Warto przyjrzeć się bliżej, do czego nawołuje ten manifest. Do zauważenia tego, co się dzieje, gdy nic już nie widać. W tych kilku słowach można streścić w sposób bardzo uproszczony główne założenia książki. Do dostrzeżenia zanieczyszczeń, których określenie przez wiele lat znane było głównie wśród astronomów – zanieczyszczeń świetlnych.
Czy zdarzyło ci się siedzieć w ciemności? Z dala od blasku latarni, bez zerkania w telefon? Jeśli uda ci się ta trudna sztuka (zwłaszcza, gdy kuszący telefon jest w kieszeni), doświadczysz zmiany w widzeniu. Nie radykalnej, lecz jednak zauważalnej. Ta ciekawa konstatacja zawarta jest w książce Manifest ciemności. O sztucznym świetle i zagrożeniu dla odwiecznego rytmu dobowego. Nie wierzyłam autorowi. Sprawdziłam. Oprócz kilku siniaków (w przeciwieństwie do Johana Eklöfa nie jestem specjalistką) zdobyłam doświadczenie, które zostanie ze mną na długo. Uważam więc, że warto przyjrzeć się bliżej, do czego nawołuje ten manifest. Do zauważenia tego, co się dzieje, gdy nic już nie widać. W tych kilku słowach można streścić w sposób bardzo uproszczony główne założenia książki. Do dostrzeżenia zanieczyszczeń, których określenie przez wiele lat znane było głównie wśród astronomów – zanieczyszczeń świetlnych.
Jak działają? Oprócz tego, że nocne zwierzęta i owady tracą swoje tereny i łowiska, zaczynają się gubić. Nie wygląda to jednak tak, jak nasze zgubienie się choćby w centrum handlowym – człowiek pochodzi po sklepach, jak się zmęczy, kawusia, pytanie o drogę i happy end. Nocne stworzenia nawigują się za pomocą światła księżyca. Gdy takich „księżyców” pojawia się więcej, rodzi to kłopoty z kalibracją zegara biologicznego, zapylaniem roślin (jeśli ktoś marzył o byciu zwierzęciem, by nie pracować, rozczaruje się – nawet fauna działa na zmiany) i prokreacją. Zatarcie granicy między dniem a nocą prowadzi do eksterminacji gatunków.
Nie trzeba nikomu chyba przytaczać obrazu ciem krążących wokół lamp lub świec. Otóż, nie jest to zlot fanów sztucznego oświetlenia, poszukiwanie ciepła czy brak ciekawszych zajęć. Te ćmy właśnie się gubią. Błędnie nawigowane, straciły orientację w terenie i skupiają się wokół najbliższego punktu orientacyjnego. Zamiast zapylać kwiaty, rozmnażać się, z wolna się wyczerpują i giną, jeśli nie staną się łatwym łupem drapieżników. To tylko jeden z przykładów zaczerpniętych z książki.
Jeśli masz w sobie choć trochę ciekawości odnośnie do wpływu ciemności (lub raczej jej braku) na ekosystem (i, co oczywiste, człowieka), usiądź i przeczytaj o nim. Najlepiej w ciszy, spokoju, może w pobliżu tego niedostępnego świata?
Autor bardzo chętnie pokaże, co dzieje się z zegarem biologicznym (także naszym) pod wpływem światła, jak to wpływa na jakość snu i jak człowiek szkodzi sobie i innym organizmom na kolejny bolesny sposób. Choć zanieczyszczenie światłem nie jest tak bardzo widoczne w skutkach jak śnięcie ryb w Odrze czy wyspy śmieci na Pacyfiku (i dzikie wysypiska w lasach), niszczy powoli i po cichu.
Nadmierne światło zagraża organizmom, których nie widać w dziennym świetle, a objawy zmęczenia u siebie człowiek próbuje zwalczać w Starbucksie czy na siłowni, szukając endorfin. A przecież zbawienne ograniczenie światła to nie jest droga, z której nie da się zejść kosztem ludzkiego życia czy bezpieczeństwa (tu muszę się przyznać do pewnej hipokryzji, jaką jest pisanie w nocy, ale nie od razu Rzym zbudowano).
Czy książka jest więc apokaliptycznym ekoterrorem, którego autor nawołuje do życia w mroku pod groźbą natychmiastowej samozagłady? Nie. Jest relacją z życia nocnej zmiany naszej planety i prośbą o zrozumienie i zaprzestanie sabotażu. Szkodzi on bowiem zarówno sabotowanym (owadom, nietoperzom i innym stworzeniom, które próbują polować, rozmnażać się, zapylać rośliny – innymi słowy, żyć), jak i sabotującym. To ludzie spożywają rośliny gorszej jakości (i otaczają się nimi). To gatunki warunkujące ich istnienie giną w ciszy. To oni nie dosypiają, szkodząc własnemu zdrowiu i życiu. To wreszcie oni bezczelnie panoszą się na planecie, która jest dobrem wspólnym. I jak wspomina autor, dopóki noc nie odzyska swego prawa do bycia ciemną, ludzie nie zaznają prawdziwego odpoczynku.
Jak to zrobić? Nie, nie trzeba cofać się do jaskiń i spowijać mrokiem, w nadziei, że nic złego się nie przytrafi. Wystarczy skłonić się ku pewnej ważnej regule, „każdemu według potrzeb”. Autor pisał swe dzieło przygotowany do pracy i ma w zanadrzu kilka propozycji rozwiązań. Wie, że duże światło nie zawsze dodaje splendoru. Czasem po prostu wyłania megalomanię, co ani środowisku, ani świecącemu nie przynosi pożytku.
__