Jak zdefiniowałby pan słowo „elita”? Kto stanowi polską elitę w XXI w.? Dlaczego „elita” w odbiorze społecznym to wciąż raczej stateczny profesor niż młody przedsiębiorca, choć tak naprawdę powinno się to zmieniać. Czy widzi pan jakieś trendy w zmianie postrzegania tej elity, również przedsiębiorców na przestrzeni ostatnich 20 lat?
Bycie elitą to nie tylko poczucie, że ma się na coś wpływ, że inni w jakiś sposób się na tobie wzorują i starają się podążać twoją drogą. W pojęciu elita mieszczą się oczywiście te cechy, ale aby być członkiem elity, trzeba być człowiekiem podwyższonych standardów. I dlatego pewnie łatwiej skojarzyć dzisiaj elity z profesorem, bo to człowiek podwyższonych standardów, nie tylko moralnych, lecz także intelektualnych. Często mamy problem, aby mówić o elitach gospodarczych. Społeczne postrzeganie przedsiębiorcy jest – powiedzmy – dość zróżnicowane. Bo najlepiej, żeby przedsiębiorca był nie za bogaty, taki lokalny, blisko nas, prowadził jakiś sklepik albo usługi… Wciąż jeszcze bogactwo jest trochę podejrzane. Nie ma jednoznacznie pozytywnej konotacji, jak na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie bogactwo jest moralne. To pewnie w ogóle wynika z naszej tradycji, z katolicyzmu, w którym bogactwo jest źle widziane, za to cnotliwe jest ubóstwo. Myślę, że to kolejny powód niechętnego używania słowa elita wobec przedsiębiorców. Chętniej używa się go wobec polityków, ponieważ oni nami rządzą, a rządzący to jednak elita.
Ale powstaje pytanie, co w ogóle dzisiaj znaczy słowo „elita”? Coś się zmieniło w tym postrzeganiu. W XIX w. chodziło przede wszystkim o elitę intelektualną. Dziś to słowo zaczyna znaczyć trochę coś innego. Dziś wydaje mi się, że za elitę uważamy osoby, które niekoniecznie są obdarzone szacunkiem, ale są wpływowe. Taką elitą niewątpliwie są celebryci. Często ich lekceważymy, wyśmiewamy, ale z drugiej strony naśladujemy i podświadomie pragniemy być do nich podobni. Tak atrakcyjni, tak powabni, budzący powszechne zainteresowanie. Próżność jest cechą, której nie lubimy, ale którą mamy. W różnym stopniu. Gdzieś pośrodku, między tym współczesnym, nowym postrzeganiem elity a tą elita intelektualną, są ludzie biznesu.
Czy elity gospodarcze mogą silniej wpływać na rozwój kraju? Czy przedsiębiorcy jako pewna grupa są gotowi, żeby silniej angażować się w sprawy społeczno-państwowe?
Zanim odpowiem, chcę wyraźnie powiedzieć, że tę misję przedsiębiorcy już pełnią samoczynnie, przez sam fakt prowadzenia działalności gospodarczej. Bo jeśli oni na tym zarabiają, to płacą podatki, zatrudniają innych ludzi, tworzą społeczny dobrobyt i rozwój gospodarczy. Z samej istoty rzeczy jest to już działalność społecznie pozytywna, która stymuluje i organizuje życie społeczne i już przez ten fakt przedsiębiorcy stają się elitą. Używając metaforyki wojskowej, to są oficerowie, którzy organizują armię. Klienci są tą armią, która idzie w kierunku, który wskaże oficer, ale on musi najpierw dobrze przemyśleć ten kierunek i zrozumieć, czego chce armia. To jest istota biznesu, od tego się w ogóle zaczyna. Misja dzieje się samoczynnie, szczególnie w czasach, kiedy kryzys bardzo zaostrzył konkurencję i uczynił ją brutalniejszą.
Można powiedzieć, że przed kryzysem generalnie była nadpłynność kapitału. Mówiło się, że wystarczy mieć dobry pomysł i umieć go sprzedać, a pieniądze pojawią się same. Tak było w istocie. Te spektakularne debiuty giełdowe, wysokie wyceny spółek. Widać było, jak kapitał szuka biznesu, uważając, że biznes w okresie koniunktury jest świetną inwestycją, że można oczekiwać dużego zwrotu przy niskim ryzyku. Uznaliśmy ponadto, że jeśli dotkną nas jakieś kryzysy, to będą naturalnymi, krótkotrwałymi cyklami, po których nastąpi jeszcze bardziej świetlana przyszłość. Sami stworzyliśmy mit i sami staliśmy się jego ofiarą.
Teraz, po kryzysie, a w zasadzie w jego trakcie, to się zmieniło. Wiele osób zrozumiało, że ponowne wejście na ścieżkę wzrostu wymaga nowych rozwiązań. Dlatego taką karierę robi obecnie słowo „innowacja”. Moim zdaniem nie jest to puste słowo. Co to znaczy innowacja w biznesie? Podam przykład z własnej branży. Wiemy, że kobiety pragną wyglądać atrakcyjnie i dlatego jakiś czas temu wymyślono biustonosz typu push-up. Ale powiedzmy sobie, że takie modele mają dziś wszyscy. I innowatorzy wpadli na pomysł, żeby stworzyć superpush-up. Czyli taki, który da potrójny efekt. Podniesie biust, „zbierze” go i uwydatni. To jest mała innowacja, która czyni życie lepszym. Takich innowacji mamy tysiące. To, co zrobił Steve Jobs, połączenie w jednym urządzeniu walorów telefonu, komputera i telewizora… To jest wielka innowacja mająca pozytywny wpływ na życie milionów ludzi. To jest właśnie ta misja dziejąca się samoczynnie i właściwe z egoistycznych powodów. Jeżeli przedsiębiorca wychodzi temu naprzeciw, to już swoją rolę społeczną w jakiś pozytywny sposób odgrywa.
Ale mimo wszystko, to za mało. Można powiedzieć, że jeżeli człowiek ma jakieś poczucie obowiązku wobec społeczeństwa, w którym żyje, to powinien chcieć czegoś więcej. A jeżeli chciałby być elitą, taką z prawdziwego zdarzenia, tradycyjnie pojmowaną, to powinien postawić sobie poprzeczkę wysoko, pomyśleć o przywództwie. Do tego potrzebna jest jakaś platforma społeczna. A taką platformą mogą, a nawet powinny być organizacje biznesowe. I to jest dzisiaj istotna bolączka w Polsce. Bo o ile wysoko oceniam talenty naszych przedsiębiorców i praktycznie każda branża ma swoje gwiazdy, to brakuje właśnie umiejętności samoorganizacji.
A z czego to wynika? Czy szefowie dużych firm są zbyt zajęci, uważają, że spełniają już swoją funkcję, prowadząc dobrze przedsiębiorstwa, i nie mają motywacji do dalszego angażowania się? Czy to rywalizacja pomiędzy wieloma organizacjami przedsiębiorców?
Osoby, które są dla polskiego biznesu jakimś autorytetem, są wiarygodne, same odniosły sukces. Ponieważ są wciąż aktywne zawodowo i często bardzo zajęte, nie garną się do nowych obowiązków. To jeden powód. Drugi bierze się ze świeżości polskiego biznesu. Gdybyśmy mieli dziś do czynienia z biznesem wielopokoleniowym, to pewnie byłoby dużo łatwiej budować takie postawy. Ale cały czas mamy do czynienia z biznesem jednopokoleniowym, trzeba o tym pamiętać. Tym ludziom często poza brakiem brakuje także zainteresowań. Myślą kategoriami własnej firmy lub co najwyżej branży. Dopiero za chwilę zacznie się pokazywać to drugie pokolenie, które będzie chciało zrobić coś więcej niż rodzice i pomyśli: „Zaraz, co ja mogę zrobić poza biznesem?”.
Polska inteligencja XIX-wieczna potrzebowała doświadczeń poprzedników, by stać się autentyczną elitą rozumiejącą, co to jest powinność społeczna i dobro wspólne. Przecież mieliśmy koszmarny wiek XVIII, a już w wieku XIX mieliśmy naprawdę autentyczne elity! Ale do tego było potrzeba dwóch czy trzech pokoleń. Wstrząsu i upadku Polski. Pierwsze pokolenie po rozbiorze Polski niewiele zrobiło, ale już następne prezentowały znacznie dojrzalsze postawy. Dlatego mam nadzieję, a nawet jestem przekonany, że następne pokolenie biznesu będzie już znacznie bardziej aktywne społecznie.
Dodatkową barierą aktywności są same organizacje biznesowe. One są podzielone właściwie głównie ambicjami liderów. A liderzy ci nie są takimi autorytetami jak można by oczekiwać. I tu mamy sprzężenie negatywne. Ci biznesmeni, którzy są zajęci i powiedzmy średnio zainteresowani, nie są zachęceni atrakcyjną osobowościowo postacią lidera. Każdy lider musi umieć uwodzić. Nie ma lidera wśród środowisk gospodarczych, który by potrafił naprawdę uwodzić i jednocześnie byłby wiarygodny dla dużej części środowiska. Proszę zauważyć, że liderami są to bardzo często osoby kojarzone ze światem politycznym, jak szefowie dwóch największych organizacji pracodawców. I to nie jest wada ani zarzut, tylko biznes patrzy na to bardzo pragmatycznie: „Oni teraz robią swoją własną politykę”. Kandydowanie liderów organizacji biznesowych na urząd Prezydenta RP było z punktu widzenia wiarygodności, atrakcyjności organizacji bardzo dużym błędem. Utrwaliło myślenie, że organizacje biznesowe są często trampoliną do kariery politycznej. Ludzie zadają sobie pytanie: „Po co ja mam angażować się w jakąś organizację, wzmacniać jej lidera, żeby on w konsekwencji zrobił karierę polityczną?”. Biznes potrzebuje liderów, którzy chcą się realizować jako liderzy środowiska już po spełnieniu się w roli liderów firm. To powinny być osoby, które znają biznes od podszewki, które np. potrafiły stworzyć firmy od zera lub świetnie rozwinąć firmy istniejące. Można powiedzieć, że żeby lider był autentyczny, musi mieć swoją własną, wyrazistą drogę biznesową.
Brak przywództwa, brak jedności oraz uwikłanie polityczne skutkuje brakiem należnego autorytetu społecznego i w konsekwencji poważnego traktowania przez polityków. Politycy wciąż wolą utrzymywać z organizacjami pracodawców raczej relacje osobiste niż systemowe. Chętnie przyjmą dobrą ekspertyzę, szczególnie jeśli widzą w tym korzyści polityczne, niż będą liczyć się ze stanowiskiem samej organizacji. I tak będzie dopóty, dopóki głos elit gospodarczych nie będzie miał takiej wagi, żeby zmieniać sondaże poparcia dla partii politycznych. Wtedy też wzrośnie zainteresowanie organizacjami biznesowymi samego środowiska.
Być może odpowiedzią na te zjawiska, o których pan mówi, ale też na wyzwania nadchodzące wraz z kryzysem nie jest propagowanie postawy zaangażowanego intelektualisty, tylko zaangażowanego przedsiębiorcy. Być może powinniśmy w tym kierunku motywowania przedsiębiorców? Sądzi pan, że to ma sens?
Uważam, że to ma bardzo duży sens, dlatego że ktoś rolę elity inteligenckiej musi uzupełnić. Zresztą sama inteligencja funkcjonuje dzisiaj bardziej jako pojęcie historyczne. Rozdzieliła się na intelektualistów, profesjonalistów, urzędników, nauczycieli, wolne zawody. W tym momencie nie można mówić o jednej inteligencji, to są po prostu różne środowiska.
Tu jest dla przedsiębiorców pole do popisu. Tylko do tego, jak wspomniałem, są potrzebni liderzy. Jeżeli nie będzie konkretnych wzorców, ludzi, którzy są autorytetami i mają w sobie poczucie społecznej powinności, którzy myślą tak: „Zarabiam na tym polskim społeczeństwie, sprzedaję mu swoje produkty, więc powinienem mieć w związku z tym względem niego jakąś powinność”. Ja wierzę w sens i powodzenie tej misji, wierzę, że tak będzie. Tylko nie wiem, ile to czasu zajmie. Z tą społeczną powinnością to jest trochę tak, że przedsiębiorcy powinni ją realizować nie tylko poprzez dbanie o właściwy ustrój gospodarczy. Chodzi również o całe otoczenie poza ustrojem gospodarczym, czyli aktywność w formowaniu państwa i tworzeniu standardów życia społecznego.
Ponadto przedsiębiorca może samą swoją postawą propagować pozytywne wzorce. Odpowiedzialność dla przedsiębiorcy to rzecz codzienna: odpowiedzialność za ludzi zatrudnionych w firmie, za kontrahentów, za klientów itd. Pracowitość – pokazywanie, że wysiłek się opłaca, że jest konieczny, by coś osiągnąć. Wreszcie wzorzec dobrej organizacji, bo źle zorganizowane przedsiębiorstwo traci zdolności konkurencyjne.
Złej organizacji w Polsce mamy wciąż bardzo dużo. Cały czas widzimy różnicę, jak przekraczamy granicę między starą a nowa Unią Europejską. Z czego ona się bierze? W dużej mierze z niższej kultury organizacyjnej. Uważam, że przedsiębiorca może być propagatorem kultury organizacyjnej.
Czy można byłoby jednoczyć przedsiębiorców wokół właśnie takich wartości?
Myślę, że tak, dlatego, że dla przedsiębiorców są to wartości naturalne, oni je muszą posiadać, muszą być odpowiedzialni, dobrze zorganizowani, pracowici, nastawieni pozytywnie do rzeczywistości… Cechy dobrego przedsiębiorcy są niejako oczywiste. Sądzę, że atrakcyjne dla przedsiębiorców byłoby takie przesłanie: „Przyjrzyjcie się sobie w lustrze i zobaczcie, że możecie być fajni, że nie myślicie tylko o zysku, prestiżu, ale możecie być wzorem dla innych”. Dzięki temu również ludzie niezwiązani z biznesem zobaczyliby, że „fajny przedsiębiorca” to nie tylko ten drobny, biedny, który narzeka, ale również ten, któremu się rzeczywiście udało. Ma firmę, nawet helikopter lub samolot, a nie jest pusty, nadęty i pretensjonalny. Że to normalny człowiek, który doszedł do czegoś, dzięki swoim pozytywnym cechom i talentom.
Czy na styku działalności przedsiębiorców i świata pozarządowego może być jakaś płaszczyzna ściślejszej współpracy, wspólnoty? Taka, która spowoduje, że te wartości będą wspólnie promowane? Jaka forma działalności organizacji pozarządowych interesowałaby przedsiębiorców, tak żeby realizować wspólne cele?
Myślę, że bardzo korzystna dla przedsiębiorców może być współpraca z organizacjami, które są nośnikami idei. Takie środowiska mają w sobie wartość dodaną i mogą być inspirujące dla ludzi biznesu, bo pokazują pewne procesy, których oni nie widzą, zajmując się na co dzień swoimi firmami. Rozszerzają horyzonty myślenia, dzięki temu przedsiębiorcy mogą lepiej rozumieć rynek, trendy społeczne, to, co się dzieje wokół nich. A to dla biznesu miewa duże znaczenie. Z kolei dla tych organizacji kontakt z praktykami, z ludźmi, którzy ćwiczą pewne rozwiązania, ryzykując własnymi pieniędzmi, też może być pouczający.
Ponadto współpraca może zaowocować bardzo konkretnymi inicjatywami, np. kampanią społeczną w sprawie wydłużenia wieku emerytalnego. Na tym polu może dojść do współpracy. Bo przedsiębiorcy pozbawionemu wsparcia w tej sprawie ktoś może powiedzieć: „Chcesz, żebym dłużej pracował, żeby jeszcze bardziej mnie wykorzystać”. Tak myślał widocznie Eugeniusz Kłopotek, gdy mówił o „zmuszaniu kobiet do dłuższej pracy”. Pan poseł chyba zresztą nie rozumie konstytucji, bo w Polsce praca nie jest obowiązkiem, lecz prawem, w związku z tym nikt nikogo do niej nie zmusza. Postawa posła pokazuje, jak wiele trzeba jeszcze w tej kwestii zrobić.
Można ponadto szukać nowych rozwiązań i pokazać, że samo wydłużenie wieku emerytalnego to jedno, a praca na emeryturze to drugie, że nawet po 67 roku życia można być dalej aktywnym zawodowo.
Przejdźmy do bieżących spraw. Rozmawialiśmy trochę o kryzysie. Jak pan ocenia exposé premiera? Co według przedsiębiorców powinniśmy robić na poziomie państwowym, żeby reagować na to, co się dzieje?
Exposé premiera oceniam bardzo pozytywnie. Było konkretne i poruszyło kluczowe kwestie związane z finansami publicznymi. Zostało wygłoszone we właściwym czasie. Ale też jestem trochę rozczarowany. Gdybym miał je ocenić nie przez pryzmat tego, czego się spodziewałem, tylko tego, co uważam za potrzebne – to sądzę, że premier zaproponował za mało. Zdecydowanie zbyt wolne jest tempo osiągnięcia docelowego wieku emerytalnego. W przypadku kobiety – ponieważ one pracują krócej – tempo powinno być szybsze. Powiedziałbym, że perspektywa 2020 r. zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn była realna i uzasadniona w obecnych warunkach. To mój pierwszy i najpoważniejszy zarzut. Drugi to zbyt łagodne potraktowanie służb mundurowych. O wiele łagodniejsze niż całego społeczeństwa. Bo jeżeli całemu społeczeństwu wydłużamy wiek emerytalny, a służbom mundurowym nie, to mamy do czynienia z nierównym traktowaniem obywateli. I rząd pokazuje, że dla niego ważniejsze są służby i agencje niż samo społeczeństwo. Oczywiście, dla budżetu ma to mniejsze znaczenie, ale chodzi też o zasady, bez których system ulega erozji. Można było powiedzieć tak: „Zróbmy to proporcjonalnie, skoro wydłużamy wiek emerytalny wszystkim kobietom i mężczyznom, służbom mundurowym wydłużamy go w podobnym tempie, stosując ten sam parytet”. Premier pokazał, że są lepsi i gorsi obywatele! Po drugie zabrakło mi wyraźnego rozdzielenia pracowników służb mundurowych, takiego jak w przypadku górników, na osoby, które pracują w biurze, i te, które zjeżdżają na dół. Moim zdaniem te pierwsze osoby natychmiast powinny utracić przywileje.
Trzeci zarzut to brak propozycji, w jaki sposób premier zamierza zmienić otoczenie i ustrój gospodarczy, aby prowadzenie działalności gospodarczej było tańsze i łatwiejsze. Specjalnie używam tej kolejności. Z reguły mówi się, żeby było łatwiejsze. Nie, ma być również tańsze. Organizacje pracodawców wyliczają koszty administracyjne prowadzenia działalności gospodarczej. Można postawić sobie cel, wyliczyć, o ile chcielibyśmy te koszty zmniejszyć.
Zabrakło konkretów w zakresie ustaw podatkowych. Bo jeżeli podnosimy podatki, to chociaż powinniśmy je uprościć. To powinno być przeciwwagą dla propozycji zwiększenia składki rentowej.
Ponadto rodzi się wiele pytań. Po pierwsze, czy rzeczywiście już dziś zachodzi konieczność podniesienia podatków? Oczekiwałbym przynajmniej dyskusji na ten temat. Po drugie, czy lepiej opodatkować pracę, czy konsumpcję? Trudne pytanie, parę lat temu powiedziałbym z pewnością, że konsumpcję, ale w dobie kryzysu nie jest to już takie oczywiste. Być może podwyższenie VAT-u uderzyłoby w przedsiębiorców bardziej niż podniesienie kosztów pracy. Powinniśmy o tym rozmawiać.
Zabrakło mi też więcej odwagi w likwidacji kosztów, które nie wydają się mieć innego uzasadnienia poza politycznym. Zlikwidujmy becikowe do końca, a zacznijmy budować żłobki i przedszkola. To jest realna pomoc.
Bardzo ciekawą tezę na łamach „Liberté!” postawił ostatnio dr Maciej Duszczyk, który napisał, że nie ma takiej polityki państwowej, która by skłoniła większość polskich rodzin do posiadania nie jednego, dwójki, tylko trójki dzieci, bo ta kwestia nie zależy od dochodu rodziny, to jest kwestia kulturowa. Jeżeli ktoś nie chce mieć trzeciego dziecka, to niezależnie od finansowej zachęty państwa tego dziecka nie będzie miał. I powinniśmy raczej myśleć o tym, jak skłaniać ludzi, by to jedno dziecko mieli wcześniej.
Tą tezę można poprzeć też faktem, że biedniejsi mają więcej dzieci niż bogatsi. Dominujący jest zatem czynnik kulturowy, a nie ekonomiczny. Ja wiem, że premier bał się, że go opozycja rozszarpie, jak powie coś takiego, ale kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi.
Przyszło mi komentować to exposé w TVN CNBC i miałem spory dylemat. Z jednej strony chciałem powiedzieć: „No super!”, a z drugiej miałem poważne zastrzeżenia. Ale w sumie to dobry kierunek i zdecydowany plus dla premiera.
Do elit należy nie tylko rozpoczęcie dyskusji nad tematami poruszonymi w exposé, ale włączenie się w realizację jego słusznych tez. Wydłużenie wieku emerytalnego jest warunkiem koniecznym do pokonania kryzysu. Jeśli elity będą stać z boku, to będą to papierowe elity, a papier jest łatwopalny…