Magdalena M. Baran: Będzie osobiście, bo przecież znamy się już ponad ćwierć wieku… Jest taki obrazek…. Słoneczny Pokój, a w nim lampka i biurko. Miejsce, w którym dla dziecka ma się zacząć nowe życie. I… zaczyna się, bo Piękne Anioły pomagając zrobić pierwszy krok ku temu, by działo się lepiej, by dać szansę na więcej. Dzieje się dobro. Powiedz mi, jak to się stało, że zaczęliście zmieniać świat…
Agata Kowalska: Każdy z nas nosi w sobie takie dziecięce marzenie o naprawianiu świata i zostawieniu po sobie, czegoś fajnego i trwałego. Im stajemy się starsi, tym bardziej do głosu dochodzą wątpliwości, wahanie – jestem za bardzo zmęczony codziennością, nie mam na tyle pieniędzy, żeby się nimi podzielić, nie mam czasu, umiejętności, chciałbym coś zrobić, ale nie wiem jak…
Historia Pięknych Aniołów to historia ludzi, którzy postanowiło własną praca i zaangażowaniem zmienić otaczająca nas rzeczywistość. Najpierw na malutką lokalną skalę. Teraz pomagamy już dzieciom w całej Polsce. W moim przypadku historia zaczęła się bardzo zwyczajnie, w 2013 roku, od wiadomości na Facebooku od Kasi, mojej koleżanki ze szkoły podstawowej. Nie widziałyśmy się ponad 10 lat, więc byłam zdziwiona, kiedy zobaczyłam, że pisze do mnie. Kasia (Konewecka-Hołój, pomysłodawczyni i dziś prezes Stowarzyszenia), zawsze bezpośrednia, od razu przeszła do rzeczy. Napisała, że prosi o pomoc – chce wraz z grupą znajomych założyć organizację, które będzie pomagać ubogim dzieciom, ale poległa na formalnościach, a ja, skoro jestem radcą prawnym i piszę na swojej stronie internetowej, że wspieram działania pro bono, to na pewno mogłabym jej pomóc. I rzeczywiście tak się stało, chociaż moja rola, jak zazwyczaj przy tego typu projektach, miała ograniczyć się do wsparcia założenia i rejestracji Stowarzyszenia, ewentualnie jej dalszej prawnej obsługi w ramach działań pro bono.
Dlaczego wtedy nie założyliśmy fundacji? Bo ideą, która zarażała Kasia, była praca grupy osób dla ubogich, wykluczonych dzieciaków. Nie stał za tym pomysłem żaden bogaty fundator, ani postać medialna, tylko zwyczajni ludzie. Kasia poszła jednak o krok dalej, czym zresztą zmieniła życie moje i kolejnych osób, które zaraziła swoim pomysłem na pomaganie. Zadzwoniła do mnie i zaczęła opowiadać o pierwszej rodzinie, której Stowarzyszenie ma pomóc, o gołym betonie na podłodze, o sklejonych taśmą oknach, o „chorym” budynku z grzybem w ścianach, pokojach ogrzewanych kozą, a to wszystko 20 km od Krakowa. – Przyjedź, zobacz, jak to wygląda. Namówiła mnie. Pamiętam wizytę w tym domu, jakby to było wczoraj. Myślę, że gdybym tego nie zobaczyła na własne oczy, nie uwierzyłabym, że w XXI wieku w Polsce ludzie mogą mieszkać w takich warunkach. Żyjąc w naszych pięknych bańkach – nowoczesnych miastach, otoczeni zielenią, atrakcjami, hipsterskimi knajpkami, pięknymi galeriami – mamy szeroko zamknięte oczy na to, co dzieje się kawałek dalej. I tak zaczyna się historia grupki ludzi, którzy wymyślili sobie, że poprawa warunków bytowych dzieci z najuboższych rodzin, ich własny, ciepły kąt, łóżko z kolorową pościelą, oświetlone biurko, to lepsze warunki dla naszego całego społeczeństwa za kilkanaście lat. To powrót marzeń, przywrócenie wiary w lepsze jutro, to oddanie im ludzkiej godności.
Pamiętasz, jak w latach 90-tych w naszym Liceum banda zadowolonych z siebie 19-latków dyskutowała o nowym świecie w którym mamy szansę żyć, o równych szansach dla każdego, o tym, że tylko od nas zależy, gdzie będziemy za kilka lat, że edukacja jest za darmo, więc każdy może zostać studentem i zarobić na swoje nowe mieszkanie, samochód i piękne życie. Hayek w najczystszej postaci, niech nam tylko państwo nie przeszkadza, a świetnie sobie sami poradzimy! Przecież wszyscy jak tu stoimy wyszliśmy z nowohuckich, czy prokocimskich bloków, rodzice na państwowych posadach, wakacje u babci na wsi, a jakoś tu jesteśmy, czyli każdy, jak tylko nie był leniem, też mógłby być w tym miejscu, razem z nami… Świetne, tylko kompletnie nietrafione. A najgorsze jest to, że dzisiaj nadal można usłyszeć podobne rzeczy. Ostatnio zawodowo byłam na pewnej gali pełnej wspaniałych firm i wybitnych specjalistów w swoich dziedzinach, prawdziwych ludzi sukcesu. Rozmawialiśmy o spędzaniu wolnego czasu i sporcie, to teraz bardzo modne. Każdy człowiek sukcesu biega, ściga się na rowerze, uprawia triathlon, jogę, czy pilates. Sama to zresztą robię z przyjemnością, więc nie tu leży problem. Usłyszałam tam, że śmieszne jest, kiedy zaniedbani ludzie mówią, że nie mają czasu albo siły biegać, przecież to sport bezkosztowy, więc każdy może coś uprawiać i to jest tylko kwestia nastawienia i odpowiedniej organizacji.
A mnie wtedy przed oczami stanęli nasi podopieczni. Samotna mama z trójką małych dzieci, która uciekła od ojca sadysty i mieszka w baraku bez prądu i bieżącej wody, a za łóżko służy im pocięta gąbka budowlana rozłożona na betonowej podłodze. Babcia z czwórką wnucząt, których rodzice zostali pozbawieni władzy rodzicielskiej, a sąd rodzinny zadzwonił do nas, że mamy trzy miesiące na postawienie im domu, bo jak nie, to dzieci zostaną rozdzielone i trafią do różnych domów dziecka. 18-latka, która po wejściu w dorosłość została rodziną zastępczą dla dwójki swojego rodzeństwa, bo jest to lepsze rozwiązanie niż agresywni i pijący rodzice. Ojciec siódemki dzieci, którego żona zmarła na nowotwór, zaraz po urodzeniu najmłodszej dziewczynki, zresztą bardzo chorej. Codziennie co trzy godziny włącza pompę, którą karmi chorą córkę. W nocy czuwa, bo dziewczynka nie ma odruchu ssania i połykania. Mogłaby się zadławić i udusić. Wreszcie trójka dzieci, na oczach, których ojciec oblał matkę benzyną i podpalił ją, bo przysłowiowa „zupa była za słona”. Wierz mi, oni nie mają jak się dobrze zorganizować, żeby sobie pobiegać wieczorami, a ich dzieci nie będą chodziły na dodatkowe zajęcia z angielskiego, programowania, albo grały w tenisa, uprawiały pływanie i piłkę nożną jednocześnie.
Takich historii mogłabym opowiedzieć ci setki, ale jedno chcę podkreślić. Te dzieciaki w większości są fantastyczne, mądre, chcą dostać te równe szanse, o których słyszą dookoła, chcą się uczyć, uczestniczyć w życiu kulturalnym w swojej miejscowości, rozwijać się, marzyć. Tylko, że najczęściej najnormalniej w świecie nie mogą, bo są „przezroczyste”. One nie wyjdą na ulicę i nie będą głośno krzyczeć, tupać i wymuszać korzystnych dla siebie rozwiązań. Bieda w Polsce jest nadal tematem tabu. Mówi się, że jest lepiej, że nastąpiła redystrybucja dóbr, ale chyba znowu coś się nie udało, skoro według danych GUS, w 2018 roku odnotowano zahamowanie tendencji spadkowej ubóstwa ekonomicznego – w porównaniu z poprzednim rokiem wzrósł zasięg ubóstwa skrajnego (z ok. 4% osób do ok. 5% osób) oraz relatywnego (z ok. 13% osób do ok. 14% osób). Odnotowano także wzrost zasięgu ubóstwa wśród gospodarstw domowych z dziećmi. To najlepiej pokazuje, że każdy z nas ma w swoim otoczeniu rodzinę, której nie stać na wykarmienie swojego dziecka, czy na zapewnienie mu ciepłych butów czy kurtki na zimę.
Pewnie, że pamiętam te nasze rozmowy, a później kolejne kroki, jakie robiliśmy w kierunku marzeń. I… chyba nam się udało. Ale jest taki moment, gdy przekracza się własne marzenia, a dostrzega się cudze. To przecież zobaczyliście – marzenia i potrzeby… To już 7 lat działalności Stowarzyszenia, można powiedzieć „szczęśliwa siódemka”. Ile to już Pokoi, ile przemian? I jak to się w ogóle dzieje, że dowiadujecie się o konkretnej rodzinie, konkretnym dziecku i jego potrzebach?
Od 2013 roku wykonaliśmy ponad 200 remontów dla ponad 450 dzieci w ramach akcji „Słoneczne Pokoje”, przeprowadziliśmy remonty 30 sal w szpitalach, hospicjach, świetlicach środowiskowych, np. salę pożegnań w Podkarpackim Hospicjum dla Dzieci w Rzeszowie. To miejsce, gdzie rodzice spędzają z dziećmi ostatnie chwile, zależało nam, żeby było wyjątkowe. Nie jest wcale łatwo dotrzeć do rodzin, które naprawdę potrzebują pomocy. Bieda to w naszym kraju temat wstydliwy. Ale znalazłyśmy sposób. Przy wyborze rodzin pomagają nam pracownicy socjalni, kuratorzy, dzwonią do nas nawet sędziowie rodzinni. To oni najczęściej mają pełny obraz sytuacji rodziny, wiedzą, dlaczego to właśnie tym dzieciom warto pomóc, to oni potem sprawują pieczę nad tym, aby dzieci dbały o swój nowy świat. To od nich wreszcie dowiadujemy się, jakie długofalowe efekty przyniosła nasza pomoc. Naszą pomoc zawsze zaczynamy od nawiązania współpracy z innymi. Współpraca i aktywizacja lokalnej społeczności są dla nas najważniejsze. Pierwsze, co robimy, to wizyta w urzędzie gminy, miasta, w pomocy społecznej. Rozmawiamy i mówimy, że wspólnie z nimi chcemy pomóc ich mieszkańcom. Taka iskra powoduje, że zawsze większej liczbie ludzi i instytucji z danego terenu zależy na tym, żeby odmienić ich los. Takie podejście otwiera wiele drzwi. W gminach, w których pomagaliśmy, utrzymujemy relacje z władzami, z pomocą społeczną. Przychodzą od nich kolejne zgłoszenia z prośbą o pomoc, czasem z propozycją udziału własnego gminy. Ta wspólna odpowiedzialność za tych, którzy są w potrzebie jest bardzo budująca.
Opowieść o warunkach, o tym pierwszym domu, do którego weszliście z remontem, o biedzie, jaką napotykacie jest dramatyczna… I rzeczywiście jest tak, że mówimy o niej niechętnie, że bywa ona skrzętnie ukrywana. Na dodatek mamy świadomość, że to co wiemy stanowi jedynie czubek góry lodowej. Pytanie co dziś zastajecie? W czym dostrzegasz największy problem i co się od początku waszej działalności zmieniło?
Jesteśmy wszędzie tam, gdzie dziecko nie ma warunków do prawidłowego rozwoju. Wchodząc do tych biednych, dziecięcych pokoi zastajemy tam nie tylko pleśń i brak podstawowych mebli, ale i brak nadziei. Ktoś pomyśli, to tylko pokój. Ale to dla dziecka cały jego świat. Nigdy nie zapomnę rozmowy z siedmioletnią dziewczynką, którą poznałam w jednym z „naszych” domów. Zapytałam ją o marzenia. Odpowiedzi, których mi udzieliła, wbiły mi się w pamięć na zawsze i spowodowały, że już wiedziałam, że zostanę w Stowarzyszeniu na dłużej. Dziewczynka powiedziała, że nigdy nie była w Krakowie, a mieszkała tak niedaleko. A jak w szkole zorganizowano wycieczkę i trzeba było zapłacić 40 złotych, to wychowawczyni powiedziała, że skoro jej mamusi nie stać, to nie musi w tym dniu przychodzić do szkoły. I tyle. Dziecko funkcjonuje w jakiejś społeczności, klasie, szkole, a tak naprawdę jest przezroczyste? I drugie, na pytanie, kim chciałaby zostać jak dorośnie, odpowiedziała, że i tak niczego w życiu nie osiągnie i zostanie w tym rozlatującym się domu na zawsze. Dziecko wychowywane w dziedziczonej biedzie, nie widzi, że można żyć inaczej, nic nie chce od życia, bo nie zna rzeczy, których mogłyby chcieć. To dziecko miało siedem lat i nie miało marzeń. Mój syn był w tym czasie w tym samym wieku. Już uprawiał kilka sportów, zdobywał pierwsze medale i codziennie wymyślał, gdzie pojedzie i kim zostanie. A tutaj taka odpowiedź…
Dla mnie chyba największym problemem jest właśnie próba zmiany sposobu mówienia i myślenia o biedzie w Polsce, poprzez uświadamianie i edukację właśnie. Chciałabym, aby mądra edukacja i rozwój docierały do najmniejszej wioski w Polsce, żeby szanse tych dzieci naprawdę się wyrównywały. Dlatego też w ostatnich latach rozszerzyliśmy naszą działalność o programy mentoringowe dla dzieci. Świetna akcja finansowana w Funduszy EOG, którą przeprowadziliśmy kilka lat temu – „Mój rówieśnik, mój coach”, oparta na coachingu rówieśniczym. Zapożyczony z Anglii model polega na tym, że młodzież odgrywa rolę coacha dla młodszych koleżanek i kolegów, pomagając im w osiąganiu celów, w rozwoju osobistym, ale tez w rozwiązywaniu codziennych problemów. Dzieci uczą się wspierania innych, prawdziwego słuchania, a odbiorcy coachingu – odpowiedzialności za realizowane cele, szukania rozwiązań, poznają swoje silne strony i uczą się z nich korzystać. Drugi program „Dodaj Skrzydeł” to program stypendialny, którego celem jest wspieranie utalentowanych i ambitnych uczniów, którzy chcą rozwijać swoje talenty i zainteresowania. Stypendium umożliwia sfinansowanie kosztów zajęć dodatkowych, w tym kursów językowych oraz zakup rzeczy niezbędnych do rozwoju marzeń edukacyjnych (np. zakup oprogramowania, instrumentów, akcesoriów sportowych itp.).
Dajecie dziecku lepszą przestrzeń, a przez to szansę. Tak naprawdę wchodzicie tam, gdzie jest bieda i wykluczenie, gdzie wydarzyło się nieszczęście i… dokonujecie małego cudu. Remontujecie jeden pokój, ale często na tym się nie kończy. Często to pierwszy krok, który pomaga daje rodzinie stanąć na nogi, iść dalej, zamieniać dalej…
Nasza akcja „Słoneczne Pokoje” daje miejsca, w którym każde dziecko dostaje swoje biurko i łóżko. Dostaje bezpieczny pokój, ciepły, oświetlony. W tym miejscu rodzą się jego marzenia i ambicje. Zastanawiając się, jaki sposób pomocy wybrać, zrozumiałyśmy, że dzieci potrzebują czegoś więcej niż jednorazowej pomocy w ramach kolejnej zbiórki. Co z tego, że dostaną zabawki, jak śpią na dziurawym materacu. Co z tego, że dostaną książki, skoro nie mają jak ich czytać, bo w pokoju nie ma światła. Co z tego, że w paczce znalazły się kredki i farby, skoro te dzieci nie mają biurka i krzeseł, na których mogłyby usiąść, by coś narysować.
Mój ulubiony efekt tej naszej pracy, to zarażanie pomaganiem innych. To jedyny dobry wirus, chociaż bardzo zaraźliwy. Gdy remontujemy kolejny pokój, często pokazujemy na naszym fejsbukowym fanpage’u rodzinę, której chcemy pomóc, opisujemy historię dzieci. Internauci wzruszeni historiami pomagają nam często w zakupie mebli, sprzętów. Ten efekt domina działa. Rodziny, którym pomogliśmy, oferują swoją pomoc kolejnym. Nie chodzi oczywiście o pomoc finansową, ale proponują swoją pracę, chcą dać od siebie, to, co mogą, czyli swoją prace i umiejętności – mogą zrobić hydraulikę, stolarkę, pomóc tak, jak potrafią. Remonty pokoi dziecięcych zmieniają tez całe rodziny, pomagają np. rodzicom wyrwać się z marazmu. Kontrast nowego, wyremontowanego pokoju i często łazienki, które tez zaczęliśmy powoduje, że zaczyna się porządkowanie nie tylko reszty domu, ale także ich całego świata. Może nie wyrwiemy tych dzieci od razu z biedy, może nie spowodujemy, że ich ojciec z dnia na dzień przestanie pić, ale na pewno dajemy im nadzieję i impuls do aktywności i zmian.
Taki dom, jaki pomagacie „zbudować” i związane z nim poczucie bezpieczeństwa okazuje się też mieć dla dzieciaków wymierne efekty. Ogromna część z nich znacznie poprawia swoje wyniki w nauce. Ale przecież na tym nie koniec. Czy wiecie, co dzieje się po takiej przemianie?
Po przeprowadzonych remontach widzimy, jak te dzieci zaczynają się uśmiechać, jak głaszczą nową pościel, jak z czułością podchodzą do nowych sprzętów i mebli, jak dbają o porządek, o swoje rzeczy. Zobaczyłyśmy jak się zmieniają, jak o wiele łatwiej socjalizują się, przestają się wstydzić, chować. Mamy już wiele przykładów naszych podopiecznych, którzy znacznie poprawili swoje wyniki w nauce, dziś już wiemy, że część z nich poszła na studia. To po prostu działa. Zobaczyłyśmy, że te dzieci zaczynają chcieć.
Opowiem ci jeszcze jedną historię. Pamiętasz, mówiłam o ojcu siedmiorga dzieci Panu Piotrze, jego żona zmarła na raka, on został sam. Po skończonym remoncie jego córki przeczytały na naszym Facebooku, że kolejna dziewczynka marzyła o telefonie komórkowym, na który zbierała całe wakacje, zrywając jagody i sprzedając je, ale na koniec postanowiła wydać zarobione pieniądze na owieczki. Nasze małe bohaterki poszły do lombardu, zastawiły podarowany im tablet i kupiły za to telefon dla tej dziewczynki. Znowu opisałyśmy tą historie i znowu nie minął tydzień, jak zgłosił się do nas pan, który wykupił w lombardzie tablet i oddał je córkom Pana Piotra… Wzruszam się za każdym razem, jak przypominam sobie te dziewczynki i tą historię…
Pamiętam też opowieść o tym, jak na sytuację dzieci, którym pomagacie zareagował – wówczas jako dziecko – twój syn. To, co się wtedy wydarzyło w jakimś sensie świadczy o tym, że dobro, że wrażliwość jest w człowieku, a jednocześnie, że uwrażliwianie na drugich jest bardzo ważnym elementem budowania naszej świadomości, etyki. Opowiesz?
Przed jednym z pierwszych remontów zabrałam mojego siedmioletniego wtedy Kubę ze sobą na naszą wizję lokalną. Żeby zobaczył, jak żyją inne dzieci w jego wieku, ale nie najbliżsi koledzy z prywatnej szkoły, ale dalsi, jednak nadal, sąsiedzi. I wiesz, co się stało? Kiedy wróciliśmy do domu, zniknął w swoim pokoju. Pojawił się po dłuższej chwili z siatką pełną swoich ukochanych ludzików Lego i powiedział: „Mamo, jak zrobisz kolejną aukcję charytatywną, to sprzedaj je proszę, a za te pieniądze, kup tej dziewczynce nowe łóżko i kolorowa pościel”. A teraz, kiedy już jest młodym nastolatkiem, dalej mnie zaskakuje. Zorganizował w swojej klasie zbiórkę prezentów dla jednego z naszych podopiecznych na Mikołaja, a w następnym roku z całą klasą ruszyli na oddział dziecięcy jednego z krakowskich szpitali i w mikołajowych czapkach rozdawali małym pacjentom zebrane przez siebie wcześniej książki, gry, słodycze. Małe gesty, a jak cenne. W ogóle dzieciaki kochają pomagać, trzeba im tylko pokazać, jak bardzo jest to proste i potrzebne. Trzeba ich uczyć od najmłodszych lat, jaką wartość ma współpraca, dyskusja, wymiana poglądów, uznawanie racji innych i brak strachu przed innością. Jak ważne jest szersze spojrzenie, poza swój kawałek podłogi.
Takie dobre przykłady, dobre praktyki „idą dalej”. Zarażają dobrem, uczą, nawet te najdrobniejsze. Bo każda lawina zaczyna się przecież od pierwszego ruchu. Patrząc na skalę działań Pięknych Aniołów… to już prawdziwa lawina. Powiedz, która przemiana była dla ciebie najważniejsza? I jakie są jej długofalowe efekty?
Moja ulubiona i najbardziej spektakularna akcja Aniołów to budowa zamku dla czterech Księżniczek i ich wspaniałej babci w Lelowie. Zaczęło się niezwykle. Do Stowarzyszenia zadzwoniła Sędzia Sądu Rodzinnego z prośbą o pomoc. Nie chciała wydać decyzji o rozdzieleniu czterech małych sióstr i oddaniu ich do domów dziecka. Władza rodzicielska rodziców została ograniczona przez sąd, a jedynym wyjściem, aby ich nie rozdzielać, było przekazanie opieki nad nimi ich babci. Niestety, było to niemożliwe, gdyż nie była ona w stanie zapewnić dziewczynkom odpowiednich warunków lokalowych. Dom babci został zalany podczas powodzi, woda naruszyła nawet fundamenty. Sąd dał jej dwa miesiące na wyremontowanie zniszczonego domu, jeśli nie zdąży, to dziewczynki trafią do rodzin zastępczych. I tutaj zaczęła się walka z czasem. W ciągu kilku dni, dzięki wsparciu mediów, na konto Stowarzyszenia wpłynęło od ludzi ponad 100 tysięcy złotych! To było coś niesamowitego. Zaangażowaliśmy w pomoc wszystkich. Mój Tata – budowlaniec, inspektor nadzoru – namówił swoich przyjaciół architektów do pomocy. W ciągu kilku dni zaprojektowali nowy dom, który przy ogromnym wsparciu lokalnej społeczności i urzędników, stanął kilka tygodni później i został w całości wyposażony, tak, aby mogły w nim zamieszkać wnuczki z babcią. Zdążyliśmy, wygraliśmy z czasem i z systemem. W tej opowieści mamy więc wszystko – dobrych urzędników, współpracę ludzi na poziomie lokalnym, ogromną mobilizację wśród ludzi z całej Polski do zbiórki pieniędzy. A jakby tego było mało, na koniec mieliśmy jeszcze dodatkowy happy end – mama dziewczynek pod wpływem tych wydarzeń przestała nadużywać alkoholu, znalazła pracę, a dzieci odzyskały rodzinę. No i jak tu się nie wzruszać?
No nie da się. I… gdzieś za tym wszystkim jest trudne pytanie o to, co jest takiego w człowieku, że pewnego dnia, dostrzegając innego czuje odpowiedzialność i zaczyna nieść pomoc? Zupełnie bezinteresownie.
Wrócę do tego, co powiedziałam na początku, kiedy mówiłam o naszym Liceum. Myślę, że przyszedł w życiu taki moment, kiedy poczułam, że dużo już wzięłam od życia, że miałam to szczęście urodzić się w rodzinie, w której edukacja miała zasadnicze znaczenie, w rodzinie o absolutnie przeciętnym jak na tamte czasy statusie materialnym, ale która zapewniła mi właściwy start, wsparcie i warunki do tego, aby zrealizować każde marzenie i cel. Ten moment kiedy poczułam, że mi się w jakiś sposób udało, że mam naprawdę fajne życie, rodzinę, firmę i że teraz czas zacząć oddawać, dzielić się. To jest bardzo fajny moment, kiedy przestajesz żyć tylko dla siebie, gonić za samorozwojem, nowym samochodem, większym domem, czy kolejną wycieczką na koniec świata, a zaczynasz rozglądać się wokół i dostrzegać inne wartości, innych ludzi i ich prawdziwe potrzeby. Kiedy nie spędzasz czasu na nieustającym marudzeniu, nudzie i na pseudo-rozwoju, tylko bierzesz się do roboty, zakasujesz rękawy i realnie pomagasz, tworząc coś trwałego, konstruktywnego i namacalnego. To daje siłę i chęć do dalszej pracy i zmieniania małej, otaczającej mnie rzeczywistości, nawet tylko na szczeblu lokalnym. „Życie nie po to tylko jest by trwać, ani nie po to by bezczynnie trwać”. Proste w sumie, chociaż jakbyśmy bardziej w to uwierzyli, to byłoby jeszcze piękniej dookoła…
Jak wiesz w tym roku odszedł nagle nasz wspólny kolega, a mój bardzo bliski przyjaciel, wybitny samorządowiec wójt małopolskiej gminy Czernichów, Szymon Łytek. To on na każdym kroku pokazywał mi, jak bardzo sprawczym może być jeden człowiek, kiedy tylko jest zdeterminowany i chce dokonywać zmian. Jak wiele może osiągnąć dla swojej społeczności na szczeblu lokalnym, jak bardzo może zmienić otaczająca go rzeczywistość, a być przy tym bardzo pozytywnym, zawsze uśmiechniętym i po prostu dobrym człowiekiem. I jak bardzo ludzie mogą kochać takiego polityka (chociaż wiem, że to brzmi jak niezły oksymoron). Kiedy umie on zarazić innych swoimi ideami, przekonać ich, nie siłą, nie polaryzacją i mową nienawiści, tylko wspólną pracą, dyskusją, wymianą poglądów, zaangażowaniem i dobrym, pozytywnym przykładem. Taka właśnie moim zdaniem jest idea, która przyświeca naszemu Stowarzyszeniu, taka jest Kasia, która nim zarządza i po trosze ja też staram się taka być. A jak nam to wychodzi, to już ocenią inni.
Kilkanaście miesięcy temu zostałam zaproszona do przyłączenia się do stworzonego przez prof. Jerzego Hausnera ruchu ekonomii wartości Open Eyes Economy on Tour. Podczas kolejnych spotkań próbujemy odpowiedzieć na stawiane przez Profesora pytania, jak przejść od oportunistycznej do relacyjnej gry ekonomicznej? Jak budować archipelagi rozwoju? Pan Profesor mówi obrazowo – era jednorożców się skończyła. Teraz jest czas zebr. Bo zebry to zwierzęta stadne, które budują swoje powodzenie nie na wielkości i sile pojedynczego osobnika, ale na partnerstwie i współtworzeniu wartości. Dla zebr nie wynik finansowy jest najważniejszy, ale produktywność. Wśród jednorożców najważniejsze jest „tu i teraz”, liczy się wyłącznie interes własny i doraźna korzyść, a regułą jest przerzucanie ryzyka na innych i przechwytywanie nienależnych korzyści. Zebry grają relacyjnie i współpracują, najważniejszy jest rozwój rozumiany jako upodmiotowienie. Jednorożce już były, wszystkie te Google, Facebooki, Amazony, może czas, żeby znowu zawisły na ścianach galerii i pozostały tylko snem małych dziewczynek i chłopców. Zebry bardziej do mnie przemawiają.
Do mnie też. I chyba właśnie według takich zasad „grają” i Anioły. Relacja, współpraca, uprzedmiotowienie. To wszystko obecne jest waszych projektach. Na dodatek to już nie tylko Słoneczny Pokój, ale i inne projekty oraz inne przemiany. Co jeszcze robicie? Jak i gdzie działacie?
W ramach wszystkich naszych akcji i działań udzieliliśmy doraźnej pomocy ponad 4000 dzieciom z całej Polski. Remontując pokoje, zwróciliśmy np. uwagę na jeszcze inny, ważny problem. W tych domach często brakuje podstawowych środków czystości, takich jak mydło czy szampon. Dzieci nie mają szczoteczek do zębów ani pasty. Za ręczniki służą stare pocięte prześcieradła. I tak powstała ogólnopolska akcja zbiórki środków czystości pod nazwą „Czysty Aniołek”. Nasza kolejna akcja „Anielski Mikołaj” jest szczególna, bo odbywa się pod hasłem: „Winy rodziców, nie piętnują dzieci”. Skierowaliśmy ją do tych dzieci, których rodzic jest osadzony w więzieniu. W akcji przyświecała nam refleksja, że dzieci osób pozbawionych wolności znajdują się w szczególnie trudnej sytuacji, nie tylko ze względu na rozdzielenie z rodzicem, ale i na fakt narażenia go niestety na negatywne konsekwencje społeczne, takie jak ostracyzm i stygmatyzację ze strony środowiska. We współpracy z kierownictwem aresztów śledczych m in. w Krakowie, w Jastrzębiu Zdroju oraz Raciborzu stworzyliśmy listę dzieci osadzonych. Przy wyborze zwracaliśmy uwagą na to, czy rodzic utrzymuje z dzieckiem kontakty, a jego proces resocjalizacji przebiega w sposób prawidłowy. W naszą mikołajkową akcję angażujemy osadzonych rodziców, którzy z chęcią przygotowują występy dla swoich pociech. Przez takie działania dajemy osadzonym szansę na drobne chwile radości i wspieramy ich w wzmacnianiu postaw rodzicielskich.
Mojemu sercu szczególnie bliskie są akcje związane z edukacją. Kilka lat temu, pracując jeszcze wtedy w jednym z polskich klubów piłkarskich, dzięki wsparciu wspaniałej kobiety Karoliny Hytrek Prosieckiej (wtedy dyrektor PR Ekstraklasy) udało mi się zaangażować w akcję środowisko piłkarskie. „Anioły idą do szkoły z Ekstraklasą”, czyli zbiórka artykułów szkolnych odbywała się na terenie stadionów Ekstraklasy. W 2017 nasza akcja objęła wszystkie kluby Ekstraklasy i miała zasięg ogólnopolski. Dzięki tak dużemu wsparciu, pomoc otrzymały dzieci z całego kraju.
Ostatnio, podczas lockdown namówiłam kilka zaprzyjaźnionych firm do przekazania dzieciom z podkrakowskich i śląskich gmin laptopów, aby umożliwić im zdalną naukę. Wiele dzieci z wielodzietnych rodzin na wsiach i w małych miasteczkach przez pierwsze tygodnie po zamknięciu szkół nie była w stanie brać udziału w lekcjach. Jedynym miejscem, gdzie do tej pory mieli dostęp do internetu i komputera to były świetlice szkolne lub środowiskowe. Po ich zamknięciu, ich jedynym oknem na świat, niestety często zupełnie nieprzydatnym i mało wartościowym, stałą się telewizja. A kontakt ze szkołą polegał na tym, że nauczyciel rano zostawiał na płocie kilka kartek ze skserowanymi stronami lub wysyłał zadania smsem, z którymi dzieci miały sobie jakoś same poradzić. Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo „produktywny i efektywny” był to czas…
Kto was wspiera? Bo przecież nie jest tak, że wyciągacie pieniądze z własnych kieszeni i robicie magię w całej Polsce? Są Skrzydła Miłości, ale też inne formy wsparcia Stowarzyszenia…
Mamy to szczęście, że na naszej drodze stanęło wiele ludzi o wielkich sercach. W ogóle ja uważam, że Polacy bardzo lubią pomagać, niekoniecznie tylko od święta i formie noworocznego zrywu raz do roku. To nie tak. Jest kilka firm, które są z nami od początku istnienia Stowarzyszenia. Najlepszym przykładem jest Lilou i zaprojektowana dla nas zawieszka Skrzydło Miłości. Od kilku lat 30 złotych z każdej sprzedanej zawieszki trafia na nasze konto, a wraz z nimi już ponad 48 zrealizowanych remontów! Są też wspaniałe firmy Castorama i Meblik, które wielokrotnie przekazały nam materiały budowlane, czy meble, a także inne, które regularnie organizują zbiórki i akcje wśród pracowników. Pieniądze można zbierać na weselach, czterdziestkach… Sama miałam wielką przyjemność, kiedy rok temu na mojej czterdziestce przy wejściu stanęła Anielska Puszka, a za zebrane pieniądze udało się wyremontować dwa wspaniałe pokoje.
To z czym borykamy się na co dzień, to jednak najczęściej brak rąk do codziennej pracy, do wyszukiwania sponsorów, a także brak specjalistów do remontów, którzy chcieliby pracować jako wolontariusze. Niestety nadal jesteśmy bardzo małym stowarzyszeniem, wszystkie pracujemy właściwie za darmo, a całość zebranych środków przekazujemy na pomoc naszym podopiecznym. Niemal od początku remonty robią więźniowie oraz wychowankowie domów poprawczych. Okazało się, że panowie bardzo chętnie pomagają i często widząc, w jakich warunkach mieszkają dzieciaki, mówią, że one mają gorzej niż oni w celi. A kilku z ich wróciło do nas po zakończonych wyrokach i zaoferowało swoją pomoc. Tak chyba powinna wyglądać prawdziwa resocjalizacja?
Dobro się niesie… Jak dziś zarażać dobrem?
Być prawdziwym w tym, co się robi. Lubić to i robić to z pasją. Pokazywać, że w pomaganiu nie chodzi tylko o dzielenie się pieniędzmi, ale o działania edukacyjne, organizacyjne, dzielenie się swoimi umiejętnościami, pracą, czasem, tym, co masz w danych chwili do zaoferowania. Mnie bardzo pociąga aktualnie idea wolontariatu kompetencji, czyli namówienie lokalnych liderów, ludzi biznesu do zaangażowania swojego doświadczenia, wiedzy i pasji i skierowanie tych kompetencji w stronę młodego pokolenia. Im bardziej będziemy nastawieni na współdziałanie, tym bardziej będziemy korzystać ze zbiorowej wiedzy i kompetencji rozproszonych w społeczeństwie. Tu znowu nawiążę do Profesora Hausnera, który zauważył, ze obecnie w cyfrowym świecie wszyscy uczą się od wszystkich, a wiedza powinna być wspólna. Firma, organizacja staje się fabryką wiedzy, ale i jednocześnie rodzajem dobrowolnej i autentycznej wspólnoty, w której dominują relacje osobowe. Może w dalszym ciągu, to tylko marzenie, ale skoro my uczymy marzyć dzieci, to ja też cieszę się, że ktoś inny, starszy i mądrzejszy przywraca moje marzenia o lepszym świecie.