Prof. Marek Migalski napisał książkę ciekawą i erudycyjną. Napisał ją przy tym ze swadą i lekkością, znamionującą duży talent popularyzatorski. Jej treścią jest dowodzenie tezy, że ustrój demokracji liberalnej stoi w sprzeczności z ludzką naturą. Opierając się na wynikach badań w naukach biologicznych, autor przekonuje, że ludzie nie są racjonalni, tylko emocjonalni; preferują kolektywizm, a nie indywidualizm; są na obcych zamknięci, a nie otwarci; w procesach poznawczych zaś preferują drogę na skróty. W związku z tym, autor wyraża zdumienie, że ustrój demokracji liberalnej trwał przez kilkadziesiąt lat w krajach Europy Zachodniej i dopiero ostatnio zaznaczył się jego kryzys. Marek Migalski przedstawia się przy tym jako zwolennik tego ustroju, dostrzegając w nim istotne walory humanistyczne. Formułuje on zatem pewne sposoby jego obrony, choć czyni to w przekonaniu, że ich skuteczność będzie wątpliwa.
Otóż nie podzielam tego pesymizmu. Rozwój ludzkości jest procesem odchodzenia od natury, czyli pierwotnych potrzeb i instynktów świata zwierzęcego, w stronę kultury, czyli specyficznie ludzkiego świata norm i wartości. Wynalazkiem człowieka jest moralność, ufundowana na potrzebie czynienia dobra. Ta potrzeba jest wyraźnie eksponowana we wszystkich religiach, które także są ludzkim wynalazkiem. Ten proces od amoralnej natury do moralnej kultury jest oczywiście nieciągły, z licznymi zwrotami i przystankami, ale trwa nieprzerwanie od czasu, gdy człowiek stał się świadomy własnej świadomości. Nie jest więc właściwe określać liberalną demokrację mianem nieludzkiego ustroju z tego powodu, że najbardziej w stosunku do innych ustrojów państwowych odbiega od naturalnych atawizmów. Przeciwnie, właśnie dlatego, że od nich odbiega, zasługuje na miano najbardziej ludzkiego ustroju, przynajmniej jak dotąd. Człowiek tym bardziej przestaje być zwierzęciem, im bardziej w swoim zachowaniu kieruje się kulturą, a nie naturą, czyli im bardziej w terminologii Freuda Superego dominuje nad Id.
Proces ten, rzecz jasna, nie przebiega równomiernie w ludzkiej populacji, o czym decyduje wiele czynników. Oprócz uwarunkowań historycznych i geograficznych oddziałujących na wielkie grupy społeczne, istotny jest także wpływ cech indywidualnych o charakterze światopoglądowym, ideologicznym, intelektualnym i psychologicznym, które to cechy ukształtowane zostały z kolei przez czynniki genetyczne i środowiskowe. Zróżnicowanie ludzkich dążeń dobrze ilustruje piramida potrzeb podstawowych Abrahama Maslowa. Najniżej znajdują się w niej potrzeby bezpieczeństwa, które są potrzebami najbardziej naturalnymi, a należą do nich potrzeby fizjologiczne i przynależności. Wyżej sytuują się potrzeby rozwoju, takie jak uznanie i samorealizacja. Jednak dopiero po zaspokojeniu tych pierwszych mogą pojawić się te drugie. Skoro więc demokracja liberalna tak zdecydowanie promuje wartości wolności i praw człowieka, które służą zaspokojeniu potrzeb rozwojowych, to trudno się dziwić, że nie znajduje ona zrozumienia tam, gdzie panuje ubóstwo i terror. Tam bowiem ludzie dążą przede wszystkim do zaspokojenia potrzeb bezpieczeństwa, są zatem bliżej natury niż kultury. Niepowodzenia demokratyzacji, na które powołuje się Migalski, przytaczając przykłady „Arabskiej Wiosny” i krajów afrykańskich, są tego dobrym przykładem.
Ale nawet tam, gdzie ludzie dążą do realizacji celów rozwojowych, ich akceptacja dla demokracji liberalnej może ulec zasadniczej zmianie pod wpływem rozmaitych plag i katastrof, jak wojny, epidemie czy klęski żywiołowe, które zmuszają do koncentracji na potrzebach najbardziej rudymentarnych. Ani wolności indywidualne, ani prawa człowieka nie są wtedy najważniejsze. Zresztą nie potrzeba do tego katastrof, czasem wystarczy odpowiednia kampania propagandowa prowadzona przez populistycznych polityków, aby wywołać określone lęki i spowodować nienawiść do wyimaginowanych wrogów Boga i ojczyzny. To często wystarcza, aby demokrację liberalną zastąpić autorytaryzmem. Taki cel postawiło sobie w Polsce Prawo i Sprawiedliwość i trzeba przyznać, że w jego realizacji partia ta posunęła się już daleko.
Demokracja liberalna przeżywa jednak trudny okres na całym świecie. Migalski ma rację, że rozwój tej formy ustrojowej nastąpił dzięki szczególnym warunkom, w jakich znalazły się kraje Europy Zachodniej w czasach zimnej wojny. Bezpieczne, pod parasolem atomowym Stanów Zjednoczonych, mogły skupić się na szybkim podnoszeniu stopy życiowej swoich obywateli oraz rozwoju nauki i kultury. Wiadomo zatem czego potrzebuje demokracja liberalna – pokoju i dobrobytu. Wszelkie wstrząsy i przesilenia społeczne oraz ekonomiczne wykluczenia i nierówności przetrzebiają szeregi zwolenników tego ustroju. Globalizacja i neoliberalny kierunek rozwoju kapitalizmu nie sprzyjają demokracji liberalnej, ponieważ potęgują społeczne nierówności. Wykorzystują to populiści, którzy dzięki mediom społecznościowym nie mają żadnych trudności w rozpowszechnianiu swoich poglądów.
Wszystko to prawda, ale wcale nie oznacza, że demokracja liberalna nie jest w stanie się upowszechnić i utrwalić, bo jest sprzeczna z naturą ludzką. Jak wcześniej wspomniałem, proces „uczłowieczania” się ludzi, czyli przechodzenia od natury do kultury, nie jest jednokierunkowy. Postęp i regres przeplatają się z sobą. Wystarczy jednak spojrzeć wstecz historycznej perspektywy, aby się przekonać, w jakim generalnie kierunku przebiegają zmiany cywilizacyjne. Jak wiele z nich, dotyczących kwestii równościowych, emancypacyjnych, rządów prawa, zakazu tortur i publicznych egzekucji, mimo lokalnych wyjątków, uważa się powszechnie za nieodwracalne. Być może w najbliższej przyszłości, w popandemicznym świecie, będzie tak, jak pesymistycznie przewiduje Migalski, że zapanują rządy demokracji antyliberalnej, gdzie z demokracji pozostaną tylko cykliczne wybory, podczas gdy reszta będzie typową dyktaturą. W dłuższym okresie jednak liberalna demokracja się odrodzi, bo zbyt wielu ludzi zaakceptowało jej wartości i normy. Więc jak to jest z tymi, nieusuwalnymi jakoby z ludzkiego mózgu, predylekcjami, skłonnościami i atawizmami, skoro jedni im ulegają, a inni nad nimi panują? Skąd ten zaciekły biologiczny determinizm, nie dający człowiekowi szans na oderwanie się od świata zwierzęcego, choć jako ludzkość już tak daleko się od niego oddaliliśmy? Są to pytania, na które autor „Nieludzkiego ustroju” nie udziela odpowiedzi.
W czym można pokładać nadzieję na rozwój i ugruntowanie zasad demokracji liberalnej? Oprócz wspomnianych wcześniej warunków ogólnych, jakimi są pokój społeczny i dobrobyt, wszystko zależy od edukacji i wychowania. Nie przywiązywałbym większej wagi do zwiększenia dzietności ludzi o przekonaniach liberalnych, co sugeruje Migalski. Dzieci niekoniecznie przejmują poglądy swoich rodziców, a jeśli nawet tak się dzieje, to po wyjściu z domu rodzinnego często je zmieniają pod wpływem własnych doświadczeń. Istotny natomiast jest proces kształcenia nastawiony na wpajanie nawyku krytycznego myślenia, odporności na emocjonalną presję i obrony przed manipulacją. Postęp w naukach biologicznych, wykorzystywany w marketingu politycznym, musi być także wykorzystany w kształceniu młodzieży i ludzi dorosłych w celu zabezpieczenia ich przed marketingowymi trickami. Ponadto, poczynając od szkoły podstawowej, należy wpajać uczniom zasady demokracji liberalnej i jej podstawowe wartości związane z prawami człowieka i praworządnością. Należy też robić wszystko, aby – jak pisze Migalski – przywrócić modę na racjonalność. Oczywiście, w warunkach nacjonalistyczno-klerykalnej władzy nigdy w Polsce nie będzie to możliwe.
Co zaś się tyczy wychowania i pożądanych zmian w kulturze, to przede wszystkim warto zwrócić uwagę na stosunek do kolektywizmu. Nie zgadzam się z twierdzeniem autora książki, że w demokracji liberalnej dominuje indywidualizm, a dobro wspólne jest marginalizowane. Przede wszystkim nie wolno mylić indywidualizmu z egoizmem, co niestety często się zdarza. Niechęć do uzależnienia się od innych nie musi oznaczać braku zaangażowania w realizację celów grupowych. Po drugie zaś, kolektywizm może mieć dwa, całkiem różne oblicza, w zależności od tego, co jest zwornikiem jednoczącym ludzi. Ten zwornik może mieć charakter ekskluzywny lub inkluzywny. Ten pierwszy stawia daną grupę społeczną w opozycji do innych grup, których członkowie traktowani są jako obcy i w stosunku do których odczuwana jest agresja, niechęć, a przynajmniej dystans. Ten podział na „swoi – obcy” czy „my – oni” jest silnie konfliktogenny i ma podłoże tożsamościowe. To właśnie ten rodzaj kolektywizmu, związany z potrzebą przynależności, która daje poczucie bezpieczeństwa, traktowany jest jako naturalna, pierwotna cecha człowieka, która utrudnia mu wymaganą w demokracji liberalnej akceptację indywidualizmu i odrębności jednostek. Kolektywizm ekskluzywny jest skutkiem wyborów ideologicznych, do których zachęca określony system wychowawczy. Ludzie łączą się tutaj z sobą ze względu na podzielane wartości, które dają im przekonanie, że są pod jakimś względem lepsi, mądrzejsi lub ważniejsi aniżeli ci, którzy tych wartości nie akceptują. Przykładem mogą być grupy wyznaniowo-fundamentalistyczne, nacjonalistyczne, rasistowskie czy homofobiczne.
W przeciwieństwie do tego, kolektywizm inkluzywny łączy ludzi nie ze względu na wspólne wartości, ale z powodu chęci realizacji wspólnych celów i projektów. Członkowie takich grup są otwarci na wszystkich, którzy mogą im w tym pomóc. Do otoczenia społecznego grupy mają więc oni stosunek kooperacyjny, a nie wrogi lub zdystansowany. Światopogląd i ideologia nie są tu warunkiem przynależności, a jedynie pragmatyczna przydatność w realizacji przyjętego celu. W przeciwieństwie do kolektywów ekskluzywnych, grupy oparte na wspólnocie interesów są znacznie mniej trwałe. Po osiągnięciu przyjętego celu, drogi uczestników grupy zwykle się bowiem rozchodzą, a w przestrzeni społecznej pojawiają się ich nowe konfiguracje. Tak właśnie funkcjonuje społeczeństwo obywatelskie, które jest istotą demokracji liberalnej. Nie jest więc prawdą, że w tym ustroju nie ceni się kolektywizmu. Wręcz przeciwnie, ma on zasadnicze znaczenie, choć całkiem inne niż w zideologizowanych dyktaturach. Znika tu natomiast trwała tożsamość, zastąpiona tożsamością rozproszoną i płynną. To z nią mogą mieć kłopoty ludzie w demokracji liberalnej, a nie z brakiem kolektywizmu.
Za największą przeszkodę w rozwoju demokracji liberalnej uważam właśnie przywiązanie ludzi do trwałej tożsamości. To przywiązanie od wieków było celem pracy wychowawczej, bo dzięki niemu każda władza mogła wykorzystywać poddanych jej ludzi do swoich celów. Bóg, ojczyzna, biała czy aryjska rasa lub heteronormatywna rodzina, to wartości, którym służba miała nobilitować człowieka i oczekiwać od niego poświęcenia. Dzięki nim rządzący pozyskiwali zwolenników i ochocze mięso armatnie. Znakomita jest obserwacja Migalskiego, że to nie narody stworzyły własne państwa, ale państwa wytwarzają sobie narody – na użytek legitymizacji samych siebie. Potem na rzecz tej sztucznej himery każą się poświęcać jednostkom. Tymczasem poświęcenie na rzecz określonej grupy społecznej sprawia, że nie będzie się lepiej żyło owej grupie, jako całości, ale tylko tym, którzy w niej dominują lub nią rządzą. Iluzja poświęcenia się dla wspólnej sprawy zawsze służyła jako paliwo dla zamordystów i doktrynerów.
Najwyższy czas, żeby ludzie otrząsnęli się wreszcie z tożsamościowych schematów, które zawsze były i są nadal źródłem wojen i rozmaitych opresji. Najważniejszy nie jest abstrakcyjny naród czy rasa tylko konkretni ludzie z krwi i kości. To ich prawa są najważniejsze i o ich dobrostan należy zabiegać. Wolność jednostki jest ważniejsza od suwerenności państwa, bo ta ostatnia służy władzy, a nie zawsze obywatelom. Dlatego należy uparcie dążyć, aby w działaniach wychowawczych, zamiast łzawych patriotycznych mitów, kłaść nacisk na poszukiwanie tych obszarów wspólnotowości, które łączą ludzi bez względu na ich wyznanie, narodowość, rasę czy preferencje seksualne, ale ludzi zainteresowanych poprawą różnych aspektów życia społecznego, w których spotyka się niesprawiedliwość, przemoc, wykluczenie, nędzę i wszelkiego rodzaju ludzką krzywdę. Trzeba wreszcie zacząć wychowywać społeczeństwo obywatelskie, a nie patriotyczne czy religijne. Wierzę, że kiedyś pojawią się warunki do odejścia od nacjonalistycznego paradygmatu w edukacji i wychowaniu. Zamiast dzielić ludzi na swoich i obcych zacznie się pokazywać korzyści kolektywizmu inkluzywnego. Nie podzielam zatem sugestii Migalskiego, aby starać się liberalizować nacjonalizm i demokratyzować patriotyzm. Nie bardzo wiadomo, na czym to miałoby polegać, bo autor książki tego nie wyjaśnia. Zamiast się ścigać w promowaniu tych ideologii z narodowcami i konserwatystami, lepiej upowszechniać ich alternatywę.
I na koniec jeszcze jedna uwaga. Jeśli chce się na serio bronić demokracji liberalnej, to nie można tego traktować jak mission impossible. Więcej wiary, Panie Marku, w kulturową ewolucję człowieka.
Książka „Nieludzki ustrój” Marka Migalskiego jest dostępna w sklepie on-line Liberté!.