DEMOKRACJA to nie anarchia. Niby oczywiste, ale ten porządek społeczny, w systemie demokratycznym niezbędny, jest źródłem sporów i często bolesnych awantur. No cóż, ludzie sami z siebie nie zawsze chcą być dobrzy i działać z poszanowaniem bliźnich. Duża ilość uważa, że liczy się tylko osobista korzyść, lub ewentualnie korzyść najbliższej rodziny. Cała reszta społeczeństwa służy tym ludziom za teren łowów i wyzysku.
Prawa powszechnie ustanowione nie są przestrzegane dobrowolnie. Żadne znaki drogowe nie byłyby respektowane, gdyby nie groźba mandatu za ich lekceważenie. Im dalej na wschód od europejskiej cywilizacji, tym lekceważenie tych znaków coraz większe. Sam, jako przedstawiciel stosunkowo wschodniej nacji, pytałem kiedyś mojego przyjaciela z Niemiec, który wiózł mnie przez Bawarię, dlaczego Niemcy tak skrupulatnie przestrzegają ograniczeń prędkości i jadą ślamazarnie swoimi znakomitymi szosami, po których polscy kierowcy mkną jak orły. Przecież nic by się nie stało, gdyby jechać trochę szybciej, niż nakazuje znak. „Ale to myśmy te znaki ustawili dla siebie” – odpowiedział z uśmiechem, że nie rozumiem tak prostego powodu. Minęło wiele lat i teraz, kiedy niemieckimi drogami jeździ tyle samo kierowców ze wschodu, co Niemców, wszędzie poustawiano tam mnóstwo radarów, które pilnują porządku skuteczniej, niż wrodzony szacunek do wspólnie ustalonych praw. A u nas, kiedy zwiększa się kontrola radarowa, pojawiają się protesty, że to zamach na swobodę.
Uczymy się mozolnie, że wolność musi iść w parze z przestrzeganiem prawa, a przestrzeganie prawa nie jest tylko aktem dobrej woli, lecz obowiązkiem obłożonym sankcjami. W sferze ruchu drogowego większość jeszcze jakoś to rozumie, ale im wyższe i bardziej skomplikowane problemy prawne zaczynamy analizować, tym to zrozumienie jest trudniejsze. Największy problem z przestrzeganiem prawa mają ci, co je stanowią i którzy pilnują dyscypliny z nim związanej. Kiedyś moim bohaterem stał się minister sprawiedliwości, który sam podał się do dymisji, gdy pozostający pod ochroną prawa więzień powiesił się w celi. Takich przykładów w środowisku władzy jest znikoma ilość. Uczciwych i odpowiedzialnych rządzących wydaje się być coraz mniej. Miejmy nadzieję, że to stan przejściowy i wybrani demokratycznie władcy, w przeciwieństwie do samozwańczych dyktatorków, znów zaczną się zachowywać przyzwoicie i świecić przykładem w respektowaniu prawa, któremu przecież ślubowali służyć.
Bezkarność ludzi na wysokich stanowiskach, ministrów, generałów, biskupów, sędziów, posłów i prezydenta jest dla DEMOKRACJI śmiertelnym zagrożeniem, bo podważa całkowicie wiarę ludu w jej sens. Dlaczego zwykły obywatel ma nie kłamać, nie kraść, nie zabijać pieszych na pasach, nie dręczyć zwierząt, żon, dzieci, starych rodziców i sąsiadów, skoro dostojnicy, którym zdarzy się taka podłość nie ponoszą żadnej kary? Dlaczego ja, skromny internauta, mam ponosić odpowiedzialność za obrazę jakiegoś ważniaka niestosownym epitetem w sieci, skoro moi władcy mogą szczuć i opluwać kogo chcą, bo żadnej za to nie poniosą kary? Mogą kłamać i opowiadać publicznie niestworzone rzeczy i nie tylko cieszyć się bezkarnością, ale jeszcze poprawiać sobie samopoczucie szydzeniem z bezradności suwerena. Ten po wrzuceniu kartki do urny, przez cztery lata nie ma najmniejszego wpływu na egzekwowanie obietnic, jakie zostały mu złożone po to, by tylko tę swoją kartkę wrzucił i poszedł grzecznie do domu.
Czy od wyborów do wyborów bezkarność musi być gwarancją właściwego panowania? DEMOKRACJA to jednak nieustający spór o wartości i przestrzeganie praw. Niby jest prawo demonstrowania przez suwerena swojego niezadowolenia. Widzieliśmy jednak jak można to prawo obalać żelazną pałką i wybić suwerenowi z głowy mrzonki, że prawo obowiązuje wszystkich bez wyjątków. Niby w sejmie każdy poseł może zabrać głos w dyskusji i piętnować głośno jakieś nadużycia władzy, ale jak za bardzo się rozpędzi, wyłącza mu się mikrofon, odbiera wynagrodzenie i szkaluje w mediach, żeby odebrać mu wszelką wiarygodność w oczach ludu.
A więc domaganie się kar, to nie jest chęć zemsty, odwetowe anomalie, czy rebelia. To naturalna konsekwencja utraty zaufania do kogoś, kogo się tym zaufaniem obdarzyło, a ten w poczuciu bezkarności czyni dalej zło i wyrządza szkody. Kiedyś wiara w Sąd Ostateczny hamowała trochę te poczynania. Dzisiaj jednak wydaje się, że nawet ci, co wyśpiewują w kościołach pobożne pieśni, w żaden Sąd Ostateczny nie wierzą, no bo skąd by się wzięła taka ich pewność o całkowitej bezkarności?
Źródło zdjęcia: Web Gallery of Art