Jesteśmy po pierwszym czytaniu trójpaku projektów ustaw mających zmienić system mediów publicznych na narodowe. Już sama zmiana nomenklatury – wystrzeganie się przez projektodawców przymiotnika „publiczny” i konsekwentne zastępowanie go „narodowym” budzi lekki niepokój. Nie widziałbym problemu, gdyby miał poczucie, że pojęcie narodu pojmujemy w Polsce wszyscy tak samo i używamy w rozumieniu konstytucji z 1997 – niestety mamy w mainstreamie politycznym renesans oenerowskiego myślenia o narodzie. Ale odkładam to na bok – załóżmy, że w intencjach wnioskodawców media narodowe mają być własnością narodu politycznego, obywateli. Niestety niewiele w projekcie na to wskazuje. Gdyby próbować na bazie przedłożonego projektu ustawy o mediach narodowych zdefiniować słowo „naród” okazałoby się, że jest ono synonimem słowa „partia”.
Obecny system, bazujący na nadzorze organizacyjno –finansowym przewidzianym dla spółek skarbu państwa oraz wyznaczaniu kierunków polityki medialnej przez konstytucyjnie umocowaną Krajową Radę Radiofonii i Telewizji od ideału jest bardzo daleki. Tworzył media bezpośrednio zależne od rządu, jakkolwiek jeśli rząd był koalicyjny a KRRiTV nie była podporządkowana opcji rządowej wymagał kombinacji kompromisów, które mogły dawać pewną poduszkę bezpieczeństwa, chroniącą media przed ręcznym sterowaniem. Oczywiście nie było to regułą.
Projektowany system nie pozostawia takich wątpliwości – zawsze sterować będzie największa partia parlamentu.
Rada Mediów Narodowych składać się ma z przedstawicieli – po 2 prezydenta, Senatu i Sejmu. Spośród tych sejmowych – jeden członek ma być zastrzeżony dla największej partii opozycyjnej.
Najważniejszym członkiem rady jest nienależący do niej formalnie marszałek Sejmu. Marszałek reguluje procedury związane z radą, wskazuje jej przewodniczącego, wskazuje też faktycznie przedstawiciela opozycji. Konstrukcja ustawowa jednego miejsca dla opozycji jest dosyć oryginalna – największa partia opozycyjna ma na wezwanie marszałka przedstawić 3 kandydatów na miejsce jej przysługujące. Jeśli tego nie zrobi w określonym terminie – kandydata na to miejsce może zgłosić każdy z klubów. Jeśli największa partia opozycyjna dopełni procedury – następuje głosowanie sejmowe, w którym partia dominująca łatwo może doprowadzić do sytuacji nieuzyskania wymaganej większości przez żadnego z 3 zgłoszonych kandydatów. Wtedy znowu wkracza marszałek Sejmu, który spośród 2 z największą ilością głosów wskazuje tego, który w radzie zasiądzie. Jakież to znakomite pole do manipulowania dla rządzących…
Dodajmy do tego sprawdzoną od lat w praktyce zasadę, że największa partia sejmowa ma większość w wybieranym w okręgach jednomandatowych Senacie posiadającym 2 miejsca– połowę rady obsadza zawsze jedna opcja. I nawet jeśli w jakimś układzie okaże się, że pozostałe 3 miejsca obsadzone są przez opozycję i prezydenta z innego obozu – to przewodniczącego rady o dużych kompetencjach nominuje marszałek sejmu. Marszałek zaś jest przedstawicielem partii dominującej. Koło się zamyka. Media narodowe – zawsze partyjne, choć partia oczywiście może się zmieniać.
Na poziomie projektowanych Społecznych Rad Programowych przy instytucjach (każda z dzisiejszych spółek będzie przekształcona w tzw. instytucję radiofonii i telewizji) będzie jeszcze bardziej jednoznacznie – wprawdzie kandydatów do nich może zgłaszać wiele instytucji, ale powołuje partyjna Rada Mediów Publicznych. Otrzymujemy zatem system w którym dyrektor instytucji i rada społeczna są powoływani przez partyjną radę mediów, dysponującą środkami z opłaty audiowizualnej i kontrolowaną przez nominata partyjnego jakim jest marszałek Sejmu.
Opisana wyżej zmiana systemu to krok w zupełnie przeciwnym kierunku niż ten postulowany od lat przez środowiska twórcze, pozarządowe – szukania formuły uniezależnienia mediów od bieżących wpływów politycznych, obierania politykom pokusy manipulowania mediami wpływania na nie, podporządkowywania przekazu swoim bieżącym celom. Projekt ustawy podnosi do rangi reguły prawnej proceder, który do tej pory wymagał obchodzenia przepisów.
Nie obędzie się oczywiście bez drobnego smaczka konstytucyjnego – projektowana Rada Mediów Narodowych odbiera sporą część kompetencji KRRiTV – wprawdzie tych ustawowych, nie konstytucyjnych, ale sprowadza ją do roli organu zajmującego się procesami koncesyjnymi i „obroną wolności słowa” Kwestią czasu jest konflikt tych instytucji – organu konstytucyjnego z ekspozyturą partii rządzącej.
Jednopartyjne zarządzanie nie prowadzi do budowy obiektywnych i profesjonalnych mediów – bez względu na to, jak często czy rzadko partie będą się zmieniać. Ten system nie zda egzaminu – za wiele w nim zyskuje parlamentarna większość, za mało w nim choćby próby tworzenia merytokracji i poczucia, że media służą wszystkim obywatelom. Dla wszystkich jest tylko opłata audiowizualna.
Twitter @Marcin_Celiński
Facebook https://www.facebook.com/marcelinski
O projektach ustaw medialnych będę rozmawiał dziś o 19:10 z Krzysztofem Czabańskim, wiceministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego w programie „4 strony” w TVP INFO