Czy potrafimy dziś dostrzec ciągłość ideową oraz pragmatyczno-polityczną między Lincolnem, wielkim amerykańskim prezydentem, a Trumpem, milionerem, populistą i demagogiem?
Czy potrafimy spojrzeć na aktualnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa, i dojrzeć w nim spadkobiercę i kontynuatora Abrahama Lincolna? Czy potrafimy dziś dostrzec ciągłość ideową oraz pragmatyczno-polityczną między Lincolnem, wielkim amerykańskim prezydentem, a Trumpem, milionerem, populistą i demagogiem? Niewątpliwie jest to trudne, nie tylko ze względu na oczywiste różnice intelektualne między obu panami, ale przede wszystkim ze względu na historyczny, polityczny i społeczny kontekst działania Partii Republikańskiej w latach pięćdziesiątych XIX wieku i dziś. Wielka Stara Partia (Grand Old Party) po tych ponad 150 latach działania to zupełnie inny twór organizacyjny i ideowy.
Konserwatyści w polityce amerykańskiej
Amerykańska Partia Republikańska powstała w roku 1854 na fali wzrostu nastrojów abolicjonistycznych, którym towarzyszył kryzys i podziały dwóch ówczesnych wielkich ugrupowań politycznych, a mianowicie Partii Demokratycznej i Partii Wigów. Jak pisze prof. Zbigniew Lewicki, Partia Republikańska „okazała się atrakcyjna przede wszystkim dla białych robotników, opowiadała się nie tyle bowiem za zakazem niewolnictwa na Zachodzie, ile za całkowitym zamknięciem tych obszarów dla czarnych, wolnych czy nie. W jej programie znalazło się też żądanie darmowych nadań ziemi dla wszystkich, którzy by chcieli osiąść na terenach na zachód od rzeki Missisipi”[1]. Republikanie – rekrutujący się spośród dotychczasowych wigów, abolicjonistycznych demokratów oraz działaczy zlikwidowanej Partii Wolnej Ziemi – bardzo szybko i zarazem sprawnie zdobyli społeczne poparcie, zagospodarowali spory segment amerykańskiego elektoratu i już w 1856 roku, czyli ledwie dwa lata po powołaniu struktury partyjnej, wytypowali kandydata na prezydenta, któremu udało się zdobyć drugą pozycję w wyścigu w tej najważniejszej krajowej elekcji. Sukces Partii Republikańskiej poskutkował przebudową amerykańskiego systemu partyjnego, a w efekcie doprowadził do uformowania tzw. trzeciego systemu partyjnego, który de facto funkcjonuje w Stanach Zjednoczonych do dziś. Co ciekawe, to nadal republikanie są w tym systemie obrońcami własności szeroko rozumianej, z własnością ziemi na czele.
Ideologia czy tym bardziej program Partii Republikańskiej nie ukształtowały się od razu, a ich formowanie się trwało do okresu dwudziestolecia międzywojennego. Niewątpliwie elementem stanowiącym swoisty kamień węgielny tego ugrupowania był problem niewolnictwa. Była to bowiem pierwsza duża partia amerykańska, które zadeklarowała swój abolicjonizm. W tym sensie Abraham Lincoln całkiem słusznie stał się symbolem sukcesu Partii Republikańskiej jako pierwszy jej kandydat wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych, ale również jako symbol walki o emancypację czarnoskórych Amerykanów. Pamiętać jednak trzeba, że początki prezydentury Lincolna bynajmniej nie przyniosły mocnych i zdecydowanych działań w zakresie zniesienia niewolnictwa. Po wybuchu wojny secesyjnej prezydent i jego administracja podkreślali jednak przede wszystkim konieczność obrony jedności państwowej oraz uniemożliwienie trwałego podziału unii. Proklamacja Emancypacji została wprowadzona w 1963 roku i miała ograniczony zakres terytorialny, zaś trzynasta poprawka została uchwalona przez Kongres dopiero w roku 1865. Prof. Longin Pastusiak wskazuje co prawda, że „Jerzy Waszyngton i Abraham Lincoln są najbardziej idealizowanymi prezydentami w Stanach Zjednoczonych. To już nie są ludzie. To pomniki. Obaj zostali kanonizowani przez propagandę i historiografię amerykańską”[2].
Sukces Lincolna, narastająca aktywność ruchu abolicjonistycznego oraz skuteczne zakończenie wojny secesyjnej stały się czynnikami, które nadały Partii Republikańskiej ogromnego rozmachu. Po śmierci Lincolna przez kilkadziesiąt lat została zdominowana przez tzw. bourbonowych demokratów, zachowawcze skrzydło wywodzące się z Partii Demokratycznej, które nadało dzisiejszym republikanom ich konserwatywną twarz w sprawach obyczajowych i kulturowych. To właśnie owi Bourbon Democrats opowiadali się za systemem walutowym opartym na złocie oraz niskich podatkach i cłach. Właśnie te kwestie zdominowały spory, jakie w pierwszym dwudziestoleciu XX wieku toczyły się w szeregach Partii Republikańskiej i choć II wojna światowa oraz rzeczywistość Rooseveltowskiego New Dealu odbiły się jednoznacznie na debacie politycznej, gospodarczej i społecznej w Stanach Zjednoczonych, to jednak republikanie pozostali przeciwnikami „wielkiego rządu” i interwencjonizmu państwowego. Dopiero wtedy środowiska wspierające republikanów zaczęły określać się mianem konserwatywnych. Świeżość i rozmach tych idei przyniosła republikanom era Ronalda Reagana. Zapoczątkowana przez niego polityka określana mianem „reaganomiki” stała się dominującą filozofią ekonomii nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale w dużej części świata. Jej logika zdominowała również na kilkadziesiąt lat ład ekonomiczny definiowany przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Wydaje się, że sukces Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w roku 2016 – wbrew sceptycyzmowi i oporom wewnątrz Partii Republikańskiej – jednak nie był wynikiem republikańskiej linii ekonomicznej.
Konserwatyści w polityce międzynarodowej
Amerykańscy konserwatyści dopiero po II wojnie światowej stali się aktorami o znaczeniu międzynarodowym. Wynika to przede wszystkim z silnego nurtu izolacjonistycznego, który zdominował politykę amerykańską w ostatnich dziesięcioleciach XIX w. oraz w pierwszym czterdziestoleciu XX wieku, z niewielkimi tylko wyjątkami. Pozostałości intelektualne po doktrynie Monroe’a można było znaleźć zarówno wśród amerykańskich demokratów, jak też republikanów. Warto przypomnieć, że jeszcze pod koniec lat trzydziestych XX w. amerykański Kongres uchwalił szereg tzw. Neutrality Acts, z których ostatnie zostały przyjęte w roku 1937 i 1939. Debata amerykańska dotycząca kontynuacji bądź odejścia od polityki izolacjonistycznej dotyczyła obu wielkich amerykańskich partii. Wydaje się, że po II wojnie światowej, czyli po ostatecznym wyjściu z ery izolacjonizmu, to republikanie w większym stopniu przyczynili się do budowania modelu hegemonicznego czy wręcz imperialnego. Oni częściej byli inicjatorami wielkich, choć często ryzykownych, rozwiązań w amerykańskiej polityce międzynarodowej. W sposób szczególny mówić tutaj trzeba o prowadzonej przez Ronalda Reagana polityce wspierania ruchów antykomunistycznych, wraz z czołowym projektem tzw. gwiezdnych wojen, oraz umiejętne wykorzystanie upadku Związku Radzieckiego i bloku państw komunistycznych do rozbudowania amerykańskiej dominacji przez George’a Busha seniora.
Niewątpliwie od ery Reagana dominującym nurtem w polityce zagranicznej prowadzonej przez polityków amerykańskich są neokonserwatyści, czyli tzw. neocon. Nurt ten zaczął kształtować się w latach sześćdziesiątych XX wieku, jednakże właśnie w latach osiemdziesiątych zaczął odgrywać de facto globalne znaczenie. Neokonserwatyści amerykańscy politykę międzynarodową traktują właśnie jako istotny czynnik uprawiania polityki krajowej. Hasłem, które przeważa w tym środowisku, jest idea dominacji Stanów Zjednoczonych w świecie, która ma swój wymiar nie tylko polityczny, ale również ekonomiczny, kulturowy i naukowy. W latach 1960-1995 podwaliny doktryny neokonserwatywnej tworzył Norman Podhoretz jako redaktor naczelny pisma „Commentary”. W magazynie tym publikowali wybitni intelektualiści, niekoniecznie zawsze związani instytucjonalnie z amerykańskimi republikanami, jak: Hannah Arendt, Allan Bloom, Francis Fukuyama, David Horowitz, Samual P. Huntington, Robert Kagan, Christopher Lasch, Seymour Martin Lipset, Hans J. Morgenthau, Michael Novak, George Orwell, Richard Perle, Richard Pipes, Leo Strauss, jak tez wielu innych. Idee neokonserwatystów – z przekonaniem o uniwersalizmie demokracji, konieczności państwowego militaryzmu oraz sceptycyzmem względem struktur międzynarodowych – poddawane były intelektualnej obróbce, stawały się elementami nie tylko debaty politycznej, ale przede wszystkim akademickiej, naukowej czy specjalistycznej. Takim sposobem pod koniec XX wieku amerykańscy republikanie – dzięki skrzydłu neokonserwatywnemu – mieli bodajże najlepiej przygotowaną pod względem intelektualnym strategię polityki międzynarodowej wśród wszystkich państw świata.
Co prawda, po roku 1989 nie udało się Amerykanom utrwalić swojej dominacji w systemie globalnym. Choć początkowo wydawało się, że na długie dziesięciolecia utrwali się hegemonia Stanów Zjednoczonych, a polityka zagraniczna Ameryki będzie już wyłącznie projektowana przez środowiska neokonserwatystów, to jednak świat na przełomie XX i XXI wieku zaczął zmierzać raczej w kierunku ładu multicentrycznego. Wzrastająca potęga Chin i ich lawinowo narastające wpływy, neoimperialna polityka Rosji Władimira Putina, umacniające się mocarstwa regionalne (Indie, Indonezja, Brazylia, Niemcy, Południowa Afryka), postępująca integracja europejska i nowy status prawno-międzynarodowy po przyjęciu Traktatu z Lizbony – to wszystko symptomy malejących wpływów Stanów Zjednoczonych. Zbyt wcześnie oczywiście, żeby spisać Amerykanów na straty i pożegnać się z erą ich wielkiego znaczenia na arenie międzynarodowej, czego dowodem jest zresztą cały projekt tzw. wojny z terroryzmem, nomen omen zapoczątkowanej przez kolejnego przedstawiciela Partii Republikańskiej, George’a W. Busha. Cała koncepcja – niezależnie od jej obiektywnych źródeł, jakimi są zamachy na World Trade Centre – stworzona została w republikańskich gabinetach, zaś zrodziła się w konserwatywnych głowach amerykańskich intelektualistów. Nie ma wątpliwości, że jeszcze przez pewien czas idee te będą determinowały amerykańską polityką zagraniczną oraz będą funkcjonowały w amerykańskiej debacie publicznej.
Konserwatyzm w głowie Donalda Trumpa
Amerykańscy konserwatyści, których siłą rzeczy znaleźć można dziś przede wszystkim w szeregach Partii Republikańskiej oraz w organizacjach, które wprost republikanów wspierają, stali się zatem środowiskiem politycznym, które nie tylko niezwykle szybko stało się jedną z dwóch głównych sił politycznych w kraju, ale również uzyskali gigantyczny wpływ na sytuację globalną. Do wyobraźni przeciętnego konserwatywnego wyborcy amerykańskiego dotarł w 2016 r. Donald Trump, który obiecał to, co Amerykanom obiecywało już wielu – przede wszystkim republikanów – że uczyni Amerykę znowu wielką. Kontrowersyjne wypowiedzi Trumpa, jego lekceważący stosunek do specjalistów, kobiet czy poprawności politycznej, ignorancja w zakresie dyplomacji, biurokracji i mechanizmów instytucjonalnych, nie szkodzą mu na dłuższą metę. Trumpowi udaje się łączyć praktyki demagogiczne z ludowym populizmem, a konserwatywne przekonania z neokonserwatywnym hasłami imperialnymi. Paradoksalnie nie różni się on znacznie od wielu dziewiętnastowiecznych amerykańskich prezydentów, w tym także republikańskich, choć może trochę zaskakiwać w zestawieniu z niektórymi prezydentami dwudziestowiecznymi. Jednakże tylko trochę.
[1] Z. Lewicki, Historia cywilizacji amerykańskiej. Era sprzeczności 1787-1865, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2010, s. 607.
[2] L. Pastusiak, Prezydenci Stanów Zjednoczonych. Jerzy Waszyngton – Grover Cleveland. 1789-1889, Akademia Finansów i Biznesu Vistula, Warszawa 20187, s. 385.
