Wojna jest mężczyzną. O wojnie decydują mężczyźni, wojna zarządzają mężczyźni, wojnę planują, prowadzą i kończą mężczyźni. Pokój ogłaszają mężczyźni. Kobieta w świecie wojennym jest dodatkiem, niezbyt użytecznym elementem, przeszkadza, zawadza, komplikuje, emocjonuje się, płacze, tęskni, jest słaba, jest niepotrzebna, podważa sens tej męskiej potyczki.
Kobieta na wojnie traci podmiotowość, staje się trofeum, nagrodą, czymś – bytem pośrednim między rzeczą a mężczyzną. Nie lubimy o tym mówić, nie lubimy o tym myśleć, ewentualnie możemy uciec w romantyzowanie wojny i kobiecych przeżyć. Szczerość? Lepiej z niej zrezygnujmy, jest tyle osób, które ową szczerością może poczuć się urażone. Lepiej zapomnijmy, idźmy do przodu, zostawmy zło za sobą, przecież nie wróci. Prawda?
W 1991 roku, 46 lat po zakończeniu II wojny światowej, węgierska psycholożka, Alaine Polcz wydała książkę Kobieta na froncie. Polcz wcześniej opublikowała ponad 30 książek, wszystkie dotyczące jej zawodu – psychologii, terapii i tanatologii. Jednak ta, która na publikacje czekała ponad cztery dekady, nie stanowiła podręcznika dla młodych adeptów psychologii. Ta książka to pamiętnik 19-latki z dobrego domu, dziewczyny której życie rozpada się na kawałki wraz ze zwycięskim i wyzwoleńczym marszem Armii Czerwonej.
Polcz, zachowując niewinność i naiwność młodej kobiety, która dopiero co została wydana za mąż (za wyjątkowo, swoją drogą, samolubnego i marudnego egocentryka), rumieni się na wzmianki o pożyciu, kocha swoje piękne pokoje w zamożnym, mieszczańskim domu i z taką samą naiwną starannością i wigorem opisuje pół roku koszmaru, który stał się jej udziałem.
Uciekając przed frontem, rozdziela się z rodziną (jej ojciec zostaje w Siedmiogrodzie, gdzie nieniepokojony przez nikogo kontynuuje liczne romanse i utrzymywanie kochanek), ukrywa się wraz z mężem i teściową w pałacu hrabiego Esterhazego. Każdy kolejny dzień przynosi jednak obniżenie statusu, utratę dobytku, konieczność kombinowania i dalszej ucieczki. Ostatecznie, trafia do zimnej i brudnej piwnicy, gdzie wraz z innymi kobietami staje się niewolnicą czerwonoarmistów, którzy gwałcą je po dwudziestu, tak że umysł przestaje liczyć kolejnych, którzy klękają między przemocą rozłożonymi nogami. Częsta jest „śmierć od gwałtu” – na siłę podniesione i przyciśnięte do klatki piersiowej nogi kobiet, przyciskane przez żołnierzy, sprawiają że kobietom pękają kręgosłupy. Nieważny jest wiek, nieważny jest wygląd, nieważny jest stan zdrowia, liczy się tylko dostanie się do tej najdelikatniejszego i najświętszego zakamarka kobiecego ciała – dostanie się tam, zbezczeszczenie i zbrukanie go.
Gdyby zestawić Kobietę na froncie z Kobietą z Berlina, dziennikiem anonimowej trzydziestoletniej Niemki, która opisuje horror mieszanek miasta po wkroczeniu Armii Czerwonej, wyraźnie widać, że autorka drugiej książki jest kobietą dojrzalszą, kalkującą i cyniczna, która szybko orientuje się, że oddanie się wyższemu ranga żołnierzowi, zapewni jej ochronę, spokój od innych, a może nawet jedzenie.
Polcz nie traci tego dziecięcego zapału i niewinności, próbując tłumaczyć i racjonalizować to co się jej przytrafiło (na pewno nasi żołnierze robili to samo „ich kobietom”), ale też wytłumaczyć wszechogarniająca znieczulicę (wielokrotnie jest gwałcona w obecności innych, którzy odwracają głowę, ciesząc się, że tym razem to ktoś inny cierpi). Kiedy wreszcie jednoczy się z rodziną i opowiada, matka jest pewna, że jej córka nie została tknięta, w końcu pochodzi z dobrego domu, ma wykształcenie, pozycję. Kiedy próbuje powiedzieć matce i rodzinie, że owszem, ona też padła ofiarą gwałtu, zaprzeczenie i wyparcie jest tak silne, że poddaje się i przyznaje: Masz rację mamusiu, nikt mnie dotknął, krzywda spotykała tylko chłopki.
W tym nieludzkim czasie najwięcej człowieczeństwa okazuje jej Feleke – miniaturowy jamnik, duma myśliwskiej sfory z pałacu hrabiego, którego zdołała uratować. Jako jedyny nie odstępuje jej na krok, liże po dłoniach, ogrzewa, troszczy się. Szybko przewijamy czas do przodu – czy nauczyliśmy się czegoś? Czy „nigdy więcej” to faktycznie nigdy więcej, czy może tylko „do następnego razu”?
Z historii nie uczymy się nic, nadal powtarzając te same potworności. Kobiety nadal są trofeum, stanem pośrednim między rzeczą a mężczyzną, kartą przetargową, sposobem na upokorzenie wroga. Masowe gwałty podczas wojny na w byłej Jugosławii, masowe gwałty podczas ludobójstwa w Rwandzie, masowe gwałty na Jezydkach, masowe gwałty w Republice Środkowoafrykańskiej, masowe gwałty na zakładniczkach porwanych 7 października 2023 roku przez terrorystów z Hamasu. Część z kobiet, które zginęły w efekcie działań Hamasu, od nacisku i brutalności, miała pęknięte miednice.
Z historii nie uczymy się nic, powtarzamy ją tylko w koszmarnym cyklu przemocy. Kobietom zostaje złamany kręgosłup, złamana miednica i złamane życie.