Marzę o państwie, w którym umowa społeczna i polityczno-prawna rzeczywistość są jednością, a nie dwoistością. Nie chcę nowej umowy społecznej w znaczeniu materialnym. Chcę – dla odmiany – respektowania tej umowy, którą już zawarliśmy na początku naszej demokratycznej drogi, ze wszystkimi kosztami i uciążliwościami jej wykonywania. Marzę więc o państwie konstytucyjnie pryncypialnym, w którym nowa umowa społeczna dotyczyłaby tylko i aż przestrzegania tej umowy, którą już mamy.
Doppelstaat i nowa umowa społeczna, czyli o konstytucyjnym pryncypializmie.
Pojęcie „umowy społecznej” jest znane naukom prawnym. Pojęcie to zawdzięczamy w starożytności Epikurowi, a współcześniej pracom kontraktualistów: Hobbesa, Locke’a i oczywiście Russeau, a jeszcze współcześniej Rawlsa, ale bywa ono również obecne w argumentacji Trybunału Konstytucyjnego czy opiniach Rzeczników Generalnych TS. Teoria umowy społecznej, najogólniej rzecz ujmując, zakłada ugodzenie się jednostek na przejście od stanu naturalnej wolności do jej ograniczeń, których uzasadnieniem jest ochrona innych dóbr prawnych, a tym samym powstanie społeczeństwa i państwa we współczesnym rozumieniu.
Paradoksalnie, współczesność kwestionuje jednak społeczeństwo i państwo w ich tradycyjnym rozumieniu. Zachodzące procesy internacjonalizacji społeczeństwa i w ślad za nim prawa, globalizacji i integracji w ramach struktur innych niż państwo powodują, że kategorie dotychczas używane przestają dostarczać odpowiedzi i rozwiązań problemów społecznych. Być może, gdyby zapytać współczesną młodzież o podstawowe, najistotniejsze struktury, w jakich się ona grupuje i które stanowią zbiorowości wyznaczające reguły jej codziennego funkcjonowania, ta wskazałby na grupy w mediach społecznościowych. Być może zresztą nie byłaby to odpowiedź z gruntu błędna.
Ale te procesy, póki co, nie podważyły ani sensowności kategorii umowy społecznej, ani też społeczeństwa czy państwa. Wydaje się, że można sensownie spierać się o desygnaty tych pojęć, ale nie o byt samych kategorii. Istnienie umowy społecznej ma sens wtedy, kiedy jest ona wykonywana, a w przypadku naruszenia uruchamiany jest mechanizm sanacyjny, czyli mający na celu przywrócenie stanu zgodnego z umową. Dotyczy to także ucieleśnienia umowy społecznej, które można widzieć w konstytucji.
Jeżeli więc dyskutujemy na IW o nowej umowie społecznej, to tak naprawdę – w polskich warunkach – mogłoby to oznaczać umowę opierającą się na istniejącym już konsensusie ustrojowym, wyrażonym w Konstytucji. Nasza nowa umowa społeczna mogłaby więc dotyczyć tego, jak realnie dotrzymać tego ustrojowego konsensusu. Nie dlatego, że jest on formalnie niepodważalny, ale dlatego, że trudno wymyślić konstytucyjną alternatywę dla demokracji, praworządności i sprawiedliwości społecznej, bo taka alternatywa zaprzeczałaby sensowi konstytucji w ogóle.
Czy byłaby to „nowa umowa społeczna”? Tak, bo jej nowość polegałaby na tym, że uzgodnilibyśmy rzeczywiste przestrzeganie zasad wyrażonych w Konstytucji.
To nie jest tak, że ignorowanie czy pobłażanie naruszeniom konstytucji zaczęło się jesienią 2015 r. Przypomnę tylko stopniowe pozbawianie znaczenia konstytucyjnej zasady równości, lekceważące traktowanie swobody działalności gospodarczej czy prawa własności, wyrozumiałość wobec nadużywania zasady proporcjonalności, czy eksperymenty z zasadą nieretroakcji i ochrony praw nabytych oraz interesów w toku. Przypomnę orzeczenia TK w sprawie OFE, kwotowej waloryzacji emerytur, penalizacji znieważenia prezydenta czy obrazy uczuć religijnych, albo też wolności reprodukcyjnej i terminacji ciąży, nauki religii w szkołach czy finansowania budowy Świątyni Opatrzności. Przykłady można mnożyć. Oczywiście, nie można porównywać premedytowanego i wielokrotnego naruszania zasad konstytucyjnych przez obecny obóz rządzący z dokonaniami jakiejkolwiek poprzedniej ekipy. Ale brak pryncypialności w przestrzeganiu tej zasady przed 2015 r. zbudował społeczny grunt dla dewastacji ustroju od końca 2015 r.
Czym więc miałaby być w Polsce nowa umowa społeczna?
Tu przejdźmy do marzeń. Niech punktem wyjścia do ich formułowania będzie krytyczny stosunek wobec tworzenia państwa fikcyjnego, państwa opartego na niedotrzymanych zobowiązaniach, na łamaniu umowy społecznej, na wiecznych kompromisach, swoistym konstytucyjnym permisywizmie.
Profesor Jerzy Zajadło, tegoroczny laureat przyznawanej przez UŁ Nagrody im. Tadeusza Kotarbińskiego za książkę Minima iuridica, przywołał koncept Doppelstaat, „państwa podwójnego”, opisany przez Ernsta Fraenkla na tle budowania państwa nazistowskiego w dziele „Państwo podwójne. Prawo i sprawiedliwość w Trzeciej Rzeszy”. Fenomen państwa podwójnego jako zjawiska ustrojowego nie zamyka się realiach nazistowskiego totalitaryzmu, ale ma charakter ogólniejszy i można go odnosić do różnych przypadków równoległości porządków polityczno-prawnych. Można zauważyć, że fenomen taki materializuje się, w opinii wielu prawników – np. Prof. Zajadły, czy też Prof. Łętowskiej – we współczesnej Polsce.
Jeśli więc mówimy o marzeniach o umowie społecznej, to moim marzeniem nie jest sama treść takiej umowy w Polsce, bo moim zdaniem ta, którą mamy, jest całkiem znośna, ale pryncypializm państwa i wszystkich jego środowisk i struktur, na czele z prawnikami, w egzekwowaniu reguł tej umowy. Chciałbym, żeby pryncypialność ta była niezależna od naszych osobistych poglądów. Znakomity sędzia amerykańskiego SN, zmarły w 2016 r. Antonin Scalia, powiedział w sprawie konstytucyjnej ochrony wolności palenia flagi amerykańskiej, która wynikała z Pierwszej Poprawki, cyt. „Gdyby to zależało ode mnie, wsadziłbym do więzienia każdego noszącego sandały, niechlujnego, brodatego dziwaka, który spali amerykańską flagę. Ale ja nie jestem królem”. Takiej pryncypialności w udzielaniu ochrony wolności realizowania czy wygłaszania nawet nielubianych postaw czy poglądów, o ile tylko zawarliśmy w naszej umowie społecznej gwarancję takiej wolności, oczekuję od siebie i moich koleżanek i kolegów prawników.
Marzę zatem o państwie, które będzie pryncypialnie dotrzymywać umowy społecznej, a nie oszukiwać społeczeństwo wmawiając mu, że to czyni.
Marzę o państwie, w którym każda ustawa ingerująca w wolność gospodarczą czy prawo własności jednostki będzie skrupulatnie i surowo oceniana przez sąd konstytucyjny i sądy powszechne, świadome swojej roli w wykonywaniu zobowiązań międzynarodowych i bezpośrednim stosowaniu konstytucji.
Marzę o państwie, które nie będzie się zasłaniać „społeczną niedojrzałością”, uzasadniając odmowę zapewnienia obywatelom równego traktowania.
Marzę o państwie, którego sąd konstytucyjny nie będzie ubierał w jurydyczną szatę ideologicznego ciała poglądów. Marzę o państwie, którego sędziowie konstytucyjni będą gotowi bronić prawa do głoszenia poglądów czy realizowania postaw z ich własnym światopoglądem, ale zgodnych z konstytucją.
Marzę o państwie, w którym sądy będą koncentrować się na ochronie praw jednostki, a nie interesu państwa.
Marzę o państwie, które będzie miało odwagę bronić swojej sterylności ideologicznej, rękami polityków i sędziów wyznających nawet najbardziej ekstremalne poglądy.
Marzę o państwie realizującym zasady sprawiedliwości społecznej: nawet jeśli sam uważam ubieranie sprawiedliwości w przymiotniki za zabieg niefortunny, to na takie państwo umówiliśmy się w konstytucji.
Marzę o państwie eliminującym z życia publicznego każdego polityka uzurpującego sobie władzę recenzowania sądowych rozstrzygnięć.
Marzę o państwie, które czuje się „dobrem wspólnym wszystkich obywateli” i które daje wszystkim obywatelom poczucie, że w tym wspólnym dobru uczestniczą, nie tylko w mowach polityków z okazji świąt państwowych, ale w konkretnych, codziennych „czynnościach obrotu prawnego”.
Marzę o państwie, które rozumie znaczenie własnej konstytucji i jej zakorzenienia w historycznych doświadczeniach totalitaryzmów, a nie wyważa ponownie drzwi, które otwarto już np. w czasach stalinizmu.
Marzę o państwie, które nie udaje, że prawo azylu wpisało sobie w konstytucję jako martwe prawo opcji dla władzy, używane dla sondażowych korzyści. Marzę o Polsce, która nie udaje, że społeczne wyzwania nie istnieją, tylko rozwiązuje je.
Marzę o Polsce, która nie unika zmierzenia się z tym, że za ćwierć wieku podwoi się liczba mieszkańców w wieku poprodukcyjnym, o 1/3 zmniejszy się liczba mieszkańców w wieku produkcyjnym, a liczba obywateli spadnie o 1/5.
Marzę o Polsce, która nie udaje, że chroni życie płodu poprzez nie przestrzegany zakaz przerywania ciąży.
Marzę o Polsce, która nie nazywa ludzi „ideologią”, ale ma odwagę zmierzyć się z wyzwaniem zapewnienia normalnego życia kilku milionom swoich obywateli LGBT.
Marzę o Polsce, która nie uprawia obłudy, pokrywając realizowane cele polityczne, choćby i najsłuszniejsze, połyskliwym lakierem antyimigranckiej retoryki politycznej.
Marzę o państwie, które nie oszukuje własnych obywateli wprowadzając tylnymi drzwiami stan nadzwyczajny po to, żeby uniknąć rekompensowania szkód nim spowodowanych.
Marzę o państwie, które na epidemię odpowiada obowiązkiem szczepień, a nie żerowaniem na uprzedzeniach i deficytach wiedzy naukowej dla sondażowych korzyści.
Marzę więc o Polsce szczerej, o państwie, które trzyma się zawartej umowy społecznej i mówi prawdę. Obejrzałem niedawno wywiad Williama Buckleya z Margaret Thatcher z 1977 r., kiedy była ona liderką konserwatywnej opozycji. W wywiadzie Thatcher mówi o kwestiach fundamentalnych w sposób niezwykle szczery, tak jakby nie dbała o społeczny odbiór jej słów. Chciałbym, żeby publiczny dyskurs o państwie i prawie był prowadzony w tak szczery sposób. W 1983 r. Thatcher powiedziała, że nie ma czegoś takiego, jak publiczne pieniądze, są tylko pieniądze podatników, a jeśli państwo chce więcej wydawać, to musi pieniądze pożyczyć od obywateli albo ich opodatkować. Innym razem zauważyła, że problem z socjalizmem polega na tym, że ostatecznie kończą się cudze pieniądze.
Chciałbym, żeby w Polsce, w której zapewnia się nas o hojności rządu finansowanej z enigmatycznych źródeł, a rządzący skupiają się reagowaniu na wyniki sondaży – stać nas było na taką szczerość. Nie chcę państwa, które oszukuje, nie chcę państwa niedotrzymującego umowy, nie chcę państwa, które przyzwala na większe czy mniejsze naruszenia konstytucji. Chcę państwa, które traktuje siebie samo poważnie.
Do tego niezbędny jest konstytucyjny pryncypializm. Prywatnie mogę nie lubić idei sprawiedliwości społecznej, uważając, że ma ona tyle wspólnego ze sprawiedliwością, co krzesło elektryczne z krzesłem. Prywatnie sędziowie TK i osoby uważające się za takich mogą uważać, że z zawartego w art. 1 Konstytucji zdania „Rzeczpospolita Polska Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli” wynika jasno, że jednak nie jest ona dobrem wspólnym kobiet niechcących urodzić dziecka czy kilku milionów obywateli LGBT. Ale zakładając togę czy ucząc studentów prawa musimy traktować umowę społeczną, której jesteśmy podmiotami, w sposób pryncypialny. Dopóki ta umowa nie zostanie zmieniona, to naszą rzeczą jest pilnować jej wykonywania.
Ujmując rzecz krótko – marzę o państwie, w którym umowa społeczna i polityczno-prawna rzeczywistość są jednością, a nie dwoistością. Nie chcę nowej umowy społecznej w znaczeniu materialnym. Chcę – dla odmiany – respektowania tej umowy, którą już zawarliśmy na początku naszej demokratycznej drogi, ze wszystkimi kosztami i uciążliwościami jej wykonywania. Marzę więc o państwie konstytucyjnie pryncypialnym, w którym nowa umowa społeczna dotyczyłaby tylko i aż przestrzegania tej umowy, którą już mamy.
Wystąpienie wygłoszone na gali zamknięcia Igrzysk Wolności: „Wartości naszego pokolenia”. Tytuł od redakcji.