Po lewej stronie sali siedzi Magda Dobrzańska-Frasyniuk. Pewna siebie, elegancka, bardzo atrakcyjna. Tak, wiem, że atrakcyjność nie powinna tu mieć znaczenia, ale to jak Ona wygląda, dodaje smaczkowi temu procesowi, o ile w ogóle można mówić o smaku w tych okolicznościach.
Oto bowiem naprzeciw niej siedzi Roman S., do niedawna stały bywalec internetowej pato-telewizji wRealu24, który w październiku 2017 pytał, w odniesieniu do idących w Marszu Kobiet dziewczynach „kto to rucha”, a feministkom wytykał, że „ich rodowód sięga Hitlera”.
Roman S. Siwy, pod siedemdziesiątkę, otyły, spocony, na lekach, bo, jak twierdzi, ma cukrzycę.
Na końcu siedzi grupa przyjaciół Magdy, albo po prostu ludzi, którym ta sprawa słusznie nie jest obojętna.
Tak wyglądała dziś sala sądowa na kolejnej już rozprawie w procesie, jaki Romanowi S. wytoczyła Magda, która również szła w takim marszu, we Wrocławiu.
I tak, wiem, że wygląd Romana nie jest tu najważniejszy.
Wobec kobiet ogólnie, a już feministek ze szczególną siłą, prawica od lat odgrywa festiwal pogardy i poniżania. Podtatusiowaci panowie, za którymi prawdziwa kobieta nie obejrzałaby się na ulicy, hołubieni przez swoje redakcje i w akompaniamencie anonimowych, wulgarnych komentarzy, odmawiają im wszystkiego – prawa do własnego zdania, prawa do stanowienia o sobie, prawa do manifestowania, wreszcie kobiecości, tak jakby o atrakcyjności ich ciał i umysłów mógł decydować jedynie obleśny dziadek z internetowej telewizji. I to jego opinia przesądza o tym, czy i jakim powodzeniem się cieszą.
Całość tej pogardy jest na prawicy od lat przykryta jednym wielkim tchórzostwem – najgłośniej i najwulgarniej krzyczą anonimowi w Internecie. A postawieni przed sądem, jak Roman S., tracą naglę pewność siebie i odgrywają rolę (sic!) schorowanych ofiar hejtu i kampanii nienawiści.
Oskarżony w przytoczonym procesie przekonywał, że nagranie, które widziała cała Polska, zostało zmanipulowane. Jak i przez kogo – nie wie. Twierdził, że słowa „ruchać” nie używa, mimo iż adwokat powódki przywołał przynajmniej kilka innych odcinków tego samego „programu”, w których z jego ust to słowo pada. Uważa, że nie ma za co przepraszać, bo materiał jest zmontowaną manipulacją. O zestawianiu feministek z Hitlerem nie pamięta, nawet po tym, jak sąd odtworzył mu rzeczony fragment. W skrócie – złapany za rękę Roman S. twierdzi, że to nie jego ręka.
To jest arcyważny proces, bo ten kloaczny humor, który tak ekscytuje obleśnych mężczyzn, takich jak ten wspomniany czy kilku innych np. z „W tyle wizji”, to ostatnie co im dziś pozostało. Nie są i nigdy nie byli merytoryczni, co Magda w swoich zeznaniach wytknęła. Obrażają, bo niewiele więcej potrafią. Starsi, obsceniczni, spoceni, może podpici, regularni bywalcy burdeli jak Ziemkiewicz, o czym sam przyznał swego czasu. „Prawdziwi, polscy mężczyźni”.
Zapytana przez sąd co poczuła, po obejrzeniu rzeczonego materiału, Magda powiedziała pięknie i spokojnie:
„Jestem obywatelką.
Mam prawo do swojego zdania i do wyrażania go publicznie.
Po słowach „kto to rucha” poczułam się poniżona.
Poczułam się obrażona.
Oskarżony nie odniósł się merytorycznie do naszych haseł, a po prostu nas poniżył.
Jego ironicznych przeprosin nie przyjmuję, bo przeprosiny muszą mieć taką samą, ciężką wagę jak waga słów wypowiedzianych na początku.”
Magda Dobrzańska-Frasyniuk powiedziała STOP nie w swoim imieniu, ale w imieniu wszystkich tych kobiet, które nie godzą się na takie traktowanie. W tym procesie występuje jako bohaterka zbiorowa i jej procesowe zwycięstwo będzie zwycięstwem Was wszystkich, drogie panie. To co my możemy zrobić, mężczyźni, to być w tej sprawie z Wami, tylko tyle i aż tyle.
Trzymam za Ciebie kciuki Magda. Podziwiam Cię i gorąco kibicuję.
I jako mężczyzna obiecuję wsparcie.
