Nazwisko minister Elżbiety Radziszewskiej znów jest na pierwszych stronach gazet i jak zwykle od czasu rozpoczęcia przez nią pracy w rządzie Donalda Tuska nie dzieje się to w kontekście materialnych wyników jej pracy, a w efekcie kontrowersji i żenady. Minister w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” pospieszyła zapewnić, że katolicka szkoła, w świetle regulacji europejskich, ma prawo zwolnić/nie zatrudnić nauczycielki-lesbijki. Czytelnicy tego sprzedawanego we wszystkich kruchtach Polski periodyku musieli odetchnąć z ulgą, a może nawet polubili minister, pomimo jej przynależności do nieprawej partii.
Problem w tym, że Radziszewska wprowadziła ich w błąd. Obowiązujące w krajach Wspólnoty regulacje mówią bowiem, że instytucje związane z ruchami religijnymi mają prawo odmówić zatrudniania osób wyznających światopogląd sprzeczny z podstawowymi założeniami ich religijnej doktryny. Tymczasem orientacja seksualna nie jest elementem światopoglądu. Co więcej, od światopoglądu różni się jakościowo, gdyż ten jednostki kształtują woluntarystycznie, podczas gdy orientacja seksualna ma pozawoluntarystyczną genezę, a więc, pomimo ewentualnej woli, człowiek nie może jej tak po prostu zmienić. A więc, „nic za to nie może”. Właśnie dlatego, niezgodny z celami pracodawcy światopogląd może być podstawą do wypowiedzenia (ale tylko jeśli jest manifestowany w miejscu i godzinach pracy), natomiast wszystko to, za co „nic nie możemy”, jak kolor skóry, płeć, pochodzenie etniczne czy orientacja seksualna, taką postawą być nie może. Przynajmniej nie na bazie europejskich norm prawodawczych.
To mogło być zbyt skomplikowane dla minister, więc wytłumaczę to na pięciu przykładach. 1. Nauczycielka-lesbijka, która nie zgadza się z nauczaniem kościoła katolickiego w sprawie homoseksualizmu i daje temu otwarcie wyraz, może zostać zwolniona przez prywatną, katolicką szkołę konfesyjną. Powodem tego jest jednak nie jej orientacja, a światopogląd. 2. Także i ja mógłbym zostać przez rzeczoną szkołę zwolniony, gdybym moje, niezgodne z aktualnym nauczaniem kościoła nt. homoseksualizmu, poglądy otwarcie głosił. I to mimo tego, że jestem heteroseksualny, mam z żoną ślub kościelny, ochrzczone dziecko, nadzieje na drugie, a ostatnio nawet ponownie praktykuję. Bynajmniej nie moja orientacja byłaby powodem zwolnienia. 3. Nauczycielka-lesbijka, która w pełni zgadza się z nauczaniem kościoła katolickiego w sprawie homoseksualizmu, a nawet żyje w celibacie i abstynencji, a więc w sposób, który od homoseksualistów oczekuje katolicka doktryna (choć to nie jest konieczne, gdyż katolicka doktryna zakłada, słusznie, grzeszną naturę każdego człowieka, w tym nauczycieli szkół konfesyjnych), nie mogłaby zostać zwolniona przez szkołę z powodów światopoglądowych. Ten przypadek obala więc tezy Radziszewskiej wygłoszone w „Gościu…”.
4. Ja, pomimo mojego heteroseksualizmu miałbym prawo pracować dla Kampanii Przeciw Homofobii, ponieważ mam obyczajowo liberalne poglądy i popieram zasadnicze jej postulaty, takie jak legalna rejestracja związków partnerskich. KPH nie mogłaby mnie wywalić, sugerując, że mam niewłaściwy dla niej światopogląd, a wskazując na orientację hetero. 5. Sama Radziszewska, gdy już zostanie z rządu w końcu wywalona, może chciałaby uzyskać miejsce pracy w redakcji „Liberte!”, a więc liberalnego pisma, z którym jestem związany. Nie zostałaby zatrudniona, ale bynajmniej nie dlatego, że jest hetero, jest kobietą czy jest pełnosprawna, a dlatego, że ma konserwatywny światopogląd, w znacznej mierze sprzeczny z naszymi celami i wartościami.
Na domiar złego kilka dni po publikacji zawierającego te fałszywe twierdzenia wywiadu, minister Radziszewska dokonała „outingu” swojego partnera w debacie telewizyjnej w TVN, i to przy śniadaniu… Wiele osób oskarża ją o homofobię i porównuje ze słusznie zapomnianym wiceministrem Kazimierzem Kaperą, który w 1991 ukończył ministerialną karierę wygłoszeniem poglądu, że homoseksualizm jest zboczeniem. To jest niesprawiedliwe. Radziszewska wykazała się nie tyle nienawiścią wobec mniejszości seksualnej, co niewiedzą i nietaktem. Na tym stanowisku jednak, dyskwalifikuje ją to całkowicie. Premier winien ją natychmiast zdymisjonować. W końcu, ile razy ktoś może się dyskwalifikować i brać dalej udział w grze?
Nie chcę nikogo denerwować, ale Elżbieta Radziszewska jest dla mnie sztandarowym dowodem na to, że parytet dla kobiet na listach wyborczych nie jest rozwiązaniem żadnych bolączek. Oto kobieta na stanowisku, która może, ma prerogatywy, ale całkowicie zawodzi. Nie jest wcale tak, że powstrzymuje ją przed czymś jej konserwatywna partia. Ona wręcz oczekuje od niej ździebka radykalizmu, ale doznaje zawodu. Od lat stanowisko ministrów czy pełnomocników ds. równego traktowania (a w czasach PiS urzędnika, które jego zadania miał wpisane w swoim zakresie kompetencyjnym) pełnią w rządach kobiety. Może, w imię parytetu, czas na faceta? Może, paradoksalnie, to facet więcej tutaj zdziała? Mam nawet kandydata, którego mogę premierowi polecić. Nazywa się Krzysztof Dołowy.