Od kilku tygodni trwa zacięta dyskusja na temat dlaczego młodzi nie angażują się politycznie. Zaczęło się od średnio fortunnego tekstu na facebookowym fanpage’u Komitetu Obrony Demokracji, potem był głośny apel Doroty Wellman, obecnie temat trafił na okładkę „Polityki”. Jak na ironię, debata toczy się głównie między publicystami 50+.
Postaramy się wypełnić tę lukę i pomimo faktu, iż ze względu na nasze zaangażowanie w życie publiczne nie stanowimy próbki reprezentatywnej młodego pokolenia Polaków, spróbujemy opisać sprawę z tej drugiej strony. To, co napisaliśmy może się wielu pozycjonującym się na wyrocznie w sprawach młodych nie spodobać. Wierzymy jednak, że wartością dodaną dla całej debaty będzie, by sami młodzi zabrali głos na swój temat. W tym przypadku młodzi liberałowie.
Nie ten kanał
Z góry uprzedzamy, że większość młodych nie tylko dyskusją się nie przejmie, ale w ogóle o niej nie usłyszy. Nie dlatego, że młodzież jest zła, głupia i leniwa, jak chcą myśleć wyrocznie 50+, a dlatego, że zwyczajnie korzysta z innych kanałów komunikacji. Dzisiejsi 18-latkowie wychowali się ze smartfonem w ręku, w miażdżącej większości nie korzystają z tradycyjnych mediów, tymczasem obszar social media dla sporej części polityków i publicystów stanowi czarną magię. Przekłada się to na rozmaite wpadki i problemy z dotarciem do najmłodszej grupy wyborców. Internet, tak jak druk, radio, czy telewizja zostanie z nami na stałe. Im szybciej zrozumieją to politycy, tym łatwiej będzie im zaangażować młodzież, dla której funkcjonowanie w sieci stanowi integralną część życia.
Problem komunikacyjny jest jednak znacznie głębszy, niż sama kwestia zrozumienia praw działania i wzorców zachowań w social media.
Nie ten styl
Spójrzmy na obecnie dominujący w debacie publicznej temat trójpodziału władzy i zakresu władzy większości parlamentarnej. Większość zainteresowanych polityką młodych zdaje sobie sprawę z zagrożeń, jakie niesie za sobą podporządkowanie wymiaru sprawiedliwości politykom. Trudno jednak by przychodzili protestować pod Sejm, kiedy widzą szarpaniny z Policją i graffiti na murze, które urasta do rangi aktu obywatelskiego nieposłuszeństwa. Trudno, by traktowali poważnie protest, którego prominentni uczestnicy wożą się w bagażnikach samochodów osobowych, a następujący po wydarzeniu zakaz wjazdu na teren Sejmu interpretują jako akt represji.
Zejście do poziomu groteski ośmieszyć może nawet najbardziej słuszną sprawę, czego przykład mieliśmy okazję widzieć w lipcu 2018. Rok wcześniej udawało się prowadzić pokojowe i przez jakiś czas skuteczne protesty w obronie sądów min. właśnie dlatego, że na protestach nie pozwalano na postawy radykalne i groteskowe. Rozumiemy, że części protestujących przypominają się lata stanu wojennego, ale uporczywe tkwienie w rzeczywistości i metodach sprzed 35 lat wywołuje co najwyżej uśmiech politowania młodych. Próba nadania protestom poważnego wizerunku, ograniczenie przesadnej retoryki i uporczywych nawiązań do PRL stanowi dobry początek i szansę na przyciągnięcie bardziej świadomej młodzieży.
Nie stworzy jednak jak za dotknięciem magicznej różdżki prężnie działającego społeczeństwa obywatelskiego w grupie wiekowej 16-25. Zresztą, patrząc na praktykę zaangażowania młodych, można odnieść wrażenie, że rządzący zarówno w kraju, jak i na poziomie samorządów wcale tego społeczeństwa obywatelskiego nie chcą.
U źródeł
O ile rozpoczynającemu naukę WOS-u uczniowi nie trafi się zaangażowany nauczyciel i świetny pedagog, lub sam z siebie nie zainteresuje się sprawami publicznymi, możemy z góry założyć, iż uczeń ów przez resztę życia nie będzie rozumiał nawet podstawowych mechanizmów funkcjonowania państwa, w którym żyje. Edukacja obywatelska, jak cały model edukacji w Polsce cierpi na przeteoretyzowanie i niepraktyczność. Mało która szkoła zgodzi się zaprosić polityka, chociażby lokalnego radnego na lekcje, w obawie przed oskarżeniami o upolitycznienie. Trudno sobie wyobrazić, żeby w szkole średniej mogła zareklamować się młodzieżówka partyjna. Ze względu na przeładowanie materiału trudno również oczekiwać na lekcjach debat, czy dyskusji, które pozwoliłyby przyszłym wyborcom wyrobić sobie poglądy i kulturę dyskusji. Nic dziwnego, że młodzi polityki nie rozumieją i się nią nie interesują, jeżeli uczą się jej tylko z podręczników.
Brakującej na lekcjach praktyki można oczywiście spróbować w szkolnym samorządzie. Szkoda tylko, iż jest on instytucją całkowicie fasadową. Podczas gdy w niedalekiej Austrii reprezentacja uczniowska uwzględniania jest w konsultacjach ministerialnych i posiada realną pozycję polityczną, w Polsce szczytem możliwości samorządu uczniowskiego jest wydanie niewiążącej opinii w sprawie kary dla kolegi przyłapanego na piciu jabola za płotem.
Skoro nie samorząd uczniowski, to może młody wilk chcący zacząć przygodę z polityką może mieć na coś wpływ w młodzieżowej radzie miasta? Pudło. Młodzieżowe rady (o ile w ogóle zostaną powołane, a jest to organ dla samorządu dobrowolny) mają charakter wyłącznie doradczy. Te najbardziej sprawne prowadzą akcje charytatywne i organizują festyny, o żadnym współdecydowaniu o lokalnej wspólnocie nie może być mowy. Czy gdyby młodzieżowi radni lub przewodniczący szkolnych samorządów otrzymali choć trochę bardziej realne kompetencje podejmowaliby głupie i szkodliwe decyzje? Oczywiście, że popełniliby wiele błędów. Wolimy jednak, żeby popełniali je i uczyli się odczuwać skutki decydując o ułamku budżetu gminy, lub przeznaczeniu 200 zł na szkolny radiowęzeł, czy decydując o przyszłości kraju nad urną wyborczą?
Jak to robią inni
Partyjne młodzieżówki nad Wisłą nie cieszą się najlepszą prasą. Zewsząd słychać, że nie ma gorszego miejsca w polityce, że ich członkowie wykorzystywani są tylko jako darmowa siła robocza i do stania za kandydatami, że wybijają się w nich tylko karierowicze. Cóż, jeśli takie rzeczy mówimy tym wartościowym młodym liderom z potencjałem, nie dziwmy się, że nie chcą się angażować, a przepowiednia sama się spełnia.
Tymczasem na zachód od Odry zaangażowanie w bliskiej ideowo organizacji politycznej jest dla ludzi młodych czymś zupełnie naturalnym. Młodzieżówka CDU – Junge Union liczy niemal 110 tys. członków. Dla porównania, największa polska partia – PSL ma na chwilę obecną 10 tys. mniej, nie mówiąc już o 30-tysięcznym PiSie, czy 33-tysięcznej Platformie Obywatelskiej. Dla partii młodzieżówka to nie tylko szkoła przyszłych politycznych liderów, ale także napływ nowych idei i świeżego spojrzenia. Dla jej członków świetna szkoła polityki, zarządzania organizacją i szansa na zdobycie nowych kompetencji. Istnieje spora szansa, że to właśnie obecni działacze partyjnych młodzieżówek w perspektywie kilkunastu lat obejmą schedę po swoich „starych” kolegach. W naszym interesie jest, by byli to ludzie wartościowi i merytoryczni.
Kwestia nawyku
Zamiast uciekać w pseudointelektualne rozważania o miejskim „prekariacie” na umowach o dzieło, czy też korpoludkach, które w wyścigu szczurów nie mają czasu na żadne polityczne zaangażowanie zadajmy sobie najpierw pytanie, czy chociaż daliśmy młodym szansę wyrobić w sobie nawyk obywatelskiego zaangażowania oraz zainteresowania sprawami publicznymi. I czy zestaw instytucji, jakie pozostały im do dyspozycji nie stworzył wrażenia, że tylko największy frajer może chcieć poświęcać swój czas na działalność publiczną.
Wieloletnie zaniedbania mają to do siebie, że zazwyczaj ujawniają się w najbardziej niewłaściwym momencie. Tak też stało się tym razem. Być może ludzie młodzi nie będą stanowili istotnego elementu w procesie przywracania rządów prawa i reguł gry demokracji parlamentarnej. Nie jest to jednak powód do płaczu nad rozlanym mlekiem, ani tym bardziej paternalistycznych tyrad na łamach dzienników, a do pogłębionej debaty i próby nadrobienia straconego czasu.
Filip Supeł jest ekonomistą, absolwentem Uniwersytetu Łódzkiego i przewodniczącym Forum Młodych .Nowoczesnych
Piotr Oliński jest sekretarzem generalnym Forum Młodych .Nowoczesnych, tegorocznym maturzystą i blogerem „Liberte!”
