Do klasyki polskiej XX-wiecznej filozofii politycznej należy pytanie o to, jak być (i równocześnie chyba wezwanie, aby być) konserwatywno-liberalnym socjalistą. Sformułował je naturalnie Leszek Kołakowski i jego krótki tekst na ten temat (tzw. katechizm) ujawnia tęsknotę za większą harmonią, a mniejszym ładunkiem konfliktu w życiu politycznym narodów. Tęsknota ta winna doprawdy być zrozumiała w dzisiejszych czasach, gdy napięcie polityczne rozpala do białości emocje społeczne w wielu krajach, w tym w Polsce. Z perspektywy współczesnych doświadczeń europejskich warto jednak zadać pytanie, czy zaproponowana przez Kołakowskiego droga do skanalizowania konfliktu (poprzez syntezę głównych nurtów ideowych) była najszczęśliwszym z pomysłów.
Uwypuklenie i synteza
Kołakowski wskazał w swoich rozważaniach po trzy filary konserwatywnego, liberalnego i socjalistycznego sposobu myślenia. Wśród filarów konserwatywnych znalazły się: (1) obawa o to, że każde ulepszenie życia ludzkiego w jednym aspekcie pociągnie za sobą pogorszenie w innych; (2) lęk przed porzuceniem jakichkolwiek pierwiastków tradycyjnego życia społecznego (np. wartości rodzinnych, narodowych, religijnych), gdyż mogą się one okazać nieodzowne dla trwania wspólnoty; (3) odrzucenie oświeceniowego przekonania, iż przywary życia ludzkiego (np. zawiść, chciwość, agresja) są produktem instytucji społecznych (a nie wychodzą z wnętrza człowieka) i mogą zostać usunięte przez reformę instytucji.
Pośród filarów myślenia liberalnego Kołakowski umieścił: (1) uznanie, że naczelnym zadaniem państwa jest troszczyć się o bezpieczeństwo ludzi (prawne i socjalne), lecz zadanie to państwo wykonuje nierzadko poprzez powstrzymanie się od działań i regulacji; (2) przestrogę, iż społeczności ludzkie popadają w stagnację i degradację, gdy pozbawia się je pola do rozwoju inicjatywy i wynalazczości; (3) przekonanie o potrzebie wolnej konkurencji jako bodziec rozwojowy.
Natomiast do filarów myślenia socjalistycznego Kołakowski zaliczył: (1) negację dążenia do zysku jako jedynego regulatora produkcji; (2) niezgodę na bezczynność wobec nierówności społecznych i ubóstwa tłumaczoną antyutopijnym przekonaniem o niemożności stworzenia idealnego społeczeństwa; (3) poparcie dla rozwoju społecznego nadzoru nad gospodarką pomimo groźby rozrostu biurokracji.
Dokonując tego (przyznajmy: relatywnie arbitralnego) doboru podstawowych zasad/postulatów trzech wiodących nurtów w zachodniej filozofii politycznej (coś tam wyraźnie zostało uwypuklone, coś innego niewątpliwie pominięte), Kołakowski stwierdził brak koniecznej niekompatybilności pomiędzy nimi, uznał, że każda wnosi coś cennego i zaproponował porzucenie sporu pomiędzy nimi na gruncie swoistej trójsyntezy.
Tradycja i rozum
Tymczasem ten sam Kołakowski w innym miejscu (w doniosłym tekście „Sens tradycji”) rysuje znak zapytania przy możliwości zaistnienia takiej trójsyntezy. Czym innym bowiem jest z gruntu racjonalne (a nawet utylitarne) podejście do postulatów wywiedzionych z trzech tradycji politycznego myślenia (czy też wręcz do postulatów odwołujących się do tych nurtów w czasach Kołakowskiego partii politycznych w różnych krajach demokratycznego Zachodu), spojrzenie na to wszystko od strony całości systemu społeczno-ekonomicznego, a czym innym jednak pytanie o życie wewnętrzne człowieka i jego indywidualne predyspozycje do przyjęcia i do odrzucenia konkretnych wartości. Być konserwatywno-liberalnym socjalistą jest trudno, bo konserwatystami, liberałami i socjalistami zostają najczęściej osoby reprezentujące jednak odmienne typy człowieka. Sam Kołakowski doskonale to przedstawia, analizując kult tradycji, opór wobec niej oraz kolizję rozumu i tradycji w życiu społecznym.
Rozum i tradycję Kołakowski ujmuje tam generalnie jako dwa alternatywne źródła wiedzy o świecie. Podczas gdy rozum jest „umiejętnością zbierania, selekcjonowania i praktycznego wykorzystywania informacji”, tradycja to „sposób przechowywania i przekazywania wartości”. Rozum jest zatem narzędziem samodzielnego poznawania świata przez jednostkę ludzką, orężem jej pierwiastka indywidualnego, zaś tradycja – narzędziem dostępu do wiedzy skumulowanej wskutek pracy innych ludzi (zwłaszcza poprzednich pokoleń), czyli orężem jej pierwiastka zbiorowego. Tradycja pozwala nam nie startować każdorazowo od zera, ale to rozum generuje przyrost wiedzy i jest czynnikiem postępu. Kolizja rozumu i tradycji odkrywa ponadto negatywną rolę, którą tradycja może odgrywać z punktu widzenia rozwoju, gdy zawarta w niej wiedza zawiera błędy i fałsz. Wówczas generuje ona barierę dla rozwoju wiedzy, gdyż rozum musi nie tylko wykonać pracę dla zdobycia wiedzy nowej, ale także przemóc opór fałszu zawartego w tradycji przed weryfikacją i korektą.
Wnioski z tego są jasne. Totalny kult tradycji oznacza stagnację, zaś jej totalne zanegowanie oznacza rozpad struktur i utratę dorobku. Oba te fatalne rezultaty nastąpią jednak tylko wówczas, gdy kult lub odrzucenie tradycji ogarną tak znaczną część społeczeństwa, że zostanie przekroczona masa krytyczna utrzymania równowagi. Kołakowski, jak już wiemy, poszukuje ratunku w promocji postawy konserwatywno-liberalnego socjalisty. Owszem, gdyby przygniatająca większość społeczeństwa przyswoiła sobie taką postawę, to równowaga byłaby zachowana niejako automatycznie, bo już na poziomie jednostek ludzkich wchodzących w skład społeczeństwa. Inną drogą oczywiście nadal pozostaje pluralizm polityczny społeczeństw, w których obecność jaskrawych konserwatystów, jaskrawych liberałów i jaskrawych socjalistów będzie się wzajemnie równoważyć, zapewniając zbiorowości odpowiednie dawki zarówno kultu, jak i odrzucenia tradycji.
Obie postawy wobec tradycji są jednak potrzebne. Jej kult zradza postawy konserwatywne, zaś bunt przeciwko niej – w zależności od jego kierunku i nasilenia – zradza postawy liberalne lub socjalistyczne. Socjalistę w tym ujęciu kształtuje radykalne odrzucenie tradycji (totalne tylko w przypadku nurtów rewolucyjnych) oraz orientacja na budowę tradycji nowego kształtu (tudzież zastąpienia jednej tradycji inną), w którym wspólnotowy charakter rozeznania w świecie zostaje zachowany, acz przedefiniowany. Liberała kształtuje wykalkulowane i częściowe odrzucenie tradycji, to znaczy nadanie pierwszeństwa rozumowi w sytuacjach kolizyjnych, tak aby nad wspólnotowym zatriumfowało indywidualne rozeznanie świata, ale i utylitarne podejście do dorobku tradycji, której skumulowanej i zweryfikowanej połaci wiedzy nie warto unicestwiać, aby nie marnować czasu na jej odtwarzanie.
Wartości i solidarność
Z punktu widzenia Kołakowskiego ta częściowa internalizacja tradycji przez liberała jest bodaj jedyną nadzieją na jego socjalizację i uniknięcie popadnięcia chyba nawet w socjopatię. Wobec perspektywy całkowitego zdominowania tradycji przez rozum w grze źródeł wiedzy filozof pozostaje bardzo krytyczny. Rozum (i jego „pochodne” w rodzaju kalkulacji czy instynktu) niechybnie prowadzą człowieka wyłącznie do jednego celu, jakim pozostaje realizacja i zabezpieczenie egoistycznego interesu własnego. Kołakowski przesądza, iż „konflikty pomiędzy interesem prywatnym i interesami drugich są permanentne i (…) mogę się troszczyć o interesy innych (…) tylko z uszczerbkiem dla interesu własnego”. Dalej powołuje się na prace Maxa Stirnera, który hiperbolizował tę rzekomą prawidłowość do następującego stopnia: „Jeżeli mamy własną sprawą się zająć, muszę odrzucić wszystkie sprawy cudze: sprawę Boga, sprawę ludzkości, sprawę Człowieka, sprawę Prawdy, sprawę wolności [sic!] i równości, sprawę narodu i sprawę dobra powszechnego”. Kultura ludzka w całości jawi się takiemu turbo-liberałowi jako forma zniewolenia i zrywa on z ciągłością przekazywanych dziedzicznie wartości, „bo nie są to wartości ekskluzywnie do mnie przywiązane, mojemu interesowi służące”. Jest niemożliwym, aby rozum przywołał w umyśle człowieka refleksję, iż solidarność z innymi ludźmi i ich pomyślność mogą być dobroczynne dla niego samego i służyć jego osobistym celom. Jest to karkołomna koncepcja, instynktownie budząca sprzeciw.
W trojce głównych nurtów ideowych Zachodu liberalizm wydaje się więc stanowić główne zagrożenie i musi zostać spacyfikowany. Z jednej strony przez stróżów tradycji i wartości podtrzymujących ciągłość pokoleń, z drugiej przez heroldów solidarności społecznej. Służy temu moment internalizacji tradycji. Początkowo człowiek z reguły interesuje się tylko własnym interesem. W sieć społecznych zależności zostaje wprzężony więc mocą autorytetu, który narzuca mu, zmusza go do przestrzegania kluczowych elementów tradycji. To forma ograniczenia wolności i przymusu solidarności, dla której wartości religijne czy narodowe często stanowią medium (medium skuteczniejsze od prostych wezwań do solidarności, bo noszące nimb sacrum). Ograniczanie wolności ustaje jednak w chwili, gdy „ślepy kult narzuconych nakazów” zostaje zastąpiony „dobrowolną wolą solidarności”, a więc gdy jednostka w gruncie rzeczy na tyle przyzwyczai się do norm i przymusów, że (dla świętego spokoju, z obawy przed karą lub po prostu mimochodem w ramach pewnego wyuczonego automatyzmu) poczyna owych norm i przymusów przestrzegać sama z siebie. Staje się wówczas człowiekiem żyjącym w tradycji. I, co kluczowe, wierzącym w jej wartość i doniosłość.
Liberał, który tradycją rozum okiełznać raczył, jawi się z kolei jako idealny człowiek Kołakowskiego. Jest stąd zapewne już dość blisko do konserwatywno-liberalnego socjalisty. Wysoko ceni filozof tych, którzy potrafią połączyć „przystosowanie w sensie zdolności do solidarności oraz nieprzystosowanie w sensie zdolności do sprzeciwu”. Równocześnie za najgorszą „mieszankę wychowawczą” uznaje odwrotność, czyli „przystosowanie w sensie tchórzliwego konformizmu oraz nieprzystosowanie w sensie aspołecznego egoizmu”.
Mainstream i ekstrema
Przez wiele dziesięcioleci w świecie Zachodu demokratyczna gra o władzę i wpływy toczyła się pomiędzy tymi różnymi postawami. Raz u sterów był kult tradycji połączony z konformizmem, innym razem bunt wobec tradycji połączony z solidarnością społeczną, kiedy indziej bardziej do głosu dochodził rozumowy indywidualizm upstrzony egoizmem. Te siły społeczne, raz jedna, raz druga, przez pewien czas kształtowały rzeczywistość, aby potem przejść do defensywy. Rotowały. Na przestrzeni czasu systemy społeczne zachowywały równowagę pomiędzy biegunami: buntu i konformizmu, rozumu i tradycji, egoizmu i solidarności.
Potem jednak idea, aby te spory zażegnać i je osłabić – podobna do wołania o konserwatywno-liberalnego socjalistę z pism Kołakowskiego – mocno osadziła się w umysłach politycznych epoki wczesnego XXI w. Siły społeczno-polityczne dotąd reprezentujące trzy główne nurty politycznego myślenia na Zachodzie wpadły w logikę konsensofilii. Zaczęli mówić niemal to samo, wyjaławiając politykę z pierwiastka emocji, rywalizacji idei i konkurencji o tzw. rząd dusz. Przestało mieć znaczenie, kogo spośród politycznego mainstreamu się popiera, a kogo odrzuca. Wszyscy chcieli bronić tradycji, wszyscy chcieli docenić rozum, wszyscy uwypuklali solidarność, zapewniając jednak poszczególne grupy, że zadbają też i o ich jednostkowe interesy. Chcieli pokoju, a wywołali nową wojnę.
Tak oto dzisiaj nie ma już sporu liberałów z konserwatystami i socjalistami. Gdzieś może się jeszcze tli, ale wygasa, co najbardziej widać na forum instytucji unijnych. Dzisiaj oni wszyscy muszą bronić zachodniej reduty przed naporem sił politycznych ekstremów. One także łączą tradycję z rozumem. Odwołują się do wartości narodowych i dawnych pokoleń, aby uzasadnić solidarność wewnątrz etnicznej grupy i aby uzasadnić brak solidarności poza tą grupą. Sięgają po rozum, aby być piewcami interesu jednostkowego, ale tak wygenerowany egoizm przekierowują z prywatnych na narodowe interesy. Siejąc strach, potęgują tchórzliwy konformizm. Wypaczając idee solidarności, ugruntowują narodowy egoizm. Są tymi, których obawiał się najbardziej Kołakowski, lecz nie przewidział, że przyjdą właśnie wtedy, gdy konserwatywno-liberalny socjalista już zaistnieje i spocznie na laurach.