„Sponsoring” przebrzmiał już jakiś czas temu, jednak chciałbym w jego temacie poczynić kilka uwag. Może dlatego, że wśród innych recenzji filmu, które czytałem, umknęło coś istotnego.
Wybrałem się do jednego z niekomercyjnych łódzkich kin by z poślizgiem obejrzeć film, o którym francuska prasa miała napisać „piękny wizualnie”, „rozmyślnie drażniący” i „prowokacyjny”.
Obraz porusza interesujący, kontrowersyjny i trudny temat jakim jest prostytucja młodych kobiet-studentek, które dzięki zaprzedaniu swoich ciał cieszą się znacznie wyższym statusem materialnym w porównaniu do swoich koleżanek pracujących w fast-foodach czy opiekujących się dziećmi.
W „Sponsoringu” główną rolę – dziennikarki pracującej nad materiałem o młodych prostytutkach gra znana francuska aktorka Juliette Binoche. Kilka razy możemy na ekranie zobaczyć rodzime gwiazdy w postaci Krystyny Jandy i Andrzeja Chyry, grających epizodyczne role.
Szumowskiej udało się kilka razy zaskoczyć ciekawymi pomysłami i rozwiązaniami scen. Przez moment historię jednej prostytutki, pochodzącej z polski Alicji (Joanna Kulig) i jej kontaktów ze starszymi mężczyznami poszukującymi ekscytacji, pokazuje poprzez zbitkę i barwny mix obrazów.
Przykładowo mamy obrazy romantycznej kolacji, ostrego seksu i „poigraszkowej” sjesty, gdzie nagi, podstarzały, ale wciąż atrakcyjny Don Juan podgrywa swojej muzie na gitarze ckliwą pieśń, którą razem, prawie bez nuty fałszu zamieniają w chwilę niemal autentycznego romantycznego uniesienia.
Takich, nacechowanych barwnością, emocjami i refleksyjnością scen jest jednak w filmie jak na lekarstwo. Szumowska ma ewidentny problem z ukazaniem głębi. Z reżyserki swojej produkcji zamieniła się w drwala ciosającego z wysiłkiem kolejne sceny i akty dramatu. Jej film jest toporny, diablo niesmacznie dosadny, nacechowany uproszczeniami i stereotypami. Filmowa Alicja, jako rasowa Polka musi krzyczeć „kurwa mać”, wypić z tzw. gwinta „małpkę” zanim cokolwiek powie, a i obiad zapija szklanką gorzały. Bez wiadomego mi powodu mamy w pewnych momentach okazję zajrzeć bohaterkom spożywającym posiłek głęboko do gardeł i zobaczyć wypryskujące z ich ust resztki pożywienia.
Oglądając, nie dostrzegałem autentyczności, nie mogłem uwierzyć, że stateczna dziennikarka nagle po wypiciu kropli alkoholu zacznie podrygiwać z młodą dziewczyną w niezgrabnym, seksualnym tańcu pysznie się przy tym zaśmiewając. Nie wierzyłem, że do czegoś może dojść. A w filmie dochodzi.
Widz nie zaprzyjaźnia się z bohaterami. Obca była dla mnie zarówno główna bohaterka, jak i jej syn, który wypaliwszy skręta rechocze jak idiota i wypowiada banały rodem z amerykańskich komedii klasy c. Obcy jest mąż dziennikarki, nie obchodzi nas zbytnio także Alicja. Bardziej skomplikowaną osobowościowo konstrukcję ma druga dziewczyna Lola (Anaïs Demoustier), która nie może ułożyć sobie kontaktów z facetem, i która zostaje zgwałcona. To jednak nieco mało.
Binoche mówiła o filmie, że stawia pytania. Szumowska natomiast, że jest to film o intymności i seksualności kobiet. Kobietą nie jestem, może nie powinienem się wypowiadać, ale nie wiem jakie pytania dla współczesnej kobiety ów film postawił.
I gdzie była ta intymność? Kobieta po 40-tce, francuska bizneswoman, masturbująca się na kocu w łazience i wychodząca z przyjęcia by po kilku godzinach forsować po pijaku dziki seks z mężem, ma być alegorią budzącej się, rozkwitającej kobiecości, intymnej seksualności, do tego okrytej szalem feminizującej emancypacji? Przepraszam, ale nie kupuję tej bajki.
„Wstyd” Mcqueena, który również nie tak dawno temu gościł w kinach, także poruszał trudny temat związany z seksualnością. Różnica polega na tym, że postacie u reżysera „Głodu” były wielopłaszczyznowe, głębokie, ich historie oglądało się jednym tchem, sceny były niesztampowe i wysmakowane – przeciwieństwo „Sponsoringu”.
Szumowska chciała ugryźć temat bardzo istotny i niejednoznaczny. Wgryzła się jednak słabo, do tego krusząc zęby. Jej obraz drażni, ale raczej nierozmyślnie. Zabrakło dojrzałości, nadania postaciom emocjonalnej głębi i pomysłowości na urealnienie głównej bohaterki. Może dlatego, że film robiła jeszcze nie Małgorzata a wciąż Małgośka?