Już kilkukrotnie czytałem o badaniach, które stawiały dość niezwykłą tezę. Mianowicie nasze geny nie zawierają tylko informacji o tym jaki będzie nasz wzrost, kolor oczu, podatność na choroby czy kolor włosów, ale zapisują się w nich także emocje a nawet traumy naszych przodków. Byłem właśnie na filmie „Miasto 44” i pomimo tego, że raczej nie piszę recenzji stwierdziłem, że muszę coś napisać. Przed oczami wciąż miałem mojego dziadka, który jako 20 letni strzelec walczył na Powiślu a następnie przedostał się do Śródmieścia. Jak przez mgłę pamiętam opowiadaną mi przez jego siostrę (która była 16 letnią sanitariuszką) historię o tym jak miał przebiec przez ulicę, na której snajper zabił kilku jego kolegów. Dostał kulę w lewe ramię, do końca życia drżała u ręka, ale wystarczyło kilka centymetrów i nie pisałbym tego artykułu. Dziadek miał dodatkowo wiele szczęścia, którego nie miała większość rannych. Po Powstaniu dostał się do niewoli niemieckiej, a jego siostra, a moja ciotka opuściła miasto wraz z ludnością cywilną. Oboje przeżyli, więc może dlatego inaczej patrzę na ten czas.
Film jest z gatunku tych, które trzeba obejrzeć i robi kolosalne wrażenie, ale jednocześnie mnie rozczarował. Nie potrafię powiedzieć czy jest dobry czy zły. Momentami myślę o nim jak o wspaniałym dziele, a momentami jak o kiczowatej pseudoamerykańskiej produkcji. Wiele mi się w nim nie podobało, ale jest kilka scen, dla których naprawdę warto pójść do kina. Mnie osobiście nie doprowadzały do stanu roztrzęsienia widoki morderstw czy śmierci w walce, lecz trochę co innego. Naprawdę chwytającą za serce była scena gdy mały brat głównego bohatera mówi mu aby obiecał, że wróci, może dlatego, że sam mam małego bratanka. Irytowała mnie za to jego rozhisteryzowana matka, która zimną krew i spokój potrafiła zachować dopiero tuż przed własnym rozstrzelaniem, w pewnym sensie ratując tym życie swojemu synowi. To też scena, która zostaje w pamięci. Inną rzeczą, którą uważam za wadę tego filmu i to bardzo poważną był pokazany stosunek dowódców do podwładnych, który charakteryzował z tego co wiem raczej armię niemiecką a nie polską, szczególnie, że ta druga była złożona z samych ochotników, których nie trzeba było zmuszać do walki strachem. Otóż strasznie się oni na młodych żołnierzy kolokwialnie mówiąc wydzierali. Oglądałem na przykład film dokumentalny, składający się z prawdziwych scen z Powstania i tam stosunek przełożonych do podwładnych był całkowicie inny, przyjazny i ojcowski. Ktoś powie, że była wojna i nie było czasu na życzliwość, ale czy podczas wojny tych co dobrowolnie oddają się nam pod komendę i chcą walczyć nie szanujemy jeszcze bardziej niż normalnie? O niezwykłej więzi na polu walki opowiadają żołnierze każdej wojny. Reżyser chyba zbyt zapatrzył się na film „Kawaleria powietrzna” o wojsku lat 90tych, a przecież wojsko przedwojenne było zupełnie inne. Zgadzam się, że w każdym wojsku musi być dyscyplina, ale jak wiadomo, nie w każdym jest egzekwowana w ten sam sposób. Na przykład Roman Polko stwierdził kiedyś, że gdyby ktoś chciał w Polsce stosować metody amerykańskiej armii, to trafiłby pod sąd wojenny bo u nas znęcanie się jest zabronione. Czyli jak widać wojsko wojsku nierówne. Nie wiem czy to dzięki poniżaniu żołnierzy Amerykanie mają najsilniejszą armię świata. Gdyby Polaków było równie dużo i byli równie dobrze wyposażeni pewnie byliby lepsi, co zauważył sam Hitler. W tym względzie można by powiedzieć, że serial „Czas honoru” znacznie lepiej to pokazuje. Oglądałem i czytałem, a także słyszałem wiele relacji i na tej podstawie mogę chyba postawić tezę, że wcale tak nie było. Po prostu nie taki panował klimat w AK, które było, jeszcze raz powtarzam, złożone wyłącznie z ochotników. Oczywiście nie twierdzę, że dowódcy nigdy nie podnosili głosu, ale na pewno tak masowo nie zachowywali się w podobnie nieprzyjemny sposób. Wtedy kultura osobista była o wiele bardziej cenioną wartością i jest to fakt nie podlegający dyskusji. Po prostu nie można porównywać dzisiejszych czasów, w których piętno PRLu jest aż nazbyt widoczne do ówczesnych. Apogeum braku szacunku do własnych rodaków zostało osiągnięte w scenie, która zrodziła we mnie bunt. Otóż główna bohaterka idzie do jednego z oficerów i prosi go o przepustkę. Ten w agresywny sposób stara się nakłonić ją do seksu. Gdy ona odmawia, bije ją w twarz i karze jej się rozbierać, inaczej nie dostanie owej przepustki. O ile gdybym oglądał „Czas Honoru” to miałbym stuprocentową pewność, że Wanda czy Celina pokieruje się swoim honorem i prędzej strzelą do oprawcy niż zgodzą się na seks z nim, a już na pewno zgłoszą sytuację dowódcy to tu obawiałem się, że reżysera chcącego pokazać „względność wszystkich wartości” poniesie fantazja. Na szczęście bohaterka okazała się bardziej od zwyrodniałego dowódcy rezolutna i uderza go ciężkim przedmiotem w potylicę, po czym ucieka z tym po co przyszła. Ktoś powie, że oficerowie AK byli różni bo różni są ludzie, a nie było tak, że Niemcy byli całkowicie źli, a Polacy całkowicie dobrzy. Ludzie byli różni, ale honor oficera AK był jeden, a podobne zachowanie stanowiło jedną z gorszych na tym honorze plam. Być może raz na tysiąc zdarzał się oficer zwyrodnialec, ale nawet jeżeli się trafił to wiedziałby, że za podobny czyn groziła by mu jak znam życie momentalnie kula w łeb. Czy słuszne jest zatem pokazywanie jakiegoś skrajnego przypadku, który był absolutnie wbrew zasadom panującym w AK w filmie o AK? W filmie to zachowanie jest pokazane jako coś standardowego, kolejny przejaw braku szacunku dowódców do młodych żołnierzy, wręcz jako rzecz na wojnie naturalną. Ale należy pamiętać, że w czasach anomii, rządzi osobisty honor. Da jednego tym honorem jest zachować twarz, dla drugiego za wszelką cenę życie, albo też rozprzestrzenić swoje geny. Poza tym jak powiedział jeden z powstańców, wtedy nikomu nie w głowie był seks. W podobny sposób można by pokazać stosunek Polaków do Żydów, który wiadomo, że był różny. W filmie pokazano akurat tą chwalebną stronę i bardzo słusznie. Bo pomimo tego, że w AK z całą pewnością zdarzali się antysemici, to rozkaz podczas Powstania był jasny i to on świadczy o Polsce i Polakach a nie jakieś pojedyncze wybryki. Brzmiał on następująco, Żydów uwalniać, a wszelkie antyżydowskie ekscesy, a także wykorzystywanie ich trudnej sytuacji do wzbogacenia się, surowo karać. Rozumiem, że dzisiaj molestowanie seksualne nawet wśród profesorów (a może słowo nawet jest nie na miejscu) też się zdarza i nikt na nie latami nie reaguje. Chodzą plotki, i plotki te rozsiewają nie tylko studenci, ale też prokuratura, że podobne zachowanie miało miejsce na mojej uczelni. Ale w II RP słowo honor, szacunek do człowieka czy kultura osobista znaczyło więcej, kilkadziesiąt lat PRLu zrobiło jak widać swoje. Ktoś powie, że była wojna i dopiero wtedy z ludzi wychodzą demony. Z niektórych z pewnością, ale tak naprawdę w sytuacji kryzysowej i braku kontroli społecznej nasz rzeczywisty system wartości i kodeks honorowy działa ze zwielokrotnioną siłą. Problem w tym, że niektórzy, nawet pochodząc z szanowanych, przynajmniej według siebie rodzin, mają honor bandycki, a raczej taki, który jak już wspominałem mówi, że honorem jest za wszelką cenę przetrwać lub zarobić, oraz rozmnożyć się. A więc nie jest to tak, że stracili zasady, po prostu pokazali swoje własne, które w czasach pokoju z obawy przed wykluczeniem były skrzętnie ukrywane, często nawet przed samym sobą. Wiedzą o tym nie tylko weterani wojenni, ale nawet ci co jadą dzisiaj „w ciemno” w nieznane, do innego kraju, aby znaleźć pracę, a jak wiadomo nikt o nich opinii tam nie ma, mogą właściwie robić co chcą.
Sceny z widokiem zgwałconych kobiet, albo tych co czekają na nieunikniony gwałt były dla mnie najgorsze, pomimo, że przedstawiane w sposób jak na ten film bardzo subtelny. Na przykład widok rozstrzeliwanych cywili nie była tak straszny jak widok przebiegającej między nimi nagiej kobiety, której z wiadomego powodu po nogach spływała krew. Kiedy czytałem opis Powstania z perspektywy Niemca, opowiadał on o tym (sam zabił jednego SSmana, gdy ten chciał zgwałcić zakonnicę). Ale opowiadał również, że Polacy byli niesłychanie dobrzy i skuteczni w walce, czego w filmie kompletnie nie widać. Rozumiem, że Powstańcy przegrali a w AK nie walczyli wyłącznie komandosi Gromu (a raczej Cichociemni), ale w jakiś sposób znaczną część Warszawy opanowali, zabili kilkanaście czy nawet kilka tysięcy Niemców, zniszczyli tak wiele czołgów, że Niemcy musieli otaczać je cywilami i to wszystko mając bardzo poważne niedobory nawet lekkiej broni, o ciężkiej nie wspominając. Nie mówiąc już o tym, że zdołali utrzymać się 63 dni a według Wikipedii zginął co piąty z nich a nie prawie każdy, chociaż szacunki na ten temat czytałem różne. W filmie jest pokazanych kilka naprawdę drobnych potyczek, zdobycie jakiejś kamienicy, a potem już tylko agonia.
Moim zdaniem w filmie wykorzystano trochę zbyt wiele współczesnych kalek. Bohaterowie przypominają trochę współczesną bananową młodzież, zasady egzekwowania dyscypliny przywodzą na myśl to co się dzieję w armii dzisiejszej (czy bardziej tej z lat 90tych bo po wielu aferach dużo się zmieniło). Poza tym kilkukrotnie słyszałem, że Powstańcom nie w głowie były romanse, co innego po wojnie. To co mi się bardzo podobało to pokazanie postaci kobiecych, które były zdecydowanie bardziej wyzwolone, wyemancypowane niż większość dzisiejszych. Nie czekały na księcia, który je uratuje, walczyły jak równy z równym a nawet same ratowały swoich ukochanych. To dobry argument dla dzisiejszych konserwatystek czy tradycjonalistek, które tęsknią za „dawnymi czasami”. Otóż dziewczyny były wtedy bardziej wyzwolone i postępowe i przede wszystkim aktywne niż teraz, przynajmniej duża ich część. Jeśli mam coś dodać prywatnie to nie podobał mi się również gust głównego bohatera, na jego miejscu wybrałbym czarnowłosą (ach ta moja pamięć do imion) ale z gustami jak wiadomo się nie dyskutuje. W każdym bądź razie prawdziwy, dokumentalny film o Powstaniu nie przestawia aż takiej tragedii, pomimo tego, że też na przykład były sceny z płonącego budynku czy piwnicy, w której ukrywają się cywile. Mało za to było scen z pola walki co zrozumiałe. Film fabularny o Powstaniu jest bardziej dołujący i to zdecydowanie niż ten złożony z autentycznych nagrań.
Jeżeli film mielibyśmy oceniać po tym ile się o nim myśli po skończeniu seansu i jak głęboko wwierca się w duszę, to ten musiałby uzyskać 10 punktów na 10.