Witold Jurasz napisał świetną gawędę o Rosjanach, którą pochłonąłem w zawrotnym wręcz tempie. Mimo wielkiej przyjemności z lektury kończyłem ją jednak z poczuciem rozczarowania. Dużo w tej książce humoru i emocji, mało namysłu i wyważonej analizy. Dużo grubych kresek i mocnych twierdzeń, mało półcieni i ostrożnych sądów. Pewnie właśnie dlatego trudno się od niej oderwać.
Jurasz napisał książkę o Rosjanach na bazie swoich doświadczeń, które zebrał w czasie służby dyplomatycznej w Moskwie. Narracja prowadzona jest wręcz od anegdoty do anegdoty, w brawurowym tempie, więc czyta się to znakomicie. Nie przeszkadzają w tym drobne niedoróbki edytorskie, jak trzykrotnie powtórzona niemal tymi samymi słowami informacja, że autor lubi zbierać foldery samochodowe.
Mocną stroną książki jest humor autora – czasem autoironiczny, czasem nieco rubaszny, ale zawsze stanowiący pyszną okrasę dla przedstawianych w książce historii. A jest ich naprawdę dużo – od anegdotek dyplomatycznych, przez opisy zachowań napotkanych Rosjan, aż po historyjki pokazujące jak sam autor zręcznie dostosowywał się do otoczenia, w którym żył. Jest więc w książce całkiem sporo dykteryjek pokazujących jak to Witold Jurasz kogoś oszukuje, beszta albo sprytnie wyprowadza w pole. Niektóre są tak niezwykłe, że aż wyglądają na podkoloryzowane, ale autor pisze tak, że mu się wierzy. I chce się czytać dalej.
W pewnym momencie jednak autor przechodzi do kreślenia własnej oceny polskiej polityki zagranicznej i o dziwo jest to najsłabsza część książki. Przede wszystkim przeszkadzają w niej niedostatki analityczne, o które bym raczej autora nie podejrzewał, znając jego przenikliwe zazwyczaj teksty dla Onetu. Rozumiem oczywiście, że książka nie miała być dogłębną analizą tylko właśnie gawędą, ale skoro autor poświęca rozdział na ocenę polskiej polityki wschodniej to można wymagać, aby ta ocena była uczciwa. A co do tego mam duże wątpliwości, gdyż Witold Jurasz pisząc o „katastrofie” polskiej polityki pomija całkowicie niektóre fakty, w tym w szczególności Partnerstwo Wschodnie, czyli polsko-szwedzką inicjatywę pogłębienia integracji wschodnich sąsiadów z Unią Europejską. Był to niezaprzeczalny sukces polskiej dyplomacji, bez którego nie byłoby umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą, Majdanu i wyboru przez Kijów ścieżki integracji z Europą. Autor słowem nie wspomina też o wspólnej organizacji mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku, które dla Ukrainy miała przełomowe znaczenie wizerunkowe.
Dwukrotnie natomiast przywoływana jest wyprawa gruzińska prezydenta Kaczyńskiego, której znaczenia nie chcę umniejszać, ale miała charakter politycznie ważnego, ale jednak gestu. Powołanie Partnerstwa Wschodniego natomiast było skomplikowaną grą dyplomatyczną, w której polska dyplomacja przezwyciężyła niechęć dużych państw unijnych, wykazując się profesjonalizmem i strategicznym myśleniem, czyli cechami, których niedostatek w polskiej dyplomacji Jurasz od lat piętnuje.
Znając historię sporów Witolda Jurasza z Radosławem Sikorskim, trudno nie odnieść wrażenia, że autor nie chcąc szefa polskiej dyplomacji pochwalić, postanowił jego działania przemilczeć. Trudno mi się z tym pogodzić – niechby i je skrytykował, ale pominięcie jest niezrozumiałe.
Trudno mi także zaakceptować generalizacje autora na temat Rosjan. Chociaż bodaj trzykrotnie zasłania się w tekście stwierdzeniami, że „nie wszyscy są tacy”, to jednak maluje dość jednowymiarowy obraz naszych sąsiadów. W przytoczonych anegdotach naprawdę trudno znaleźć jakieś pozytywne obrazy: sami głupcy, okrutnicy, cynicy, wielkoruscy nacjonaliści a w najlepszym razie bezrefleksyjni konsumpcjoniści. Wiedząc, że zostanę zaliczony do wyśmiewanych przez autora: „intelektualistów, którzy żywią złudzenia wobec Rosjan”, pozwolę się jednak nie zgodzić z fatalizmem konsekwentnie kreślonym na kartach omawianej książki. Juliusz Mieroszewski, jeden z najważniejszych polskich myślicieli politycznych i współpracownik „Kultury”, takie podejście do Rosjan nazywał „pierwotnym błędem Dmowskiego”. Mieroszewski tak na ten temat pisał w 1973 roku:
„Błąd ten wynika z dwóch fałszywych przesłanek. Po pierwsze, że należy szukać porozumienia nie z narodem i społeczeństwem rosyjskim, lecz z establishmentem, i po drugie, z przekonania – jakże dla Rosjan poniżającego – że totalizm i imperializm są w Rosji zjawiskiem wieczystym, przeto musi się rozmawiać z carami lub z Chruszczowami, bo demokratycznego rządu w Moskwie nigdy nie będzie”.
Trzeba przy tym uczciwie przyznać, że autor „Demonów Rosji” w swoim fatalistycznym spojrzeniu nie jest odosobniony. Postulat konieczności dialogu z Rosjanami, stanowiący podstawę „doktryny Giedroycia”, nie jest dziś popularny, a Witold Jurasz wpisuje się po prostu w dominujący w Polsce sposób spojrzenia na Rosję. Prawdopodobnie więc to co dla mnie jest słabością tej książki, dla wielu czytelników będzie jej silną stroną.
Niewątpliwie po „Demony Rosji” warto sięgnąć, szczególnie teraz gdy za naszą wschodnią granicą szaleje wywołana przez Rosjan wojna. Mimo, że zawarte w niej wspomnienia są sprzed ponad dekady to ich wydźwięk pozostaje niezmiernie aktualny. Książkę można polecić szerokiemu gronu odbiorców, bo jest napisana w sposób atrakcyjny i interesujący, pozbawiona specjalistycznego żargonu i bogato inkrustowana humorem.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: www.igrzyskawolnosci.pl