Tankując na Orlenie lub omijając go szerokim łukiem, sięgamy do aplikacji z horoskopem i wpatrujemy się w grafiki astrologów-influencerów, czytamy z gwiazd, recept i nagłówków gazet. Pielęgnujemy stany przewlekłych napięć. Szczerze i skrupulatnie zapisuje je już tylko ciało.
Dostałam newsletter. W tytule zawierał nie propozycję, ale nakaz, wezwanie do działania. PRZYGOTUJ SIEBIE NA PIERWSZE LATO ERY WODNIKA. Wchodzę w to! Mówiąc – sprawdzam. A świat? Świat nie pomaga. Reguły, które sprawiły, że poruszał się po „bezpiecznej orbicie” bycia najlepszą wersją siebie przestały działać. Dzisiaj każe nam obserwować, jak krwawią hipokryci, bezlitośnie drapiąc altruistów.
Symbolem Ery Wodnika jest postać młodego człowieka wylewającego wodę z dzbana na kulę ziemską. Ryzyko jest spore. Nie zachowując odpowiednich proporcji, może utopić i siebie, i ją. Zanim więc moc Wodnika ujawni się w pełnej krasie, zapnijmy pasy – czeka nas wielki chaos, który zapisuje się w prognozach, żółtych paskach programów informacyjnych, występach Episkopatu i buntach dwulatków, w których tak specjalizujemy się My, ci „oświeceni”, bardziej lub mniej liberalni, rzadziej świecący światłem własnym, częściej odbitym, zakochani w obrazie odbijającym się we wstecznym lusterku.
Zrobiło się ponuro. Mimo różnic i podziałów, które stały się drogowskazami na współczesnej mapie tożsamościowej, jesteśmy do siebie podobni. Zadajemy wciąż te same pytania, na które od dawna znamy odpowiedzi. Tankując na Orlenie lub omijając go szerokim łukiem, sięgamy do aplikacji z horoskopem i wpatrujemy się w grafiki astrologów-influencerów, czytamy z gwiazd, recept i nagłówków gazet. Pielęgnujemy stany przewlekłych napięć. Szczerze i skrupulatnie zapisuje je już tylko ciało.
W taki sposób prawdziwa apokalipsa zderza się z naszymi fantazjami na jej temat. Rozpada się świat gestów i rytuałów, szukania siebie w stylu „wolnym” ideologicznie i duchowo, bez formalnych ograniczeń. Robimy prawie wszystko. Unikamy jednego. Wciąż boimy się potraktować rolę własnego kata poważnie i równie poważnie wejść w inną rolę – ofiary. Siła niszczącą tych, którzy boją się końca, oszczędza z nim pogodzonych. To do niej należy Era Wodnika. Ten czas już nie potrzebuje mantr dwutygodniowych lockdownów, które ciągną się jeden za drugim, zamieniając tygodnie w miesiące, a miesiące w lata i przekonania, że „wszystko wróci do normy”. Nie wróci, choć tli się w nas ostatnia nadzieja na uratowania świata, którego nie chce się być częścią, ale którego równocześnie nie chce się opuścić.
Gdzie jest miejsce na „hokus pokus”? W codzienności. Tam, gdzie znajdujemy czas, aby spojrzeć na nasze rany, nie proponując planu leczenia w trzech krokach. Era Wodnika to czas akceptacji. A „Hokus pokus” to magia zadawania pytań. Codzienna praktyka, która zamienia wiedzę w doświadczenie, nie udzielając odpowiedzi jeden do jednego, ale wskazują kierunek. Wciąż wracam do słów Alberta Camusa – nauczyliśmy się żyć, zanim nauczyliśmy się myśleć. Czas do tego wrócić, pozwalając sobie na to, że bycie może zastępować działanie. Miarą odwagi nie jest już szukanie rozwiązań, ale przyglądanie się apokalipsie, nie mrużąc oczu na niedociągnięcia i codzienne kłamstewka skutecznie zasilające wypracowane przekonania.
Harmony and understanding
Sympathy and trust abounding
No more falsehoods or derisions
Golden living dreams of visions
Mystic crystal revelation
And the mind’s true liberation
Więcej o codziennej magii na miarę Ery Wodnika w kolejnej rozmowie z cyklu HOKUS-POKUS na łamach „Liberté!”
