Nic tak nie określa istoty wolności, jak prawo do uprawiania seksu wedle własnej woli. DEMOKRACJA gwarantuje dysponowanie własnym ciałem zgodnie z indywidualnymi upodobaniami, możliwościami i wszelkimi osobistymi tajemnicami. Nikt nie może przy tym manipulować i narzucać swoich opinii, jeśli mamy czuć się wolni.
Z drugiej strony większa część seksualnych zachowań domaga się jakiejś drugiej osoby i musi być z nią uzgadniana, lub jej narzucona. To ograniczenie naszej wolności rodzi niekończące się spory, frustracje, szaleństwa i pochłania więcej życiowej energii, niż zdobywanie pożywienia. Nasza osobista wolność musi być więc jakoś wspólnie zgrana z wolnością partnera czy partnerki w tym jakże cudownym, ale też bywa, że przeklętym akcie naszego istnienia.
To, że instynkt rozmnażania się urósł w trakcie ewolucji do niebotycznych komplikacji, nie zaczęło się w świecie ludzkim. Wiele gatunków zwierząt łączy się w pary, by opiekować się potomstwem i w tym celu rozwija nadbudowę emocjonalną z niebywałą fantazją na fundamencie potrzeby wierności, by tak, jak czyni kret zalepiając zapłodnioną samiczkę gliną, zapewnić sobie ciągłość własnych genów a nie nabierać się na opiekę nad cudzymi.
Człowiek doprowadził to wszystko do niesamowitej wzniosłości windując miłość na najwyższe stopnie drabiny wartości, co zaowocowało milionami szlachetnych czynów i pięknych dzieł jak „Romeo i Julia”. Ale mimo tych zabiegów seks pozostał sferą niezależną od uczuć i wzniosłości. Jego królestwo rozrosło się nie wzwyż, tylko wszerz i dało pole do niezliczonych fantazji, których obfitość odbita została w ogromnym krzywym zwierciadle pornografii panującej dzisiaj w sieci, tak przewrotnie połączonej z ideą wolności. Wszechobecne zainteresowanie tą sferą powoduje, że istnieje niezmordowana rzesza obrońców człowieka przed „zgubną” alienacją seksu z pierwotnych zadań przedłużania gatunku, ale też z romantycznych powinności wobec miłości i jej dobrodziejstw. Seks stał się samodzielnym, czysto zmysłowym światem rozkoszy.
Każdy dociera tam własną drogą wyznaczoną od dzieciństwa przez rodziców, potem rówieśników, nauczycieli, spowiedników i wreszcie polityków. Ciężko jest w tej gmatwaninie wskazówek, pouczeń i zakazów odnaleźć swoją niezależną wolę będącą gwarantem wolności. Na tym przykładzie widać, że wolność powiązana jest zawsze z ograniczeniami. Totalna wolność nie istnieje nigdzie, nawet w chwilach chaosu i zwycięskiej anarchii. Seks bez żadnych ograniczeń prowadzi czasem do utraty zdrowia, a nawet życia. Prowadzi do przemocy i krzywdzenia słabszych. Muszą więc istnieć żelazne prawa chroniące przed nim nieletnich, bo człowiek nie rodzi się gotowy do seksu od razu, tylko wiele lat musi do niego dojrzewać. Muszą istnieć prawa chroniące przed nim kobiety, które akurat nie mają chęci na jego uprawianie. Prawo do odmowy musi istnieć wbrew wolności rozochoconych samców.
Nie są to niestety żelazne prawa, bo w wielu krajach przemoc wobec kobiet traktowana jest jako skarb tradycji kulturowej. Opór wobec Konwencji Antyprzemocowej, tak silny w górzystych rejonach mojej Ojczyzny, jest w naszych czasach zjawiskiem haniebnym, ale czym ono jest wobec uzurpowania sobie przez grono starców prawa do decydowania o ciałach obcych im kobiet, które skazują na rodzenie kalekich dzieci, bo jakoby stoją na straży „życia poczętego”, które po urodzeniu dziecka przestaje ich obchodzić? To jedno z najbardziej obrzydliwych rodzajów wtrącania się w losy ciał innych ludzi. A zaczyna się od zakazów obnażania kobiecych biustów, masturbacji, homoseksualnych związków, edukacji seksualnej i wszelkich publicznych dyskusji na temat seksu w krajach opętanych obsesją nieprzyzwoitych zachowań u wszystkich, tylko nie u siebie. Każdy rycerz walczący z seksualną wolnością okazuje się przeważnie dotknięty chorobliwym lękiem przed narządami uważanymi przez niego za obrzydliwe i grzeszne.
Pilnowanie więc granicy pomiędzy wolnością seksualną, a krzywdzeniem słabszych pozostawić trzeba sędziom i innym stróżom prawa, trzymającym się uważnie jego litery, przestrzegającym Konstytucji i niezależności sądów. A wszystkim pozostałym przekonanym, że mają wiedzę, co myśli o tym Bóg, więc mogą w związku z tym narzucić tę wiedzę innym, trzeba tego pilnowania zabronić kategorycznie. Moje ciało należy do mnie i dopóki nie krzywdzę innych, wara od niego każdemu, kto chce nim rządzić. Dopóki nie przekraczam prawa ustanowionego przez demokratyczne procedury, muszę mieć wolną wolę robić z moim ciałem co chcę. Nawet jeśli nie angażuję do tego szlachetnych uczuć, czy kanonów wiary w życie wieczne.
Autor zdjęcia: Gaelle Marcel
