Zbliżają się wybory – co prawda, samorządowe, a wszyscy myślą tylko o parlamentarnych, ale nawet one stanowią konkret, czasową i instytucjonalną cezurę oraz bodziec do działania. W ruch poszły kalkulatory i wyobraźnie. Jak pokonać PiS? Jak demokratycznie wyrwać się z tego złego snu, w który kolektywnie zapadliśmy w 2015 roku?
Punkt wyjściowy to dzisiejsze prawo wyborcze, bardzo specyficzny pejzaż medialny i społeczeństwo, o którym wiemy bardzo mało. Prawo wyborcze w Polsce żywo przypomina złagodzoną wersję ewangelicznego « Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. » (Mt 13,12). Im masz więcej
(głosów, członków, zwolenników), tym więcej masz miejsc w parlamencie. Tak działa proporcjonalno-większościowa metoda obliczania mandatów do Sejmu i wprost większościowa (okręgi jednomandatowe) do Senatu. Do tego, im więcej otrzymasz ważnych głosów, tym wyższą dostajesz dotację.
Na zdrowy rozum, ponieważ biura poselskie nie są finansowane z dotacji partyjnych, wszystkie partie w parlamencie powinny dostawać tyle samo na utrzymywanie struktur i kontaktu z wyborcami w całym kraju, kampanie wyborcze i ewentualne dofinansowanie, po złożeniu wniosku, kampanii społecznych i informacyjnych w trakcie kadencji. Jednak polskie prawo przewiduje nadmiarową premię dla dużych partii i niewielką nagrodę pocieszenia dla tych, które przekroczyły 3%, to znaczy, otrzymały (w zależności od frekwencji) od ćwierć do pół miliona głosów w całym kraju. W efekcie część partii jedzie na oparach, a inne partyjne konta puchną od pieniędzy, których w czasie regularnej kadencji nie da się wydać. Za to środki te można uruchomić w sytuacjach nadzwyczajnych, jakich w obecnej, ósmej kadencji Sejmu nie brakuje.
To wszystko oznacza, że Platforma zarówno pod względem liczebności posłów, jak i posiadanych środków deklasuje wszystkich, nawet te partie, które chwilami zbliżają się do jej poziomu poparcia. Pod względem możliwości działania nie ma wśród opozycji konkurencji, nawet jeśli poparcie dla niej jest szczuplejsze. Z drugiej strony skali takie partie jak Nowoczesna, którym ze względu na błędy formalne cofnięto dotację, utrzymują się z dobrowolnego opodatkowania się przez posłów, a działacze lokalnych struktur tych partii, które opierają się głównie na entuzjazmie swoich członków, są tak zmęczeni, że zaangażowanie polityczne muszą przeliczać na roboczogodziny.
Do tej podstawowej nierówności dochodzi daleki od doskonałości pejzaż medialny. Przechodzenie mediów do internetu nie zostało dobrze przemyślane – dla znakomitej większości tytułów oznaczało to skokowy spadek przychodów i politycznego wpływu. W mniejszym stopniu po stronie konserwatywnej, gdzie wciąż trzyma się tradycyjne myślenie o autorytetach… Tak czy owak, pauperyzacja mediów, monetyzacja przez klikalność i nadprodukcję « kontentu » oraz nienaruszalna pozycja odwiecznych dziennikarskich celebrytów, którzy najczęściej obsługują po kilka mediów naraz, doprowadziły do zagubienia informacyjno-edukacyjnej roli mediów. Remedium na to mogłyby być realizujące misję media publiczne, ale takie dowcipy w Polsce już nikogo nie śmieszą.
A czy zauważyli Państwo, że od dwóch lat trwa dziwne, efemeryczne rekonfigurowanie sceny politycznej? Platforma bierze ślub z Nowoczesną, zdradza ją z Barbarą Nowacką i Zielonymi, następuje głośny i brzydki publiczny rozwód z KOD-em… Istna telenowela. Robi się to, bo nie ma innego sposobu, żeby dowiedzieć się, co w polityce podoba się
Polakom, niż rozpoznanie bojem i przyglądanie się następnie sondażom. To nie jest dobra socjologia, ale innej, dofinansowanej na podobnym poziomie jak sondażownie i wykorzystującej powtarzalne badania na dużych próbach, po prostu nie mamy.
W tym układzie, gdyby ktoś mianował mnie naczelną strateżką opozycji, powiedziałabym, że jedynym ratunkiem dla zachowania demokratycznego pluralizmu w Polsce byłoby skupienie na… permanentnych kampaniach politycznych. Nie tylko wyborczych, ale również zbieraniu podpisów i organizowaniu wspólnych oddolnych działań, a nade wszystko przystępnych i dostępnych debat. Takie kampanie mają aspekt edukacyjny, który jest nie do przecenienia w sytuacji, gdy media przestały pełnić tę funkcję, a kultura popularna pełni ją w nieznacznym stopniu. Priorytetem byłoby dla mnie ocalenie wielogłosu w debacie publicznej i zdobywanie poparcia przez argumentowanie i odwoływanie się do wartości.
Ale pluralizm jest, nie oszukujmy się, drogi w utrzymaniu – zwłaszcza w porównaniu z debatą zdominowaną przez jedną, centralną oś sporu. Dwubiegunowość już dziś jest oczywistością w mediach, a wraz z wyeliminowaniem formacji lewicowych zaczyna strukturyzować także prace parlamentu. W tej sytuacji wielu komentatorów nawołuje, by nie kopać się z koniem, ale skorzystać ze wszystkich elementów, które się wydają na wyciągnięcie ręki – liczenia głosów metodą d’Hondta, mitycznej « premii za jedność », którą podobno przyznają wyborcy, czy medialnej atrakcyjności – i stworzyć wyborczy blok opozycyjny, koalicję zogniskowaną wokół naturalnego lidera i największego gracza, czyli Platformy Obywatelskiej.
Platforma będzie miała pieniądze na kampanię, media będą miały używanie, a działacze i działaczki mniejszych formacji będą mieć szansę na wejście do Sejmu. Czy można chcieć więcej?
Moim zdaniem można i należy chcieć więcej – na przykład Sejmu, w którym debata nie będzie się toczyła wyłącznie na osi fundamentalnego podziału. Do tej pory miał to gwarantować demokratyczny pluralizm. Widać jednak, że te czasy się skończyły i jesteśmy skazani na politykę dwóch bloków. Ale czy to oznacza, że opozycja skazana jest
na wyborczą koalicję z PO jako lokalnym hegemonem?
Dopóki Platforma pozostanie finansowym i medialnym potentatem w otoczeniu zależnych od niej mniejszych podmiotów, w moim przekonaniu nie można liczyć, że nie narzuci opozycyjnej koalicji swojej własnej agendy i nie będzie polaryzowała sporu tak, by to ona jawiła się jako podstawowa alternatywa dla wahających się wyborców. To podstawowa lekcja, jaka płynie z obserwacji systemów dwupartyjnych – ale w dodatku, systemie koalicyjnym, hegemoniczna Platforma nie będzie chciała się zmieniać. Nie będzie miała powodu zmienić się, choćby po to, by cała koalicja zyskała większą wiarygodność. Wystarczy, że utrzyma swój własny stan posiadania.
Skoro nie udaje się utrzymać pluralizmu politycznych głosów, to może trzeba wymyślić, jak inaczej popchnąć polską debatę publiczną do przodu. Jeśli Platforma rzeczywiście jest hegemonem opozycji i nie ma innej szansy, żeby wydobyć się z państwa sennych koszmarów na temat Prawa i Sprawiedliwości, to może trzeba się zacząć zastanawiać, jak zacząć zmieniać Platformę, tak byśmy nie osunęli się w wieczne odgrywanie drugiej tury wyborów między Bronisławem Komorowskim a Andrzejem Dudą.
Może czas pomyśleć o masowym wstępowaniu do PO, by zmieniać ją od środka. Przy okazji będzie to niezły test wyobraźni dla publicystów wzywających do bezwarunkowego blokowania opozycji – jeśli formacje opozycyjne będą gotowe do rzucenia całego swojego potencjału do wspierania bloku prowadzonego przez PO, z niewielką szansą na
emancypację i narzucenie własnej agendy, to wszak ich członkowie i zwolennicy tym bardziej nie powinni mieć nic przeciwko temu, by usankcjonować rzecz w praktyce, zmieniając partyjne barwy.
Fot. Kancelaria Sejmu/Krzysztof Białoskórski (CC BY 2.0)