Minister Jarosław Gowin już swój urząd przejmował w sposób niezwykły. Wielki bukiet kwiatów dla odchodzącej minister Leny Kolarskiej-Bobińskiej, miła rozmowa, wspólne zdjęcia – to było nie tylko eleganckie, ale podkreślało też chęć zachowania ciągłości w kierowaniu resortem. Może więc nie ma się co tak bardzo dziwić, że przygotował reformę nauki według standardów obecnemu rządowi nieznanych.
Dwa lata konsultacji ze środowiskiem akademickim, słuchanie i branie pod uwagę padających w dyskusji argumentów, zaangażowanie do prac najlepszych polskich ekspertów najczęściej zupełnie nie związanych z jego obozem politycznym, zaowocowało wypracowaniem kompromisowego, przemyślanego projektu ustawy. To nie jest projekt idealny, w niektórych elementach zbyt zachowawczy, ale prawdopodobnie najlepszy jaki można wdrożyć w trawionym różnymi chorobami polskim systemie nauki i szkolnictwa wyższego. Na terapię szybszą pacjent by się nie zgodził, a być może też by jej nie przeżył.
Reforma jest tak naprawdę kontynuacją kierunków zmian zapoczątkowanych jeszcze za czasów rządu PO-PSL przez minister Kudrycką, ale likwidującą jednocześnie wiele patologii wprowadzonych wtedy rozwiązań. Do największych atutów reformy zaliczam niewątpliwie próbę realnego podniesienia jakości prac naukowych prowadzonych w naszym kraju. Obecnie naprawdę niewielka część dorobku polskich naukowców ma realny wpływ na światowy obieg myśli. Publikacje polskich naukowców w najlepszych czasopismach, indeksowanych w międzynarodowych bazach, stanowią zaledwie 0,7%. Blisko o połowę więcej takich publikacji mają naukowcy z Czech, a dwa razy więcej od nas Węgrzy. Polskie instytucje tak rzadko biorą udział we flagowym unijnym programie finansowania badań naukowych Horyzont 2020, że co roku dopłacamy do tego programu. W latach 2014-2020 ujemne saldo zamknie się prawdopodobnie kwotą ponad 7 mld zł! Taka będzie wartość nakładów na badania prowadzone w państwach zachodniej Europy, a sfinansowanych przez polskich podatników.
Oczywiście wprowadzenie reformy nie zlikwiduje z dnia na dzień problemu, ale wprowadzi silne zachęty do publikowania w uznanych międzynarodowych wydawnictwach, ograniczając przy tym zjawisko „punktozy”, promującej liczbę publikacji kosztem ich jakości. Udział w pracach takich osób jak prof. Emanuel Kulczycki, polecam jego wystąpienie na Kongresie Nauki w Krakowie, znacząco uprawdopodabnia wprowadzenie dobrych, faktycznie projakościowych zmian w systemie ewaluacji nauki w Polsce.
Bardzo dobrą i chyba oczekiwaną przez młodych ludzi zmianą jest wprowadzenie powszechnego systemu stypendialnego dla doktorantów. W połączeniu z interdyscyplinarnymi szkołami naukowymi będzie to prawdziwa rewolucja w umasowionych dziś studiach doktoranckich, w których przytłoczeni nadmiarem niskiej jakości zajęć dydaktycznych studenci, zmuszeni do pracy zarobkowej, udawali tylko, że pracują naukowo. Olbrzymia większość z nich nigdy nie napisze doktoratu (w Polsce od lat nadaje się stopień doktora ok. 6 tysiącom osób rocznie, a liczba doktorantów od 2008 roku wzrosła o 2/3 do 43 tysięcy osób), a Ci co dotrą do szczęśliwego końca „życia z otwartym przewodem” często sami będą mieli poczucie, że stać ich było na więcej, że ich doktorat jest relatywnie słaby. Po wprowadzeniu powszechnych stypendiów i ograniczeniu liczby miejsc kształcących doktorantów, jakość prowadzonych przez najmłodszych naukowców badań powinna znacząco się podnieść.
Ustawa kładzie też nacisk na autonomię uczelni oraz na możliwość ich wewnętrznego zróżnicowania. Zostanie więc usankcjonowany podział na uczelnie badawcze i zawodowe, o zróżnicowanych misjach. Pytanie tylko, czy reformatorom starczy odwagi, żeby doprowadzić do znaczącego zmniejszenia liczby studentów kształconych w uczelniach ukierunkowanych na badania naukowe. Dobrym rozwiązaniem, choć czysto technicznym, jest uproszczenie tzw. strumieni finansowania. W systemie szkolnictwa wyższego i nauki istnieje dziś kilkadziesiąt źródeł finansowania, z odrębnymi zasadami co do możliwego zakresu wydatkowania środków. Skutkuje to koniecznością kreatywnej księgowości w uczelnianych kwesturach i na wydziałach, żeby jakoś pogodzić „życie” z nieelastycznymi, bezsensownymi przepisami.
Każdy kto chce zapoznać się z całokształtem zmian wprowadzanych przez ustawę może to zrobić na stronie http://konstytucjadlanauki.gov.pl/. Tak na marginesie strona jest niezwykle przyjazna dla użytkownika, przejrzysta i ładna, co też jest rzadko spotykanym przykładem dobrej praktyki komunikacyjnej rządu. Nie będę już więc dalej omawiał reform, przejdę do udzielania „dobrych rad” opozycji, która znalazła się w nowej dla siebie sytuacji konieczności zaopiniowania czegoś co wyszło z rządu i jest… dobre. Sądzę, że tak naprawdę jest to dla przeciwników rządu PiS wielka szansa. Z dwóch powodów:
- Jasne poparcie reformy Gowina pozwoli zrzucić łatkę „opozycji totalnej” i uwiarygodnić w oczach opinii publicznej swoją krytykę rządu na innych polach. W przyszłości trochę trudniej będzie PiSowi zbywać zarzuty opozycji słowami: „nie warto ich słuchać, przecież zawsze są przeciw”.
- Poparcie dla Gowina to będzie też niemiła niespodzianka dla Jarosława Kaczyńskiego. On przecież niczego tak nie zwalcza, jak usamodzielniania się ludzi ze swojego obozu. Wzmocnienie pozycji politycznej Gowina, wzmocni jednocześnie umiarkowane skrzydło w PiS, ów „obóz republikański”, zdominowany w obozie władzy przez nacjonalistów i populistów. To może przyhamować impet najbardziej niszczących dla państwa zmian, np. w systemie sądownictwa.
Mocne poparcie reformy przez opozycje tworzy też nową dynamikę polityczną. Krytyka ustawy z ust Ryszarda Terleckiego wskazuje przecież na szansę, że uwięziony w logice plemiennej obóz PiS, popartą przez opozycję reformę po prostu odrzuci. Można liczyć na to, że ambitny Jarosław Gowin nie zagra wtedy jeszcze raz Stańczyka, ale raczej rzuci się Rejtanem w obronie swojej „przepustki do historii”. Wtedy jego randka zakończy się przesileniem w obozie Zjednoczonej Prawicy i być może rozpadem większości parlamentarnej. W tej wersji wydarzeń opozycja również wygrywa. Naprawdę warto więc poprzeć reformę nauki – nie ma nic do stracenia, a wiele do wygrania.