawał rację niemalże każdemu ze swoich kontrkandydatów.
Jednak tuż przed wyborami prezydenckimi Macron przedstawił swój program, który – choć eklektyczny – na pewno należał do bardziej wyrazistych. Wśród jego punktów można wymienić możliwość korzystania z zasiłków dla bezrobotnych przy wypaleniu zawodowym, obniżenie składek społecznych, przyspieszenie integracji europejskiej (niewykluczające możliwości pogłębienia rozwarstwienia i pojawienia się Europy dwóch prędkości, jeżeli niektóre kraje nie będą nadążały), czy ograniczenie korzystania z energii jądrowej.
Kluczowe pytanie brzmi: na ile nowemu prezydentowi uda się wdrożyć ten ambitny plan reform?
Na pierwszy ogień pójdzie uelastycznienie rynku pracy, zapowiadane jeszcze przed wyborami jako priorytet kadencji, do przyjęcia przed końcem lata za pomocą prezydenckich dekretów. W tych sprawach we Francji trzeba jednak liczyć się ze związkami zawodowymi, które co prawda nie są już reprezentatywne, ale potrafią skutecznie zablokować cały kraj.
Przekonał się o tym w zeszłym roku poprzedni rząd, który mimo lewicowego rodowodu zaczął już wprowadzać pierwsze zmiany idące w tym kierunku. Najbardziej radykalni związkowcy grali pierwsze skrzypce w negocjacjach. I, koniec końców, z pierwotnych założeń ustawy zachowano tylko 10 proc. zapisów, co doprowadziło do szału przychylnie nastawionych do reformy pracodawców.
Nie wiadomo również, czy pierwsze zgrzyty pojawiające się w partii prezydenckiej nie przeobrażą się w wewnętrzną frondę. Choć ugrupowanie chlubi się tym, że większość nowo wybranych posłów nie działała wcześniej w polityce, każdy z nich sympatyzował z lewicą, centrum lub prawicą.
Nawet minister środowiska, ekolog, ma diametralnie inne poglądy na atom niż premier, który pracował dla przemysłu jądrowego. Z kolei prawicowy polityk Bruno Le Maire jeszcze parę miesięcy temu obiecywał, że obniży ukryty podatek dochodowy CSG, jeżeli zostanie wybrany prezydentem. Teraz jako ministrowi gospodarki powierzono mu misję… podwyższenia tego podatku. Podatek ma sfinansować obniżkę składek społecznych. Jak długo Le Maire będzie w stanie wdrażać program, który jest sprzeczny z jego poprzednimi wypowiedziami?
Mimo górnolotnych stwierdzeń na temat zmiany pojmowania służby narodowi – w skład rządu Macrona nie wchodzą sami nieskazitelni politycy. W środę prezydent powierzył Édouardowi Philippe’owi misję utworzenia kolejnego gabinetu rady ministrów po wyborach parlamentarnych, co wydawało się jedynie formalnością. Ostatecznie premier musiał zrezygnować z czterech ministrów powołanych zaledwie miesiąc temu. W przypadku każdego z nich istnieje podejrzenie uwikłania w afery.
Trójka pochodzi z partii MoDem, jedynego ugrupowania, które oficjalnie poparło Macrona w wyborach prezydenckich i któremu zawdzięcza on w dużej mierze zwycięstwo. Ironia losu: przewodniczący tej partii, François Bayrou, był ministrem sprawiedliwości i postawił sobie za punkt honoru „umoralnienie życia politycznego”.
Ale tak naprawdę to, czy Emmanuelowi Macronowi uda się okiełznać swoją młodą, jeszcze nieskrystalizowaną partię, nie będzie prawdopodobnie zależało od prowadzonej polityki i skandali. Przede wszystkim 39-letni prezydent Republiki będzie musiał się wykazać jako strateg, charyzmatyczny przywódca i spec od PR-u. Jeżeli mu się to powiedzie, przepchnie każdą reformę.
Frédéric Schneider – wydawca francuskojęzycznej wersji 10-języcznego serwisu informacyjnego VoxEurop.eu. Mieszka w Paryżu. Ukończył studia politologiczne, ekonomiczne i lingwistyczne. Wykładał m.in. na Uczelni Łazarskiego w Warszawie.