– z Michałem Merczyńskim, dyrektorem Malta Festival, rozmawia Joanna Ellmann
Joanna Ellmann: Jestem poznanianką, dlatego interesuje mnie aspekt związany z początkiem Festiwalu Malta. Każde miasto jest ofiarą lub beneficjentem – albo jednym i drugim – stereotypów, które wokół niego narosły. Poznań w społecznej świadomości nie był miastem, które w pierwszej kolejności kojarzyło się z kulturą. Oczywiście my znaliśmy np. historię Teatru Ósmego Dnia, natomiast w ogólnej świadomości Poznań nie był kulturalnym centrum. Gdyby mógł Pan powiedzieć co sprawiło, że w 1991 roku to właśnie Poznań stał się macierzą tego festiwalu.
Michał Merczyński: Po pierwsze – trochę się z Panią nie zgodzę. Myślę, że Poznań miał dosyć silną pozycję jeżeli chodzi o kulturę – na pewno w aspekcie związanym z muzyką poważną. W tej dziedzinie już od lat 70-tych mieliśmy dobrą markę, jakość i tradycję. Mało tego – ja powiem jeszcze coś, co z dzisiejszej perspektywy epoki cyfrowej może zabrzmi trochę tradycyjnie, ale właśnie w latach 70-tych Poznań był takim miejscem, w którym – w tej najwspanialszej i najstraszniejszej telewizji jaką mieliśmy – Pana Szczepańskiego (najstraszniejszej, choć myślę, że obecna propaganda przebiła propagandę Szymańskiego), wiele czasu antenowego poświęcano kulturze; było to miejsce z odczuwalną – i mówię to bez cienia ironii – siłą edukacyjną i kulturotwórczą. Wtedy powstawały w Poznaniu dwa edukacyjne programy muzyczne: jeden Pana Kaczyńskiego, drugi Pana Cegiełły. Ośrodek poznański rejestrował mnóstwo koncertów muzyki klasycznej; był punktem odniesienia dla innych ośrodków. Ta telewizja dawała każdemu element edukacyjnej formuły. Poznań miał duży potencjał. W latach 80-tych, kiedy „Ósemki” [Teatr Ósmego Dnia] wyemigrowały z powodów politycznych, wszystko trochę „siadło”, ale ta muzyczna kultura cały czas prezentowała wysoki poziom – np. poprzez organizowanie Konkursu im. Wieniawskiego.
Dlaczego w 1991 roku narodziła się Malta? Czynników było kilka. Jeden jest bardzo prozaiczny – miasto Poznań w 1990 roku zakończyło remont jeziora Malta. Wtedy odbyły się tam Mistrzostwa Świata w kajakarstwie. Ten cały teren – jeszcze wtedy dziewiczy, miejscami zabetonowany, ale głównie porośnięty trawą, niezabezpieczony infrastrukturalnie – nie był specjalnym magnesem dla poznaniaków. Miasto Poznań w osobie Jana Kaczmarka, ówczesnego członka zarządu ds. kultury, zaproponował Teatrowi Polskiemu, żeby w tamto miejsce przenieść odbywające się na deskach naszego teatru spektakle. Powiedziałem, że to jest absolutnie bez sensu, ponieważ nie można w taką przestrzeń pakować spektaklu ze sceny pudełkowej, skoro są teatry, które tworzą przedstawienia plenerowe – w tym jeden, który właśnie wrócił do Poznania. To był pierwszy impuls zewnętrzny. Ta pierwsza edycja Festiwalu Malta była w pigułce tym, co działo się przez następnych 10 lat. Już wtedy, w 1991 roku, było to przedsięwzięcie międzynarodowe: 6 kompletnych zespołów z Hiszpanii, Włoch i kilka z Polski. Ludzi chwycili tego bakcyla. 2 duże widowiska odbyły się nad Maltą, coś się działo na Placu Wolności, coś między Teatrem Polskim a Malarnią. To był pionierski czas: powiew nowości i wolności. Wcześniej ludzie na ulicach polskich miast spotykali się z dwóch powodów: albo były to polityczne manifestacje, albo procesja Bożego Ciała. A tu nagle tych parę tysięcy osób – a z każdym rokiem było ich coraz więcej – wychodzi na ulice Poznania; szaleństwo, „komunia” społeczna. Po dwóch latach Juliusz Tyszka napisał artykuł „Sztuka bycia razem”, w którym opisywał fenomen – z jednej strony artystyczny, z drugiej socjologiczno – społeczny, jaki narodził się przy tej okazji. Ludzie wychodzili z domów, jechali nad Maltę, oglądali spektakle, cieszyli się, byli tam razem, nikt się nie denerwował, wszyscy byli wyluzowani – to było fantastyczne. Po sukcesie pierwszej edycji miasto bardzo zachęcało nas do kontynuowania tego festiwalu – i tak też się stało. Potem już poszło. Wkrótce przyjęliśmy formułę 3 programów: Program Główny, Poznań na Malcie, Malta Off; w 1994 roku w jednym momencie odbywało się ponad 100 spektakli. Przekraczaliśmy barierę dźwięku – to było fantastyczne. Dostaliśmy wtedy po raz pierwszy dotację z Unii Europejskiej [pierwsza dotacja w kulturze w Wielkopolsce].
Malta od początku zdefiniowała się jako projekt międzynarodowy, otwarty na różne formy artystyczne. W kolejnych latach bardzo świadomie pomyślałem, że skoro Malta jest takim miejsce komunii różnych stylów i gatunków to trzeba tam wprowadzać inne formy sztuki – głównie muzyczne. Tak zaczęły się wielkie koncerty maltańskie. Pierwszy, w 1996 roku, był koncertem Staszka Sojki; W Auli Uniwersyteckiej grał Michael Nyman. Następnego roku Goran Bregović wystąpił przed 30000 publicznością. Wszyscy – z Bregoviciem na czele mówili, że to było niesamowite wydarzenie. Wtedy w Polsce zaczęła się „Goranomania”. Pierwsza edycje Malty były absolutnie zdominowane przez teatr plenerowy, wielkie widowiska i wspaniałe artystyczne objawienia. To Malta – wcześniej niż Awinion – odkryła Pippo delbono. Podobnie było z Casteluccim, który był na Malcie po raz pierwszy w 2002 roku i dopiero potem zaczęła się kariera tego artysty.
Podobnie było z zespołami muzycznymi.
Z muzycznymi również. Np. Buena Vista Social Club, Leningrad Cowboys, Elvis Costello – po raz pierwszy w Polsce grali właśnie na Malcie. Od początku byliśmy także mocno związani z lokalną grupą twórców – Biurem Podróży, Marcinem Liberą, Adamem Ziajskim – ci artyści zaistnieli na maltańskiej scenie plenerowej i od tego zaczęły się ich międzynarodowe kariery. To był okres, w którym tworzyła się formuła uczestnictwa w kulturze. Wtedy nie było jeszcze wielkich festiwali jak np. Open’er. My wtedy spełnialiśmy różne funkcje. Nad Maltą powstawały campingi, choć nigdy nie mieliśmy ambicji, żeby tworzyć taki klasyczny festiwal muzyczny. Po prostu mieszaliśmy gatunki i myślę, że to jest siła i unikalność Malty do dziś, że łączy ona tyle różnych rzeczy i niezmiennie ciągle się zmienia. Dzisiaj jesteśmy w innym miejscu jako społeczeństwo, jako społeczność artystyczna, festiwalowa – żyjemy w epoce nadmiaru – a wtedy towarzyszyła nam kultura poszukiwań. Malta była w tym czasie takim analogowym internetem – można było surfować po programie.
Dziś mamy ponad 300 wydarzeń w ciągu 10 dni. Plac Wolności generuje i przyjmuje energię jednocześnie – stąd nazwa Generator Malta: miejsce koncertów, wydarzeń, dyskusji, zabawy i refleksji, warsztatów i dysputy: z jednej strony Adam Michnik, z drugiej profesor Zybertowicz. To jest tygiel możliwości.
10 lat temu wprowadziliśmy „Idiomy” – jako zupełnie nowa formułę, tematyzującą festiwal, kuratorów, którym proponujemy zajęcie się danym tematem. To my wybieramy lejtmotyw na poszczególne edycje i staramy się dobrać artystę – kuratora, do określonego w danym roku idiomu. To jest ważne i istotne rozwiązanie, które doceniła m.in. Europejskie Stowarzyszenie Festiwali, przyznając nam – jako pierwszemu polskiemu festiwalowi – nagrodę tej prestiżowej organizacji. Do EFFE aplikowało 1300 podmiotów, a otrzymało ją zaledwie 12 z nich. Nagrodzono nas właśnie za tę oryginalną formułę, za aspekt programowy. Z jednej strony Idiom, a z drugiej Generator, czyli bardzo otwarte, społeczne, ale też w wielkiej symbiozie z artystami, twórcami i intelektualistami działanie w dużej mierze oparte o lokalne siły wchodzące w miasto, w jego różne zakamarki, odkrywanie jego nowej przestrzeni.
Edukacja – na różnych płaszczyznach – jest bardzo ważna. Jak i kogo edukuje Festiwal Malta? W jakim kierunku ta edukacja zmierza i jaki jest jej cel? Czy te aspekty są brane pod uwagę podczas ustalania programu?
Uważam, że Malta pośrednio edukuje cały czas. Staramy się wprowadzać takie formy teatralne, które są pokazywane w Polsce po raz pierwszy lub które są pokazywane rzadko. Druga sprawa – kontekstualizujemy to. Dawniej do każdego Idiomu wydawaliśmy książkę, która opisywała dane zjawisko teatralne lub była tekstem autora programu. Dawaliśmy więc dodatkowe narzędzie do tego, aby ktoś, kto być może nie spotkał się z takim rodzajem sztuki, miał też jakiś rodzaj interpretacji i opinii na ten temat.
Poza tym, to co robimy regularnie na Placu Wolności – a więc Forum, które związane jest tematycznie z Idiomem. Gromadzi ono wybitne postaci życia intelektualnego – przede wszystkim z Polski, ale ideę Forum zainaugurowaliśmy w 2012 roku z noblistą, Johnem Maxwellem Coetzee, kiedy przygotowywaliśmy premierę opery na podstawie jego tekstu „Slow Man”, do którego muzykę skomponował Nicholas Lens. Mógłbym wymienić przynajmniej kilkudziesięciu (w tym roku 30) uczestników Forum. W tym roku z grupą ponad 150 osób rozmawialiśmy o trudnych aspektach wojny – w środku miasta, o 17:00, w wakacje, w upale, to jest niezły wynik. Robimy także debaty w ciągu całego sezonu przygotowujące do Malty – wszystkie są nagrywane, więc strona internetowa Malty jest także świetnym archiwum. Malta kończy się 30. czerwca, ale tak naprawdę w ciągu całego sezonu w naszej siedzibie na Placu Wolności odbywają się wykłady, spotkania, dyskusje. Jest Szkoła Widza – program czysto edukacyjny realizowany wspólnie z Miastem Poznań. Bardzo blisko współpracujemy ze szkołą Da Vinci, która tworzy młodą markę: Międzynarodowy Festiwal Teatralny i Filmowy Młoda Malta.
Nie ma u nas edukacji wprost, ale przenika ona w różne aspekty Festiwalu (proszę spojrzeć na ilość warsztatów). Druga sprawa – uważamy, że edukacja jest najważniejsza i jest to największe zaniedbanie polskiego 30-lecia. Poświęciliśmy temu w tym roku całą debatę otwierającą. Odeszliśmy od tematu „Armii jednostki” i 21.06. całe popołudnie poświęciliśmy edukacji. Była to największa narada obywatelska, którą organizował Kuba Wygnański i Fundacja Stocznia. Przy 25 stołach dyskutowali uczniowie, nauczyciele i rodzice. Potem odbyła się debata z udziałem m.in. Pani profesor Krystyny Starczewskiej, Pani Profesor Laury Paluszkiewicz, profesora Krzysztofa Podemskiego. Całe popołudnie od 17:00 do 19:00 oddaliśmy Plac Wolności temu tematowi. Wydaje mi się, że Malta i w ten sposób pośredni – przez swoje projekty, ale także przez konkretne działania edukacyjne – nie tylko metaforycznie zaznaczyła, że to „ostatni dzwonek” kiedy o edukacji trzeba mówić. Trzeba przywrócić wagę i rangę zawodu nauczyciela, bo ona została przez te wszystkie lata totalnie zdezawuowana i zapomniana. To jest w naszej optyce i w każdym działaniu. Oczywiście nie zastąpimy tego, czym jest dobra szkoła czy edukacja sensu stricte. Ale możemy wywołać pewien rodzaj pasji, nawyku. Edukacja jest niezwykle ważna i jeżeli zaszczepi ona w młodym człowieku pewnego bakcyla, wartości, zachowania prowadzące do wniosku, że potrzeba uczestniczenia w kulturze jest istotna, to jest rzecz nie do przecenienia.
Czy potrafi Pan zdiagnozować, jakie zmiany na przestrzeni tych 29 lat funkcjonowania Malty zaszły nie tylko w samej formule, ale także w widzach, ich wrażliwości, w przestrzeni miejskiej. Jak to ewoluowało i jak Pan te zmiany ocenia?
Zespół Malty jest bardzo młody. Deleguję mu swoje kompetencje po to, żeby pracujący w nim ludzie mogli wykazać swoją wrażliwość. Od paru lat nie mamy dyrektora artystycznego – mamy programerów, tworzymy ten Festiwal razem. Młode pokolenie ma inne spojrzenie. Zmienił się sposób prowadzenia Festiwalu, zmienił się sposób funkcjonowania miasta. Dzisiaj jesteśmy w kulturze nadmiaru wszystkiego, a kultura cyfrowa daje jeszcze większe poczucie tego nadmiaru. W takiej sytuacji potrzeba przewodników. Oczywiście wszystko można znaleźć w internecie, ale my nadal drukujemy program, bo fajnie jest włożyć papierowy program do tylnej kieszeni jeansów; wziąć do ręki katalog, który szeroko opisuje wszystkie wydarzenia. Publiczność bardzo się zmieniła ponieważ ze względu na nadmiar, przesyt wydarzeń, w których możemy przez cały rok uczestniczyć. Widzami są ludzie z mojego pokolenia – ale także ich dzieci, a nawet wnuki. Parę dni temu słyszałem wypowiedzi osób, które były na otwarciu: „Fajnie, że wracacie czasem do starej formuły spektaklu plenerowego”. Dzisiaj Plac Wolności jest tym, czym kiedyś były maltańskie plenery. Teatr się zmienił, nie ma już tylu zespołów, które pracują w formule teatru plenerowego; zmieniła się też potrzeba obecności w tego typu eventach. Teraz wolimy móc do woli wybierać spośród mniejszych wydarzeń. To jest rozwiązanie, na które dzisiaj stawiamy. Naszymi priorytetami nadal są: kooprodukcja, współpraca i twórcy – zarówno ci już uznani, jak i młodzi, początkujący artyści z Generatora. Nie wystarczy wszystkiego zebrać, trzeba to jeszcze wyreżyserować, ułożyć pewną dramaturgię. Publiczność również bardzo się zmieniła, ale nadal jest nam bardzo oddana.
Czego Pana – ale także nas: widzów, obserwatorów Festiwalu Malta – nauczyły pewne trudności, które Malta na swojej drodze napotykała. Mam tu na myśli np. spektakle „Pogrzeb mamusi”, „Golgota Picnic”, „Klątwa”; cofnięcie przyznanej przez Ministerstwo Kultury dotacji. Czy te sytuacje niosą za sobą jakąś naukę?
Takie sytuacje – moim zdaniem – uczą nas jednej rzeczy: odpowiedzialności. Czasem trzeba zrobić krok do tyłu, żeby pójść dwa kroki do przodu. Tak było np. „Golgotą Picnic”. Ja do dzisiaj powtarzam – gdybym teraz znalazł się w tej samej sytuacji co wtedy, podjąłbym dokładnie taką samą decyzję. Jeżeli policja, oddziały prewencji mówią na oficjalnym spotkaniu u Prezydenta Miasta, że nie wesprą tego wydarzenia, że nie są w stanie ochronić artystów i widzów przybyłych do Centrum Kultury Zamek, to ja nie widziałem innej możliwości, jak odwołać ten spektakl. Czasem odpowiedzialność jest taka, że trzeba skakać na główkę do basenu i nie patrzeć na nic, a czasem taka, która mówi, że z uwagi na bezpieczeństwo widzów, artystów – trzeba po prostu zrobić krok do tyłu; ale nigdy nie można zdradzić artysty i tego nigdy nie zrobiliśmy.
Wrócę jeszcze do premiera Glińskiego, który w liście do Państwa napisał: „środki na Festiwal Malta będą przyznawane, ale pod warunkiem braku zagrożeń dla norm społecznych, kulturowych i obyczajowych”. Jakie normy łamie Festiwal Malta?
O to trzeba zapytać Pana Premiera, jakie jego zdaniem normy łamiemy. Ja mogę tylko powiedzieć, że wypłata środków na rok 2017 (według starej umowy) to było 300000 PLN. Teraz złożyliśmy wniosek na lata 2019/20/21 i dostaliśmy pieniądze tylko na ten rok w wysokości 200000,00 PLN, czyli o 100000, 00 PLN mniej niż w tej poprzedniej trzylatce. Czasy kiedy dostawaliśmy 1 mln PLN minęły. Ale ja się nie skarżyłem i nie użalałem w mediach z tego powodu.
Ale okazało się, że ta sytuacja miała też swój pozytywny wymiar – zbiórka społeczna okazała się sukcesem.
To prawda, zbiórka okazała się sukcesem. Zrzucaliśmy się na Maltę, zrzucaliśmy się na Europejskie Centrum Solidarności. Oczywiście ja się z tego bardzo cieszyłem i jeszcze raz dziękuję tym, którzy wpłacili pieniądze pod hasłem „Zostań Ministrem Kultury”. Choć ja mam też z tym pewien problem – bo takie publiczne zbiórki nie są sposobem na rozwiązywanie problemów.