Na co otwarty jest Kościół otwarty? Na dialog? O czym? O tym, czy godzi się oddawać boską cześć człowiekowi i sławić w nim Boga? A może o tym, czy Maria, matka Jezusa, była dziewicą?
[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXIX numeru kwartalnika Liberté!, który ukaże się drukiem na początku września 2018 r.]
Takie dialogi od paru stuleci nie pasjonują już rozsądnych ludzi. Chodziłoby więc chyba o jakieś inne sprawy. Na przykład takie, czy Watykan powinien mieć w Polsce jakieś przywileje.
Czy konkordat wpisany do Konstytucji RP nie ogranicza suwerenności Polski i nie faworyzuje Kościoła katolickiego w stosunku do innych wyznań?
Czy od decyzji Komisji Majątkowej powinien przysługiwać tryb odwoławczy? Czy państwo polskie powinno łożyć na naukę religii i inne cele kościelne miliardy złotych rocznie? Czy Kościół, który zobowiązał się w konkordacie do niewtrącania się w sprawy państwa polskiego, powinien prowadzić walkę polityczną i kampanię na rzecz określonych rozwiązań ustawowych?
Żaden „Tygodnik Powszechny”, żaden biskup Grzegorz Ryś bądź jemu podobny, żaden ksiądz Wojciech Lemański ani nawet żaden ksiądz Józef Tischner (jeśli ma on jeszcze dzisiaj jakiś odpowiednik) nie tyle nie ma w tych sprawach nic do gadania, ile nie śmie się na te tematy wypowiadać. A jeśli już, to po linii swojej organizacji, gdyż w przeciwnym razie zostanie bardzo szybko spacyfikowany i ukarany.
Zawsze, od kiedy Kościół katolicki idzie przez świat, instalując się w kolejnych krajach, działa wielotorowo i elastycznie
Wszędzie stara się dojść do porozumienia z władzami i wyjednać dla siebie jak najlepsze warunki prawne i finansowe, a jeśli się da – również dostać odrobinę władzy. Za PRL-u Kościół żył z władzą na ogół w niezłej komitywie, ciesząc się ogromnymi przywilejami – oprócz Kościoła żadna organizacja niekontrolowana przez PZPR nie mogła w Polsce działać jawnie, głosić i publikować treści niezgodnych z doktryną partii ani zbierać pieniędzy. Nie mówiąc już o reprezentacji politycznej – w komunistycznym sejmie tylko katolicy mieli swoje kluby poselskie, w miarę niezależne od PZPR-u.
I faktów tych nie zmieni kilkuset księży pomagających opozycji (niewiele w porównaniu z 10 proc. księży, którzy to, jak twierdzi ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, kolaborowali z SB). Gdy jednak jakiś ksiądz, tak jak ks. Józef Popiełuszko, pozwalał sobie na zbyt daleko idącą krytykę systemu, podlegał prześladowaniom, czasami kończącym się wręcz tragicznie. W niczym nie naruszało to jednakowoż ogólnie symbiotycznego współżycia państwa i Kościoła.
Co więcej, w PRL-u funkcjonowała radykalna, fanatyczna frakcja kościelna, otwarcie głosząca apoteozę państwa wyznaniowego. Nawet i jej działalność była do jakiegoś stopnia tolerowana, przynajmniej od roku 1956, zwłaszcza że towarzyszyły jej akcenty nacjonalistyczne.
Kościół zawsze był i jest elastyczny
Obsługuje różne grupy społeczne i gra na wielu instrumentach. Ma też swoją ofertę dla ludzi wykształconych, pragnących religii bardziej oświeconej i umiarkowanej. Istnienie takiej oferty i działalność księży o bardziej umiarkowanej mentalności, a nawet w jakiś sposób przychylnych demokracji i wartościom liberalnego społeczeństwa nie znaczy bynajmniej, że taka jest bądź mogłaby być realna polityka i oficjalna linia władz kościelnych.
Staje się tak jedynie w tych krajach, gdzie wierni w swej masie myślą liberalnie. Polska takim krajem nie była i nie jest, wobec czego „Kościół otwarty” może być tylko niszą w obrębie wielorakiej działalności tej organizacji.
Z faktu, że jakiś ksiądz jest miły i rozsądny, nie wynika bynajmniej, że miły i rozsądny jest bądź może się stać cały polski Kościół. Jeśli w różnych krajach Zachodu Kościół zachowuje się mniej butnie i w sposób bardziej cywilizowany niż w Polsce, to dlatego, że odebrał gorzką i surową lekcję, a społeczeństwa, w których funkcjonuje, przeszły nieodwracalne przeobrażenia moralne, dzięki którym równość, wolność, prywatność i inne wartości świata nowoczesnego ugruntowały się w nim tak dalece, że nawet księża katoliccy wynoszą je z domu, idąc do seminarium duchownego. W Polsce też tak będzie.
Przyjdzie czas, gdy Kościół doczeka się równego traktowania z innymi organizacjami, a jego działalność nie będzie już stała poza i ponad prawem
Społeczeństwo zaś pozna skalę nadużyć i przestępstw, w tym przestępstw seksualnych, jakich dopuszcza się kler. Skąd to wiem? Skoro tak się stało w tylu już „tradycyjnie katolickich” krajach, to dlaczego nie miałoby się stać u nas?
Mili i rozsądni księża, tworzący ów mityczny „Kościół otwarty”, z własnego wyboru, a w konsekwencji również mocą podjętych zobowiązań i ślubów posłuszeństwa działają na rzecz swoich przełożonych, którym nie śmią się sprzeciwić – chyba że noszą się z zamiarem porzucenia pracy, co zresztą zdarza się dosyć często. Dopóki jednak są podwładnymi biskupów, będą działać w ściśle wyznaczonych ramach tego, co dozwolone i tolerowane.
Władzom kościelnym opłaca się mieć pewną grupę bardziej oświeconych i kulturalnych księży, gdyż dzięki nim mogą zatrzymać w Kościele część elit – która z domu wyniosła chrześcijańskie czy nawet wprost katolickie sentymenty – a nawet utrzymać tych elit przychylność. „Inteligencja katolicka” oraz księża oddelegowani do jej obsługiwania to niewielka, lecz ważna część Kościoła.
Dzięki takim ludziom możliwe jest utrzymanie wpływów kościelnych nawet wtedy, gdy władzę sprawuje rząd demokratyczny i umiarkowany. Warto pamiętać, że właśnie taki rząd – demokratyczny i „chadecki” – odpowiada za zhołdowanie Polski Watykanowi już na progu transformacji.
Zwolennicy „cudownych księży”
Kto wie, czy „Kościół otwarty”, mający zdolność wytwarzania złudzenia, że „nie cały Kościół jest taki…”, czyli ciemny, fanatyczny i zdeprawowany, nie stanowi większego niebezpieczeństwa dla suwerenności kraju i postępu moralnego niż Kościół masowy, żyjący z handlu dewocjonaliami i odpustami. Zwolennicy „cudownych księży”, czyli katolickie mieszczaństwo z dobrych dzielnic Warszawy, Gdańska czy Krakowa, stanowią bowiem siłę legitymizującą wpływy i przywileje Kościoła, pomagając osłaniać wstydliwym woalem bezwstydną, a w jakże wielu przypadkach po prostu przestępczą działalność kleru.
Wszystko to jednak pewnego dnia się skończy, gdy do mas Polaków dotrze – tak jak to było w Irlandii, Belgii, USA, Australii czy Hiszpanii – jaka jest skala pedofilii i złodziejstwa w tej niesławnej instytucji. Zgorszenie, które ma usprawiedliwiać w doktrynie kościelnej tuszowanie pedofilii, w końcu weźmie górę.
Obawiam się jednak, że przyjaciele „Kościoła otwartego” nie będą w awangardzie tych, którzy potrafią się gorszyć na wieść o zepsuciu. Zawsze bowiem znajdą sobie na usprawiedliwienie jakiegoś „cudownego księdza”, który wygłasza cudowne kazania w cudownym kościółku. Siła oportunizmu i zakłamania warstw drobnomieszczańskich jest bowiem legendarna.
Jak zwykle więc wszystko zależy od uczuć ludu
Na razie jest on zaczarowany i wystraszony wizją jeśli nie piekła, to może jakiegoś utrudnionego dostępu do raju w razie nieposłuszeństwa wobec księży. To jednak tylko kwestia czasu. A wtedy, gdy już rewolucja w relacjach Kościoła ze społeczeństwem się dokona, zepchnięty do narożnika Kościół – a i owszem – stanie się bardzo otwarty. Tak jak i dziś otwarty jest na mnóstwo kwestii, które zwalczał swego czasu z całą mocą – na wolne wybory, równość obywateli wobec prawa, prawa wyborcze kobiet, a nawet transfuzje krwi.
Bo Kościół jak najbardziej się z biegiem stuleci otwiera – zawsze jednak pod dyktando sił liberalnych, przed którymi ostatecznie w każdej sprawie ustępuje. Nie ma to jednak nic wspólnego z dobrą wolą ani oświeceniem tego czy innego pojedynczego biskupa albo księdza. Te przemiany wymuszone są przez ogólnocywilizacyjne i ogólnospołeczne trendy, którym nie podobna w nieskończoność stawiać oporu. Decyzje podejmuje w tych spawach Watykan, a lokalnie wciela je w życie – z mniejszym lub większym ociąganiem się – episkopat pilnie obserwujący wskaźniki ekonomiczne.
Tak działa (od kiedy zniesiono przymus uczestnictwa we mszy św. i płacenia na Kościół) kościelna demokracja – wierny głosuje, rzucając coś na tacę. Jeśli spodoba mu się zmiana tonu i zacznie lepiej płacić za bardziej ucywilizowany dyskurs, to stanie się zadość jego oczekiwaniom. Zawsze tak było, jest i będzie. I bardzo dobrze.
Kościół to bardzo „wielolicowa” i elastyczna firma
Zna prawa marketingu i właśnie dlatego jest obliczalna. Ma też swój segment „premium”, sprzedając produkt dla bardziej wymagającego, „inteligenckiego” odbiorcy. Kto jednak chciałby w tym widzieć coś więcej niż normalna działalność podmiotu nastawionego na osiąganie wzrostu, ten lepiej niech bierze wiaderko z foremkami i wraca do swojej piaskownicy.
[Fotografia: Pixabay, CC0 1.0)]