Zły stan finansów publicznych stanowi obecnie jedno z największych zagrożeń dla stabilnego rozwoju polskiej gospodarki. Dobrze więc, że zaplanowana na lata 2010-2012 redukcja deficytu finansów publicznych jest jedną z największych w całej Unii Europejskiej. Niedobrze jednak, że mniejszy deficyt ma być przede wszystkim skutkiem wzrostu dochodów publicznych, a nie redukcji wydatków.
W 2010 roku Polska zanotowała rekordowy deficyt sektora finansów publicznych (7,8% PKB) przy bardzo wysokim poziomie długu publicznego. Na tle starych państw członkowskich Unii Europejskiej poziom zadłużenia może wydawać się niewielki (średnia dla UE-15: 76% PKB w 2010 roku wobec 54,9% PKB dla Polski), jednak Polska wciąż pozostaje krajem rozwijającym się, o niższej wiarygodności niż większość krajów wysokorozwiniętych. Jest to dobrze widoczne w oprocentowaniu długu publicznego – w 2011 roku[1] średnia rentowność polskich dziesięcioletnich obligacji wynosiła prawie 6%, podczas gdy w przypadku obligacji niemieckich, francuskich, brytyjskich czy holenderskich wskaźnik ten wahał się między 2,6% a 3,4%, choć wszystkie te państwa są bardziej zadłużone niż Polska. W sąsiednich Czechach średnia rentowność dziesięcioletnich obligacji rządowych w 2011 roku wyniosła 3,7%.
Ograniczenie deficytu finansów publicznych to nie tylko kwestia stabilnego rozwoju polskiej gospodarki, ale także obowiązek wynikający z ustawodawstwa unijnego. Od 2009 roku Polskę objęto procedurą nadmiernego deficytu i jest zobowiązano, by do 2012 roku obniżyła deficyt sektora finansów publicznych poniżej 3% PKB. Ministerstwo Finansów przedstawiło stosowny plan na początku 2011 roku (obejmował on m.in. redukcję składki do OFE), jednak został on oceniony przez Komisję Europejską jako niewystarczający. Dopiero zapowiedzi z exposé premiera razem z dodatkowymi, dokładniejszymi wyjaśnieniami ministra finansów z końca 2011 roku przekonały Komisję Europejską, że Polska ma szansę w roku 2012 ograniczyć deficyt do poziomu ok. 3% PKB (ze względu na koszty reformy emerytalnej dopuszczalne jest nieznaczne przekroczenie tego progu).
Wydatki głupcze!
Zaplanowana skala ograniczenia deficytu, z 7,8% PKB w 2010 roku do 3,3% PKB w 2012 roku jest właściwa. Niepokoi natomiast jego struktura – na spadek deficytu o 7,8% PKB złoży się wzrost dochodów publicznych o ok. 3,8% PKB i spadek wydatków tylko o ok. 0,7% PKB. Wzrost dochodów będzie wynikiem przede wszystkim przeniesienia części składek z OFE do ZUS (wg metodologii ESA jest to wzrost dochodów publicznych), wzrostu podatków (wyższy VAT, akcyza, zamrożenie progów podatkowych, podatek od kopalin) i składek (składka rentowa), a także wyższych transferów kapitałowych.
Doświadczenia międzynarodowe pokazują, że plany redukcji deficytu oparte o wzrost dochodów przynoszą znacznie gorsze efekty niż te polegające na ograniczeniu wydatków. Po pierwsze, plany bazujące na wzroście dochodów są mniej trwałe (w szczególności: funduszu płac w sektorze publicznym i świadczeń socjalnych). Unikając reform po stronie wydatkowej, zadowalając się tylko wzrostem dochodów ryzykujemy więc, że za kilka lat problem deficytu powróci. Po drugie, podniesienie dochodów sektora finansów publicznych może negatywnie wpływać na tempo wzrostu gospodarczego. Choć kwestia tego, jak redukcja deficytu, w zależności od różnych innych uwarunkowań, wpływa na wzrost gospodarczy, wciąż jest przedmiotem dyskusji, to zdecydowana większość autorów wskazuje, że programy oparte o zmniejszanie wydatków mają znacznie lepszy wpływ na tempo wzrostu gospodarczego w stosunku do programów opartych o wzrost dochodów. Szkoda więc, że Polska podąża obecnie znacznie gorzej rokującą drogą zwiększania dochodów, a nie redukcji wydatków publicznych.
Pisząc o stanie finansów publicznych warto odnieść się do planów przedstawionych przez premiera Donalda Tuska w listopadowym exposé. Z punktu widzenia finansów publicznych istotne były dwie zapowiedzi: stopniowego podnoszenia wieku emerytalnego, co należy ocenić zdecydowanie pozytywnie oraz podniesienia składki rentowej, co jest działaniem o niekorzystnych skutkach.
Dłuższa praca popłaca
Wobec rosnącej długości życia Polaków i pogarszającej się sytuacji demograficznej (więcej emerytów, mniej osób w wieku produkcyjnym) podnoszenie wieku emerytalnego jest koniecznością. Przy braku zmian w ciągu najbliższych 4 lat liczba osób w wieku produkcyjnym spadnie o 750 tys., a liczba emerytów wzrośnie o prawie 800 tys.
Stopniowe podnoszenie wieku emerytalnego spowolni pogarszanie się proporcji między liczbą osób w wieku emerytalnym a liczbą osób w wieku produkcyjnym. Warto przy tym pamiętać, że biorąc pod uwagę rosnącą długość życia, coraz mniejszą jego część spędzamy pracując. Jak zauważyli ekonomiści z Instytutu Badań Strukturalnych, o ile w 1992 roku okres aktywności zawodowej stanowił 51% czasu życia statystycznej Polki, to w 2008 roku spadł on do zaledwie 45%. Przy braku zmian do 2030 roku czas aktywności zawodowej kobiet zmaleje do 40% czasu trwania ich życia. Towarzyszy temu wydłużający się okres życia spędzany na emeryturze, który według prognoz ma wzrastać z 21% całego życia w 1992 roku do aż 32% w 2030 roku. W przypadku mężczyzn czas aktywności zawodowej ulegnie skróceniu z 64% czasu życia w 1992 roku do tylko 50% w 2030, przy jednoczesnym wzroście długości przebywania na emeryturze z 8% do 21%. Łatwo się domyślić, że dłuższy czas przebywania na emeryturze przy krótszym okresie pracy oznaczać musi również niższe świadczenia. Reasumując, podnoszenie wieku emerytalnego jest koniecznością; jedyne zastrzeżenia można mieć co do tempa, które w przypadku kobiet jest zbyt wolne.
Podniesienie składki rentowej należy ocenić negatywnie – de facto jest to podatek od miejsc pracy w sektorze prywatnym (składki płacone przez instytucje publiczne nie pomijają sektora finansów publicznych, więc jest to tylko przekładanie z jednej kieszeni do drugiej). Polityka państwa powinna dbać o to, by obywatelom opłacało się pracować, a pracodawcom zatrudniać. Podnosząc składkę rentową rząd sprawia, że utrzymanie każdego istniejącego miejsca pracy, jak również stworzenie każdego nowego, będzie dla pracodawcy droższe. Efekt będzie taki, że bezrobotnym będzie trudniej znaleźć pracę, a pracujący powinni liczyć się z perspektywą niższych podwyżek.
Reszta się nie liczy
Jeśli chodzi o inne zmiany zapowiedziane w exposé, to ich wpływ na finanse publiczne będzie ograniczony. Zmiany w polityce prorodzinnej dotyczą tylko niewielu osób (dochody powyżej 85 tys. zł w 2010 roku miało mniej niż 2% podatników). Na efekty zmian w emeryturach służb mundurowych trzeba będzie czekać 15 lat, choć już teraz wzrosną wydatki związane z dodatkowymi 300 zł dla policjantów (budżet MON jest ustalany osobno i podwyżka dla żołnierzy raczej spowoduje zmianę struktury niż wielkości wydatków na armię). Proponowana formuła obliczania składki zdrowotnej, płaconej przez rolników, przyniesie tylko niewielkie pieniądze. Istotniejsza natomiast jest zapowiedź objęcia rolników obowiązkiem rachunkowości – znając dokładnie ich dochody, łatwiej będzie można objąć ich powszechnym systemem ubezpieczeń społecznych oraz normalnym podatkiem dochodowymi. Biorąc pod uwagę nadmierną liczbę osób zatrudnianych w samorządach, reguła ograniczająca deficyt samorządów wydaje się dobrym rozwiązaniem. Trzeba jednak zauważyć, że pomysł ten ma już ponad rok, a jego realizacja ciągle jest odkładana w czasie.
Podsumowując – skala działań podjętych w celu ograniczenia deficytu finansów publicznych w latach 2010-2012 jest odpowiednia. Niestety, ich struktura jest zła i koncentruje się na wzroście dochodów, a nie na redukcji wydatków. Rodzi to wątpliwości dotyczące trwałości tego programu oraz stwarza zagrożenie dla tempa wzrostu gospodarczego. Oceniając zaś działania zapowiedziane w exposé, to z punktu widzenia finansów publicznych istotne będą dwa: podnoszenie wieku emerytalnego oraz podwyższenie składki rentowej.
Skala redukcji deficytu finansów publicznych w Polsce zaplanowana na lata 2010-2012 nie budzi zastrzeżeń – należy do jednych z największych w Unii Europejskiej.
Zdecydowanie bardziej negatywnie wypada jednak struktura programu redukcji deficytu. Zaplanowany wzrost dochodów sektora finansów publicznych będzie należał do największych w całej Unii.
Podczas gdy spadek wydatków publicznych będzie ograniczony
trochę lepiej wygląda skala redukcji wydatków bieżących (wydatki inwestycyjne zaplanowane na 2012 rok będą wyższe niż w 2010 roku, co należy ocenić pozytywnie), jednak także w tej kategorii wiele państw UE wypada lepiej niż Polska.
Źródło: Jesienna prognoza Komisji Europejskiej;
*nie uwzględnia postanowień ze szczytu z 26 X 2011;
**po stronie dochodów uwzględniono zapowiedziane w exposé podniesienie składki rentowej (5 mld zł), podatek
od kopalin (1,5 mld zł), uszczelnienie podatku od zysków z lokat (0,4 mld zł), składkę zdrowotną płaconą przez rolników (0,2 mld zł); po stronie wydatków uwzględniono ograniczenie deficytu samorządów (-2 mld zł) oraz zwiększające wydatki publiczne podwyżki dla służb mundurowych (0,18 mld zł).
***poza skalą; udział wydatków publicznych w PKB spadnie w Irlandii w latach 2010-2012 o 23,1 pp. PKB; jest to efekt punktu odniesienia – w 2010 roku miały miejsce jednorazowe bardzo wysokie wydatki na ratowanie irlandzkiego sektora bankowego
[1] Dane za grudzień 2011 jeszcze nie są dostępne; wyliczenia dotyczą okresu I – XI 2011.
