Powszechny wzrost zainteresowania rozwojem miast przeradza się ostatnio w gorączkową próbę przeskoczenia kilku etapów rozwoju i szybkiego osiągnięcia przynajmniej zewnętrznych znamion powodzenia. Zamiast mozolnego, krok po kroku, wypracowywania rozwoju pojawia się ochota na czary-mary, w wyniku których nasze miasto już na pierwszy rzut oka będzie metropolią.
Sztuczne pompowanie lokalnego ego kosztem gigantycznych wydatków ze środków publicznych już teraz zaczyna odbijać się czkawką. Ogromne środki pochłonęły stadiony, które miały stać się symbolem nowoczesności Gdańska, Poznania, Wrocławia i Warszawy (Miasto Stołeczne wydało 400 milionów złotych na przebudowę stadionu Legii, Narodowy był budowany ze środków budżetu państwa). Tymczasem Wrocław, już i bez tego zadłużony, właśnie ogłosił, że musi znacznie zredukować liczbę imprez na swoim stadionie, bo nie tylko budowa pochłonęła miliony, ale i do każdej imprezy trzeba dokładać.
Inwestycja czy wydatek?
Powstają i są postulowane wciąż nowe propozycje inwestycji miejskich. W planach są baseny, akwaparki, stadiony, muzea, teatry, opery, filharmonie i lotniska. Tymczasem słowo inwestycja z założenia oznacza, że jest to wydatek, który z czasem ma się zwrócić i nawet przynosić zyski.
Jak zatem mają się do tego postulaty „rozwoju” miast poprzez budowanie obiektów, o których z góry wiadomo, że nie tylko nie poprawią sytuacji budżetowej, ale wręcz będą stanowiły obciążenie każdorazowego budżetu samorządu?
W powiecie przasnyskim starostwo postanowiło zadbać o rozwój budując ośrodek sportu, umieszczony w niewielkim mieście Chorzele. Budowa pochłonęła ogromne środki, ale przerażająca jest dopiero wizja utrzymywania ośrodka przez kolejne lata. Nad obliczeniem ewentualnych dochodów przed rozpoczęciem budowy nikt się nie pochylił. W listopadzie 2012 wicestarosta apelował do radnych miasta Przasnysz o kierowanie dzieci ze szkół na naukę pływania w tym basenie, aby wspomóc jego utrzymanie. Radni kręcą nosem, podobno taniej jest dowozić dzieci do Ciechanowa.
Za zakrętem Grecja
Inwestycyjne przygody Wrocławia i Przasnysza to podręcznikowe przykłady problemu, ale tylko przykłady, a nie całe zjawisko. Zatrważająca jest powszechność tego sposobu myślenia.
Oczywiście głód sukcesu jest psychologicznie zrozumiały. Po wielu latach życia na marginesie Europy i przyglądania się jak bogatsi korzystają z życia, Polacy też chcą wreszcie „pożyć”.
Jednak na dłuższą metę namnażanie długu publicznego szkodzi całemu krajowi, nieważne czy powstał on w wyniku kredytów zaciąganych centralnie czy przez samorząd lokalny. Tymczasem przykład grecki pokazał, że fundowanie sobie toru wyścigów Formuły 1 (a i taki pomysł kursował po Polsce, miejscem miała być Łódź) nie przenosi kraju do rzędu najwyżej rozwiniętych, tylko przykłada się do jego pauperyzacji.
Jeżeli festiwal pomysłów na drogę na skróty przełoży się na rzeczywistość, to w krótkim czasie polskie miasta zamiast stać się kołem zamachowym rozwoju kraju, staną się jego kulą u nogi.