Skandaliczny wpis wicemarszałka Ryszarda Terleckiego na Twitterze o udziale Swiatłany Cihanouskiej w wydarzeniu organizowanym przez Rafała Trzaskowskiego, wywołał lawinę krytyki nie tylko wśród polityków opozycji. Niezależnie od konsekwencji, jakie spotkają (lub nie) wicemarszałka Sejmu za ten fatalny komentarz, warto zwrócić uwagę na jeden z jego kontekstów. Jest nim sfera polityki zagranicznej, która niepostrzeżenie przestaje być wyłączną domeną władzy centralnej. Coraz śmielej poczynają sobie w niej samorządy i w wielu przypadkach udaje im się ratować twarz działającej coraz bardziej chaotycznie polskiej dyplomacji.
„Jeżeli Cichanouska chce reklamować antydemokratyczną opozycję w Polsce i występować na mityngu Trzaskowskiego, to niech szuka pomocy w Moskwie, a my popierajmy taką białoruską opozycję, która nie staje po stronie naszych przeciwników” – zaćwierkał Ryszard Terlecki, co spotkało się z oburzeniem nawet u niektórych przedstawicieli obozu władzy. Cihanouska – faktyczna zwyciężczyni ubiegłorocznych wyborów prezydenckich w Białorusi, wzięła bowiem udział w spotkaniu w ramach inicjatywy „Campus Polska”, której pomysłodawcą jest prezydent Warszawy. Uczestniczyła także w uroczystości odsłonięcia warszawskiego pomnika Solidarności, na której byli obecni dawni opozycjoniści w PRL, m.in. Bogdan Borusewicz, Henryka Krzywonos, czy Barbara Labuda. Sfrustrowany Terlecki w wizycie Cihanouskiej w Warszawie dostrzegł jedynie element wzmacniania pozycji politycznej Rafała Trzaskowskiego, jako przeciwnika PiS (chociaż liderka białoruskiej opozycji spotkała się także z prezydentem Andrzejem Dudą). Nie potrafił spojrzeć na tę wizytę szerzej – może dostrzegłby pewne plusy, przede wszystkim dla szeroko rozumianego interesu państwa polskiego. Terlecki co prawda nie jest członkiem korpusu dyplomatycznego, ale jako wysoki rangą przedstawiciel władz, posiada jakoby mandat do wypowiadania się w imieniu Rzeczpospolitej na tematy związane z polityką zagraniczną. Jego komentarz ukazał jednak państwo polskie w fatalnym świetle i uprawomocnił tezę, że polska polityka zagraniczna coraz bardziej dryfuje w kierunku kompletnego chaosu.
Nie miejsce tu na wymienianie kolejnych skandali, błędów i niezręczności (które w świecie dyplomacji traktowane są niezwykle poważnie) polskiej polityki zagranicznej w ostatnich sześciu latach, jednak trudno nie zauważyć, że sfera zewnętrznej aktywności Rzeczpospolitej należy do najbardziej – obok sądownictwa – zdewastowanych obszarów działalności państwa pod rządami obecnej koalicji. Nie wiadomo nawet, gdzie znajduje się ośrodek decyzyjny polskiej polityki zagranicznej, bo z pewnością nie jest nim Ministerstwo Spraw Zagranicznych, kierowane przez coraz słabszych, wręcz anonimowych polityków, których pozycja jest więcej niż marginalna. Najłatwiej stwierdzić, że ośrodek ten znajduje się przy ul. Nowogrodzkiej, ale najprawdopodobniej jest on tak przygodny i rozproszony, że trudno o jednoznaczne wskazanie jednego miejsca, z którego wychodzą coraz to bardziej zadziwiające pomysły (jak ostatnio spektakularne zacieśnianie współpracy z Turcją). Nie ma też (lub nie są powszechnie znane) jasno wytyczonych celów polskiej dyplomacji, która po porażce Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA, wydaje się kompletnie miotać w coraz bardziej niezrozumiałym świecie stosunków międzynarodowych, gdzie twarde interesy przenikają się z deklarowanymi wartościami, a polskie bicie w nacjonalistyczny bębenek i ciągłe odgrzewanie historycznych zaszłości w najlepszym razie spotyka się z niezrozumieniem, w najgorszym z otwartą niechęcią partnerów. Napisać, że w polskim położeniu geopolitycznym to po prostu niezwykle niebezpieczna sytuacja, to jak nic nie napisać…
Na grunt coraz bardziej chaotycznej polskiej polityki zagranicznej, zarezerwowanej dotychczas dla władzy centralnej, coraz śmielej wkraczają samorządy. I nie jest to proces nowy, nie jest też typowy wyłącznie dla stosunków polskich. O tym, że w świecie charakteryzującym się nieskrępowaną wymianą informacji, ludzi i idei, tradycyjna dyplomacja potrzebuje wsparcia obywatelskiego, mówi się wśród ekspertów i dyplomatów już od dawna. W 2012 r. na konferencji poświęconej samorządowemu i obywatelskiemu wymiarowi polityki zagranicznej, wspominał o tym ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski. Jego zdaniem, kontakty i inicjatywy na poziomie społeczeństw, samorządów czy organizacji pozarządowych wnoszą do stosunków międzynarodowych ogromną wartość dodaną. Z tak sformułowaną tezą wydawała się zgadzać dyplomacja na początku rządów PiS. Otóż w roku 2016, gdy funkcję ministra spraw zagranicznych pełnił Witold Waszczykowski z niezmiernie ciekawą interpelacją poselską wystąpił Jacek Żalek. Pytał on przede wszystkim o status prawny relacji z zagranicznymi partnerami jednostek samorządu terytorialnego i rolę polskiego MSZ w tych procesach. W szczegółowej odpowiedzi ministerstwa znajduje się znaczący fragment: „Współcześnie politykę zagraniczną należy bowiem pojmować szerzej niż stosunki między państwami prowadzone na drodze tradycyjnej dyplomacji. Wspieranie aktywności samorządów terytorialnych na forum współpracy zagranicznej ma kluczowe znaczenie z punktu widzenia realizacji priorytetów polskiej polityki zagranicznej, w szczególności urzeczywistniania strategii polskiej pomocy rozwojowej, promocji Polski za granicą oraz pogłębiania integracji europejskiej w celu umacniania pozycji Polski w Europie i w świecie (…)”.
Skoro zatem wspieranie samorządów w obszarze współpracy zagranicznej zostało uznane za jeden z priorytetów polskiej dyplomacji, to trudno się dziwić rosnącej aktywności jednostek samorządu terytorialnego w tym obszarze. W modelowych okolicznościach, gdy władza centralna współpracuje harmonijnie z samorządami, takie wsparcie w obszarze polityki zagranicznej mogłoby przynosić znakomite efekty, chociażby wizerunkowe. Podział zadań mógłby wyglądać następująco: rząd skupia się na twardych interesach państwa, podczas gdy samorządy kładą większy nacisk na sferę wartości, która w polityce zagranicznej również ma swoje istotne znaczenie. Problem pojawia się jednak wówczas, gdy cele rządu i samorządów zaczynają się wyraźnie rozjeżdżać. Tak się na przykład stało, gdy niektórzy prezydenci wielkich polskich miast zadeklarowali pomoc uchodźcom, w czasie gdy rząd stanowczo odmówił przyjęcia nawet znikomej ich ilości w ramach tzw. kwot, co miało przecież charakter niemal wyłącznie symboliczny i sprowadzało się w założeniu do okazania solidarności europejskiej w ramach kryzysu migracyjnego w 2015 roku. Władza wówczas zaatakowała samorząd, kierując się zyskami w polityce wewnętrznej, lekceważąc zupełnie międzynarodowy wydźwięk gestu polskich samorządowców.
Ostatnie wydarzenia pokazują wyraźnie, że samorządy nie zamierzają kapitulować w szeroko rozumianej sferze polityki zagranicznej i coraz częściej nie oglądają się na tradycyjną dyplomację. Przynosi to często pozytywne efekty. Warto w tym kontekście wspomnieć nie tylko aktywność Rafała Trzaskowskiego i zaproszenie do Warszawy Swiatłany Cihanouskiej, ale przede wszystkim ostatnie pomysły władz Łodzi. Na wieść o pogarszającej się sytuacji w Białorusi, włodarze miasta uruchomili specjalny projekt dedykowany Białorusinom. Ma on objąć stworzenie specjalnego punktu pierwszego kontaktu, gdzie migranci będą mogli skorzystać ze wsparcia indywidualnego asystenta. Hanna Zdanowska – prezydent miasta, wprost i to w ich ojczystym języku zapraszała Białorusinów do Łodzi. W kontekście stosunkowo twardej reakcji Polski i Unii Europejskiej na skandal z faktycznym uprowadzeniem samolotu przez białoruski reżim i zatrzymaniu Ramana Pratasiewicza oraz jego partnerki, jest to podejście wskazujące na ten drugi aspekt w polityce zagranicznej, który zwraca uwagę na sferę wartości. Podobne przykłady można znaleźć w działaniach nie tylko polskich samorządów. Liberalny burmistrz Budapesztu, sprzeciwiając się lansowanej przez węgierski rząd budowie chińskiego uniwersytetu, postanowił zmienić nazwy okolicznych ulic, by przypominały o łamaniu przez Chiny praw człowieka. Zapowiedź nazwania ulicy imieniem Dalajlamy, Drogi Męczenników Ujgurskich czy Drogi Wolnego Hongkongu postawiła w niezręcznym położeniu węgierską dyplomację i wzbudziła wściekłość Pekinu.
O samorządowym i obywatelskim wymiarze polityki zagranicznej z dużym prawdopodobieństwem będzie się mówiło coraz częściej. Współpraca międzynarodowa miast i regionów od dawna przecież posiada nie tylko kulturalny, naukowy, czy też promocyjny wymiar. Więzi biznesowe skutecznie inicjowane przez jednostki samorządu terytorialnego przynoszą realne efekty, a ich zadzierzganie odbywa się często bez udziału władz centralnych. Silne samorządy mają – jak widać – ambicje wpływać na kierunki polityki zagranicznej całych państw, co może zarówno prowadzić do sporów z władzą centralną, ale może też stanowić wzmocnienie jej działań dyplomatycznych. Wszystko zależy od relacji na linii rząd-samorząd oraz od jasno wytyczonych celów, jakie państwo zamierza osiągnąć w polityce zagranicznej. Może też dojść do takiej sytuacji, że to samorządy staną na wysokości zadania i uratują w oczach międzynarodowej opinii publicznej wizerunek kraju, którego polityka zagraniczna jest jedynie wypadkową polityki wewnętrznej i kompletnie nie wie dokąd i po co zmierza.
Źródło zdjęcia: Urząd Miasta Łodzi
___________________________________________________________________________________
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.
