Prezydent Andrzej Duda ogłosił, że zawetuje dwie z trzech wzbudzających emocje ustaw: o Sądzie Najwyższym i o Krajowej Radzie Sądownictwa. O trzeciej, dotyczącej ustroju sądów powszechnych, nie wspomniał.
W mediach społecznościowych wezbrała fala entuzjazmu i szacunku dla prezydenta: „Brawo!”, „Szacun!!!”, „Jest weto!”. „Andrzej to jednak ładne imię jest”, „Mówiłem, że nadzieja umiera ostatnia. Sprawdziło się” (to Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich), „KRS i SN zawetowane!”.
Zgromadzeni pod pałacem prezydenckim demonstranci, którzy od piątku domagali się „3 x weto!”, skandowali teraz: „Pre-zy-dencie! Dzię-ku-jemy!”. W opinii protestujących w jednej chwili pogardzany dotąd „Adrian” i „długopis” stał się Andrzejem albo nawet Panem Prezydentem, godnym szacunku i niezależnym politykiem.
W tym samym czasie rzecznik prasowy prezydenta półgębkiem poinformował, że ustawę o ustroju sądów powszechnych prezydent podpisał, co jednak nie przebiło się do masowej świadomości.
No to przypomnijmy, co zawiera ta ustawa.
Głównym elementem nowelizacji jest kwestia powoływania i odwoływania wszystkich prezesów i wiceprezesów sądów. Będą teraz tracili i zyskiwali stanowiska wyłącznie dzięki łasce i niełasce ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Ten ostatni zyskał właśnie prawo wyrzucenia każdego prezesa sądu dowolnej instancji i to bez konsultacji z kimkolwiek i bez podawania przyczyny.
Ustawa nie nakłada nawet żadnych warunków dymisji – po prostu wolna wola Ziobry będzie tu jedynym prawem. Oczywiście w miejsce zwolnionego prezesa minister będzie mógł powołać nowego, swojego. Prezesem sądu apelacyjnego będzie mógł teraz zostać nawet początkujący sędzia z sądu niższej instancji – takich napoleońskich karier w sądach nie było do tej pory ani w Polsce, ani nigdzie w Europie, poza Rosją radziecką, gdzie po rewolucji właśnie w ten sposób dokonywano zmian kadrowych, aby na stanowiskach osadzić swoich, zawdzięczających awans partii.
Będąc szefem takiego sądu apelacyjnego nowo mianowany sędzia będzie mógł rozpatrywać odwołanie od wyroku, który miesiąc wcześniej sam wydał. Znika więc zasada instancyjności – w takiej sytuacji odwoływanie się od wyroku będzie fikcją prawną.
Za pośrednictwem prezesów Zbigniew Ziobro zyskał też prawo ustanawiania wszystkich szefów wydziałów w sądach. I ta zmiana ma swoje praktyczne znaczenie.
Nie tylko bowiem funkcyjni sędziowie dostali się w ręce ministra sprawiedliwości. Za pośrednictwem prezesów i szefów wydziałów w sądach Ziobro uzyskał władzę nad tym, czy dany sędzia otrzyma premię finansową, czy jej nie otrzyma i ewentualnie w jakiej wysokości. Czyli od teraz sędziowie będą na garnuszku partii rządzącej.
Ale to jeszcze nie koniec: na mocy zmienionej ustawy sędziowie będą jedynym w Polsce zawodem, który obowiązkowe, okresowe badania lekarskie będzie przechodził u lekarzy wyznaczonych przez… ministra sprawiedliwości. Wszyscy inni w Polsce byli i są badani przez lekarzy orzeczników wyznaczanych przez ZUS.
Po co Ziobrze ta nagła troska o zdrowie sędziów? Żeby obywatele mieli większą pewność, że są sądzeni wyłącznie przez zdrowych sędziów?
Minister sprawiedliwości uzyskał też prawo dokonywania bieżącej oceny pracy sądów i wydawania im wiążących poleceń dotyczących ich organizacji i pracy. Ten ogólny zapis oznacza w praktyce możliwość przyspieszania bądź spowalniania procedowania danej sprawy, decydowania o kolejności rozpatrywania spraw itd. Dzięki odkładaniu rozpatrzenia danej sprawy ad Kalendas Graecas Ziobro będzie mógł zadecydować, które sprawy nigdy nie będą rozpatrzone.
Zmienione zostały też przepisy dotyczące przydzielania spraw konkretnym sędziom. Dzięki obowiązkowi stworzenia i ogłoszenia w każdym sądzie na początku roku grafika pracy sędziów, Ziobro będzie mógł zdecydować, którą sprawę będzie rozpatrywał konkretny sędzia, a zatem np. kierować wnioski o aresztowanie tylko do konkretnego, upatrzonego sędziego.
Czy te wszystkie zmiany są sprzeczne z Konstytucją? Oczywiście, są jawnie sprzeczne i w praktyce likwidują niezawisłość sędziowską. Czy Andrzej Duda w dniu inauguracji prezydentury ślubował „stać na straży Konstytucji”? Oczywiście, ślubował i jeszcze dodał „tak mi dopomóż Bóg!”.
Łatwowierny entuzjazm wobec prezydenckiej decyzji da się łatwo wytłumaczyć zaskoczeniem, jakie wywołało zawetowanie dwóch ustaw. Do tej pory Andrzej Duda podpisywał wszystko, co mu PiS podsuwał i demonstranci zapewne nie spodziewali się, że ich petycje przyniosą jakikolwiek skutek.
Nazywani przez jednego z senatorów PiS „komunistami” i „ubeckimi wdowami” protestowali głównie po to, by okazać sprzeciw, a nie by coś zmienić. Tym większa jest ich radość i nieoczekiwane poczucie, że jednak mają jakikolwiek wpływ na bieg spraw w państwie.
Jednak podpisując ustawę o ustroju sądów powszechnych Andrzej Duda pokazał, że nie chce całkowicie odciąć się od swojego zaplecza politycznego, ani że nie „stanie na straży Konstytucji” jest jego priorytetem, tylko polityczne kunktatorstwo i pełne lęku balansowanie pomiędzy gniewem Jarosława Kaczyńskiego, a gniewem setek tysięcy Polaków, którzy wyszli na ulice.
Duda swoją dwuletnią, całkowitą uległością wobec PiS rozochocił tę partię. Gdyby przez ten czas chociaż starał się wpłynąć na kształt przedkładanych mu ustaw, gdyby przed podpisaniem stawiał partii jakiekolwiek warunki, to PiS musiałby wziąć pod uwagę, że istnieje ryzyko prezydenckiego weta, że nie można do ustaw wpisywać czego dusza zapragnie.
Ale nie, on wielokrotnie, ostentacyjnie i to w ciągu zaledwie kilku godzin od otrzymania zadania wykonywał bez zastanowienia wszystko, co mu partia poleciła, jak z mianowaniem dublerów sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Tym samym zapewnił PiS, że nie ma ryzyka weta, że on podpisze zupełnie wszystko i że dzięki temu jest okazja do wprowadzenia nawet najbardziej horrendalnych przepisów. A skądinąd wiemy, że okazja czyni złodzieja.
Nie byłoby tych trzech ustaw, gdyby przedtem Duda zachowywał się tak, jak na prezydenta przystało.
Zawetowanie dwóch z trzech wadliwych ustaw nie resetuje tej prezydentury. Nie powoduje, że nielegalne działania Andrzeja Dudy z przeszłości nagle stały się legalne. Jest ono wydarzeniem jednoznacznie pozytywnym, ale oznacza tyle i tylko tyle, że po raz pierwszy Duda postanowił wykonywać swoje najbardziej oczywiste obowiązki, wyznaczone przepisami Konstytucji i zasadami przyzwoitości. I że częściowo, bo przecież nie całkowicie (jedną ustawę podpisał), zaprzestał swego haniebnego dzieła wspierania PiS w dewastacji państwa prawa.
Przydałoby się trochę stonować te nagłe zachwyty nad nim i jego decyzją. Przypomina się stary dowcip o skinach, którzy uratowali życie staruszce, bo… przestali ją bić.
Marcin Wojciechowski – członek redakcji „Liberté!”, absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych, amerykanistyki i latynoamerykanistyki na UW
Foto: Emilio_13 via Foter.com / CC BY-SA