Odpowiedź na pytanie, czy Unia powinna koncentrować się na integracji i harmonizacji kolejnych obszarów państwowej aktywności, czy też na włączaniu do europejskiego projektu jak największej liczby nowych krajów, jest w oczywisty sposób uzależniona od tego, jak definiuje się jej pożądaną ostateczną formę.
Konsekwentnie i skutecznie realizowane pogłębianie integracji, obejmujące coraz to nowe obszary, jest w gruncie rzeczy tożsame z paneuropejskim programem stworzenia Stanów Zjednoczonych Europy i przekształcenia Unii w państwo federalne. Poszerzenie pozostaje zaś w ścisłym związku z uniwersalistycznym programem budowy światowego systemu pokojowej współpracy suwerennych państw. W głównym nurcie dyskusji – w którym nie mieszczą się ani radykalne wezwania do demontażu „totalitarnej” UE, ani emocjonalne ostrzeżenia przed islamskim zagrożeniem – żadna z opcji nie jest atakowana wprost, widać jednak wyraźnie, że paneuropejscy zwolennicy pogłębionej integracji nie wspierają działań mających doprowadzić do kolejnego rozszerzenia Unii, a uniwersaliści (którzy postrzegają UE jako forum stricte międzynarodowej współpracy) nie wykazują entuzjazmu dla projektów wzmocnienia kompetencji wspólnotowych instytucji. Obie strony, niepewne swoich szans na zwycięstwo w otwartej konfrontacji, skłonne są do ustępstw i kompromisów, w wyniku których Unia na przemian poszerza się i pogłębia, coraz bardziej komplikując swoją obecną strukturę i, być może, uniemożliwiając wybór któregokolwiek z koherentnych scenariuszy w przyszłości.
W broszurze „Stany Zjednoczone Europy” były belgijski premier Guy Verhofstadt – bodajże jedyny z europejskich polityków, który poważnie potraktował wezwania Komisji Europejskiej do wykorzystania kilkunastu miesięcy po referendalnym fiasku Traktatu Konstytucujnego na przemyślenia i refleksje – stwierdza, że głównymi wyzwaniami socjoekonomicznymi, którym Europa powinna stawić czoła są globalizacja i starzenie się ludności. Innymi zadaniami stojącymi według Verhofstadta przed europejską federacją są: promocja badań naukowych, rozwój transeuropejskich sieci informacyjnych oraz stworzenie wspólnego obszaru sprawiedliwości i bezpieczeństwa umożliwiającego skuteczniejszą walkę z przestępczością. Co najbardziej istotne, „należy wreszcie utworzyć połączone siły zbrojne oraz prowadzić politykę zagraniczną, dzięki której Europa przemówi jednym głosem.”
Doprecyzowując swoje postulaty Verhofstadt opowiada się za wyznaczeniem pasm konwergencji, które wyznaczałyby minimalne i maksymalne poziomy opodatkowania, czasu pracy czy zabezpieczeń społecznych, i stopniowo wypełniałyby lukę, jaka wytworzyła się po powstaniu unii walutowej, w wyniku której doszło do rozdzielenia tradycyjnie skoordynowanych polityk monetarnej, fiskalnej i społecznej. Dodatkowym działaniem, które zdaniem Verhofstadta mogłoby przyczynić się do zwiększenia konkurencyjności europejskiej gospodarki nie powodując równocześnie ograniczenia jej pro-społecznego charakteru, jest zwiększenie udziału podatków pośrednich w finansowaniu publicznych budżetów. Podwyższenie VAT oraz wprowadzenie dodatkowych „ekologicznych” i „konsumpcyjnych” podatków dałoby także szansę wyzwolenia się z coraz trudniejszych negocjacji nad wspólnym budżetem Unii, które zmierzają do martwego punktu w sytuacji, w której każde państwo członkowskie żądać będzie, by transfery z tegoż budżetu pokrywały całość dokonanych przez nie doń wpłat. Postulując ustanowienie całkowitej autonomii budżetowej UE, Verhofstadt dostrzega również jej potencjalne psychologiczne oddziaływanie. Powołując się na przykład amerykański, gdzie normą jest podawanie na paragonach sklepowych tego, kto i w jakim wymiarze zbiera obciążające zakup danego produktu podatki, przekonuje, że zastosowanie tej samej praktyki w Europie pokazałoby „jak mały jest budżet Unii Europejskiej w porównaniu z budżetami państw członkowskich.”
Odnosząc się do szans zjednoczonej Europy w konkurencji z innymi głównymi ośrodkami światowej gospodarki, belgijski polityk podkreśla wagę rozwoju technologicznego i przekonuje, że problemem nie jest brak kreatywności, lecz niewspółmiernie niskie w porównaniu z USA i Japonią nakłady finansowe na innowacje i ochronę własności intelektualnej. Odnosząc się do przestępczości, która „spędza sen z powiek obywatelom Unii Europejskiej”, Verhofstadt proponuje przekształcenie Europolu w unijne biuro śledcze, a Eurojustu w unijną prokuraturę. Przekonuje również, że „aby zapobiec sytuacjom, w których osoby starające się o azyl usiłują . spróbować szczęścia w innym kraju, dobrze byłoby wprowadzić jednolitą unijną politykę imigracyjną i wspólne służby.”
Ostatnie dwa z pięciu zadań, jakie były belgijski premier stawia przed „nową Unią Europejską”, to powołanie wspólnej armii i dyplomacji. Pełną kontrolę nad tą ostatnią powinien sprawować unijny minister spraw zagranicznych, zdolny „rozmawiać jak równy z równym ze swoimi partnerami ze Stanów Zjednoczonych, Rosji i Chin” i mający uprawnienia do podejmowania wiążących decyzji oraz inicjowania działań. Połączenie służb dyplomatycznych poszczególnych państw członkowskich w jednolity unijny korpus usprawniłoby zdaniem Verhofstadta przepływ informacji i umożliwiło znaczące oszczędności. Oczywiście, „unijna polityka zagraniczna będzie wiarygodna tylko wtedy, gdy powstaną unijne siły obronne . w których skład wejdą siły udostępnione przez państwa członkowskie. . Można by ich użyć dla celów ewakuacji, operacji przywracania i utrzymywania pokoju, a w określonych przypadkach nawet prewencyjnie.”
Podsumujmy – stopniowa harmonizacja systemów zabezpieczeń społecznych oraz opodatkowania, aktywna wspólnotowa polityka naukowa i przemysłowa, powołanie unijnej policji, prokuratury, służby imigracyjnej, dyplomacji i armii – tytuł książki Verhofstadta nie jest chwytem marketingowym, rzeczywiście chodzi w niej o stworzenie Stanów Zjednoczonych Europy.
Przedstawiony przez Verhofstadta scenariusz pogłębienia integracji znajduje odbicie między innymi w zaproponowanej w roku 2004 przez ówczesnego szefa Komisji Europejskiej Romano Prodiego reformie unijnego budżetu. Celem Prodiego było takie ukierunkowanie wydatków, by wspomóc Strategię Lizbońską, która przed rokiem 2010 miała uczynić UE „najnowocześniejszą, opartą na wiedzy i najbardziej konkurencyjną gospodarką świata”. Na realizację Strategii Lizbońskiej przewodniczący KE proponował przeznaczyć 48 proc. budżetu, na Wspólną Politykę Rolną oraz konserwację zasobów naturalnych – 36 proc., a na politykę zagraniczną (zapisaną pod hasłem „UE jako globalny partner”) – 10 proc. Propozycje Prodiego nie były rewolucyjne (nie obejmowały ani zwiększenia budżetu, ani wprowadzenia bezpośrednich źródeł finansowania) i właśnie dlatego można uznać je za paneuropejski plan minimum, wytyczne kierunku w jakim powinna zmierzać Unia – zwiększać konkurencyjność własnej gospodarki i technologii wobec USA i Japonii oraz w bardziej asertywny sposób podkreślać swoją obecność na arenie międzynarodowej.
Również w raporcie „Świat w roku 2025. Jakie działania powinna podjąć Unia Europejska” przygotowanym w trakcie dwóch kolejnych spotkań European Ideas Network, której zadaniem jest opracowywanie programu działania Europejskiej Partii Ludowej, pojawiają się te same motywy. „UE powinna w mniejszym stopniu koncentrować się na rozszerzeniu granic na wschód – czytamy – należy wyznaczyć dziś granice Unii i uzgodnić dłuższy okres przeznaczony na wzmocnienie wewnętrznej spójności Unii.” Zadaniami, które w opinii chadeków powinny być traktowane przez Unię priorytetowo, są poprawienie stanu europejskiej oświaty, opracowanie bardziej selektywnej
polityki imigracyjnej, walka z międzynarodowym islamistycznym terroryzmem, zapewnienie większej niezależności energetycznej Europy od Rosji i Bliskiego Wschodu, m.in. przez odbudowę społecznej zgody na wykorzystanie energii jądrowej, ochrona środowiska naturalnego.
W odróżnieniu od liberała Verhofstadta, którego partia VLD wchodzi w skład ALDE – najbardziej paneuropejsko nastawionej „rodziny” europejskich partii politycznych, chrześcijańscy demokraci poświęcają w swoim raporcie stosunkowo mało uwagi kwestiom polityki zagranicznej i obronnej. W dużym stopniu wynika to z faktu, że uważają oni USA – połączone ze Starym Kontynentem zarówno interesami, jak i ideami – za godnego zaufania gwaranta europejskiego bezpieczeństwa. Jest to przekonanie bez wątpienia mocno zakorzenione w historii, lecz niekoniecznie dostosowane do tego, w jaki sposób postrzegają i traktują dziś UE amerykańscy politycy.
Richard Perle i David Frum, wpływowi autorzy neokonserwatywnego programu politycznego realizowanego przez prezydenta Busha, stanowią przykład dość skrajny, lecz dzięki temu wyrazisty. W książce „An End to Evil” stwierdzają oni wprost, że „ściślej zintegrowana Europa niekoniecznie leży w amerykańskim interesie” i przekonują, że USA powinny aktywnie wspierać wewnątrzeuropejską opozycję wobec „francuskiej ambicji przekształcenia Unii Europejskiej w antyamerykańską przeciwwagę” oraz w bardziej stanowczy sposób reagować na francuskie tendencje emancypacyjne. „Podczas gdy pogorszenie stosunków francusko-amerykańskich jest szkodliwe zarówno dla Francji jak i Stanów Zjednoczonych, o wiele gorsze byłoby stanie się bierną ofiarą wrogiej francuskiej dyplomacji, jak miało to miejsce w przypadku Iraku, lub zgoda na to, by Unia Europejska przekształciła się w nieprzyjazne mocarstwo” – piszą. Tezy Fruma i Perlego są jednoznaczne zarówno w kwestii amerykańskiego nastawienia wobec perspektyw usamodzielnienia się UE, jak też sposobów, którymi Ameryka może zapobiec europejskiej emancypacji: „musimy zrobić wszystko co w naszej mocy – piszą – by utrzymać strategiczną niezależność naszego brytyjskiego sojusznika od Europy.” (I, w domyśle, utrzymać brytyjską zależność od USA, eufemistycznie określaną mianem „stosunków specjalnych”.)
Podstaw dla antyeuropejskiej postawy wpływowego prawicowego publicysty i byłego podsekretarza obrony szukać należy w uchwalonej w roku 2002 amerykańskiej strategii bezpieczeństwa narodowego, która za główny cel amerykańskiej polityki uznaje utrzymanie militarnej przewagi wobec wszystkich innych państw oraz ich potencjalnych koalicji. Każdy, kto zwiększa własne zdolności militarne, stwarza, według autorów strategii, potencjalne zagrożenie dla USA i powinien być traktowany jako możliwy nieprzyjaciel. To, czy dany kraj jest demokratyczny i wyznaje te same co Ameryka ideały, albo nawet stricte realistyczna zbieżność długofalowych interesów, nie jest w ogóle brane pod uwagę. Zgodnie z poglądami republikańskich strategów, „Francja i Arabia Saudyjska powinny być traktowane jako adwersarze, a nie sprzymierzeńcy w wojnie przeciw terrorowi.”
Analizując fenomen narastającego amerykańskiego nacjonalizmu – którego przedstawicielami są między innymi Frum i Perle – brytyjski politolog Anatol Lieven przytacza jednak przykłady użycia amerykańskiej siły w sposób nie dający się obronić na gruncie uniwersalizmu oraz opisuje wpływy irracjonalnej ideologii skrajnej religijnej prawicy na politykę zagraniczną realizowaną przez Stany Zjednoczone w ostatnich dekadach. Stawia to w nowym świetle projektowaną wspólną europejską politykę zagraniczną i ukazuje możliwe problemy, jakie jej wdrażanie może napotkać. Europa była tradycyjnie jednym z tych obszarów, które chętnie podporządkowały się amerykańskiej hegemonii z podanych przez Lievena powodów – kulturowej bliskości (w latach 50. i 60. pisano wręcz o północnoatlatyckiej wspólnocie wartości) oraz poczucia zagrożenia, jakie budził zarówno Związek Sowiecki, jak i, przynajmniej w pierwszych latach po II wojnie światowej, bliżsi europejscy sąsiedzi. Ogłoszona przez republikańską administrację „wojna z terrorem” zmieniła tę sytuację. Według Europejczyków, dwa lata po jej rozpoczęciu to Stany Zjednoczone i sprzymierzony z nimi Izrael stanowiły największe zagrożenie dla światowego pokoju. Opinie polityków na ten temat były mniej radykalne, ale trudno uważać, by plany pogłębienia integracji w obszarze WPZiB powstawały w zupełnym oderwaniu od amerykańskiej strategii z roku 2002. Europa nie ma powodów by uważać USA za zagrożenie, ale powinna dbać o zachowanie – czy raczej odzyskanie – własnej podmiotowości wobec światowego hegemona, z którym jest sprzymierzona. Taki właśnie jest sens francuskiego dążenia do ustanowienia przeciwwagi, które tak bardzo irytuje Fruma i Perlego.
Różnice między Europą a Ameryką widoczne są przede wszystkim w kwestii konfliktu bliskowschodniego – nawet podkreślający wagę stosunków transatlantyckich europejscy chadecy opowiadają się za stworzeniem niepodległego i stabilnego państwa palestyńskiego. Co ważne, podobnego zdania jest również wielu amerykańskich analityków, którzy obecne działania Waszyngtonu na Bliskim Wschodzie uważają za nieproduktywne i potencjalnie niebezpieczne dla Stanów Zjednoczonych, i którzy ubolewają, że na arenie międzynarodowej nie mają one żadnego partnera zdolnego do konstruktywnej krytyki amerykańskich działań. Uczynienie z UE, która jest w chwili obecnej zbiorem mniej lub bardziej spolegliwych wasali USA, ich realnego – a więc zdolnego do samodzielnego działania – sojusznika leży również w długofalowym interesie Waszyngtonu. Nierozstrzygnięte na razie pozostaje pytanie o to, czy następna amerykańska administracja dostrzeże ten fakt, jak również o to, co zrobią europejscy przywódcy, jeśli arogancka neokonserwatywna doktryna obronna zostanie utrzymana w mocy. Wspólna europejska polityka zagraniczna i wojskowa, kluczowy punkt programu pogłębiania integracji, jest zatem nie tylko kwestią efektywności wykorzystania zasobów, lecz również natury systemu międzynarodowego w nadchodzących dziesięcioleciach.
==
Powyższy tekst jest fragmentem przygotowywanej do druku pracy doktorskiej „Projekty integracji europejskiej w historii idei i ich wpływ na współczesne działania polityczne” obronionej w kwietniu b.r. w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.
Wykorzystane zdjęcie jest autorstwa: Jean-Etienne Poirrier, zdjęcie jest na licencji CC