Trudno tak „z marszu” stać się rasowym blogerem. Gdy prawie przed miesiącem zamieszczałem swój pierwszy post byłem pełen dobrych intencji, że następne pojawią się w częstotliwości co najmniej dwa razy na tydzień. Jak widać – porzekadło, że „dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane” i w tym przypadku się sprawdziło. Przeto teraz już nic nie obiecuję – czas pokaże jak dalej rozwinie się sytuacja.
Wracając do mojego pierwszego wpisu – mam niekłamaną satysfakcję, gdyż jego temat wiodący – spór rajców miejskich Tuszyna o to, czy Kubuś Puchatek może patronować placowi zabaw w ich miasteczku – okazał się przebojem medialnym nie tylko w naszym kraju, ale i daleko poza jego granicami – temat trafił aż do Kanady, ojczyzny niedźwiedzicy Winnie, pierwowzoru Kubusia Puchatka.
Jako że Kubuś Puchatek jest postacią z książki „Chatka Puchatka”, która wchodzi w skład kanonu lektur dla uczniów szkoły podstawowej, pójdę dalej w tym kierunku, tym bardziej, że zainspirowała mnie do podjęcia tego tematu najnowsza inicjatywa Ministerstwa Edukacji Narodowej. Otóż w miniony czwartek, 27 listopada, pojawiła się na ministerialnej stronie informacja , zatytułowana „Wybierzmy wspólnie lektury najmłodszym uczniom”. Godne uwagi jest uzasadnienie tej akcji: „To, co obecnie czytają uczniowie podstawówek, nie sprawdza się. Wybierane przez część nauczycieli książki nie rozbudzają ciekawości ucznia, opisują nieznaną dziecku rzeczywistość sprzed kilkudziesięciu lat. Efekt? Nasze nastolatki nie czytają. Dorośli podobnie. Zmieńmy to. Wybierzmy lektury najmłodszych uczniów! Takie, które pokochają. Takie, dzięki którym pokochają czytać. Liczymy na uczniów i Państwa.”
Mogę się założyć, że jeśli tylko pomysł ten dotrze do pewnej kategorii uczonych i polityków, będziemy mieli kolejna wojenkę polsko-polską. No bo jak to: każdy może decydować o tym co będą w szkołach czytały nasze dzieci? Tak nie może być! One maja czytać to, co myśmy czytali i wyrośli na wykształconych Polaków! Bo przecież eksperyment Stańczyka, dowodzący ilu jest wśród naszych rodaków ekspertów w dziedzinie medycyny można z powodzeniem przeprowadzić i dzisiaj, także w zakresie edukacji. Wszak na szkole znają się wszyscy – z autopsji: wszyscy byli uczniami!
Warto przypomnieć choćby aferę z wiosny 2007 roku, gdy ministrem edukacji był mecenas Roman Giertych. Tak o tym pisała w maju 2007 „Gazeta Wyborcza”: „Projekt kanonu lektur szkolnych pojawił się wczoraj na stronie internetowej MEN. Wrócili: Witkacy, Goethe, Kafka, Conrad, Dostojewski, Herling-Grudziński, o których walczyła „Gazeta” na czele frontu wykształciuchów. Tylko nie ma Gombrowicza. Nieoficjalnie w ministerstwie mówią, że próbowali dopisać „Ferdydurke” nawet podstępem (w wykazie pisarzy emigracyjnych do wyboru), ale minister edukacji Roman Giertych był czujny…”
To oczywiście dotyczyło szkół ponadgimnazjalnych, a teraz mamy do czynienia z doborem lektur dla jedenasto – trzynastolatków. Jednak jest to kolejny krok w kierunku zdejmowania sztywnego gorsetu ministerialnych rozporządzeń i przejaw woli odchodzenia od centralnego decydowania o tym jak ma pracować każda nauczycielka i każdy nauczyciel w polskiej szkole. Bo mało kto wie, że takie kroki poczyniono już wcześniej. Otóż aktualnie obowiązujące rozporządzenie o podstawie programowej kształcenia ogólnego w swym załączniku, zawierającym podstawę programową języka polskiego dla klas IV – VI szkoły podstawowej na str. 24 nie wymienia enumeratywnie tytułów lektur, lecz ich propozycję, cedując na nauczyciela decyzję ich wyboru: ”Teksty kultury poznawane w całości – nie mniej niż 4 pozycje książkowe w roku szkolnym oraz wybrane przez nauczyciela teksty o mniejszej objętości”.
I podobne rozwiązania zawierają fragmenty, odnoszące się do podstaw programowych języka polskiego w gimnazjach, liceach i technikach.
Ale wróćmy do pomysłu MEN, aby KAŻDY mógł być autorem wykazu literatury, którą będą czytali uczniowie szkół podstawowych. Pomysł na pierwszy rzut oka – niezwykle demokratyczny, rzekłbym – liberalny. Ale…
Takie mam w tej sprawie obawy. Czy aby panie – dziennikarki z poprzedniej profesji – zarządzająca i merytorycznie wspierająca polską edukację (minister Joanna Kluzik-Rostkowska i dyrektorka Ośrodka Rozwoju Edukacji – Aleksandra Zawłocka) nie prowadzą polityki wzorowanej na strategii naszych mediów, w których najważniejszym wskaźnikiem jest oglądalność i nakład? Czy o tym na jakich tekstach mają kształtować się gusty literackie młodego pokolenia Polaków powinien decydować KAŻDY?
Próba pogłębionej odpowiedzi na takie pytanie, to temat na kolejny post tego blogu. Ile powinno być przysłowiowego „cukru w cukrze”, czyli ile demokracji jest w publicznej edukacji naszego „demokratycznego państwa prawa”, ile obywatelskości jest w partii rządzącej, mającej wszak przydomek „obywatelska” – innymi słowy: ile powinno być centralizmu i „wspólnego mianownika” w krajowym systemie, a ile prawa do autorskich kreacji i regionalizmów w konkretnych „wcieleniach” tejże edukacji w naszych szkołach – o tym już wkrótce. A więc – do zobaczenia…