Każdy ma prawo obchodzić setny Dzień Niepodległości na swój własny, prywatny sposób. Pomijając obchody w stylu narodowo-kibolskim, pozostałe są w pełni dopuszczalne. Ja chciałbym podzielić się z Państwem przemyśleniami o mojej Rzeczpospolitej, minionej, obecnej i przyszłej. Składam te przemyślenia w dwuczęściowy cykl felietonów – pierwszy publikując dzisiaj, drugi za tydzień. Zapraszam.
Urodziłem się w epoce Gomułki, w mieście, które pierwsze powiedziało „nie” komunizmowi. Gdy miałem 6 lat wybuchł Grudzień 70. Drugi już raz w powojennej historii Polski zginęli na ulicy ludzie, do których strzelano z radzieckiej broni polskimi rękami. Ekipa Gierka zastąpiła ekipę Gomułki. Gierek wymyślił socjalizm z ludzką twarzą za kredyty z kapitalistycznego świata. Gdy miałem lat 8 pierwszy raz w życiu jadłem kurczaka z różna i popijałem go prawdziwą, amerykańską Coca-Colą. Rodzice niewiele w domu mówili o Czerwcu 56, Marcu 68 i Grudniu 70, choć akurat o Czerwcu powinni mówić najwięcej. Ciężko pracowali, zwłaszcza mama, dla której dom i rodzina była najważniejsza. Mnie i bratu nie wpajali idei antykomunizmu z czystej obawy o nasze życie, choć ojciec wkładał nam do głowy silny, życiowy nonkonformizm. Pamiętam książkę, jaką dostałem pod choinkę z jego dedykacją dla mnie: „nigdy nie idź na konformizm w życiu”… Choinki wtedy były jeszcze naturalne, z prawdziwymi świeczkami, palącymi się figlarnymi płomykami wśród igieł. Nie miało to nic wspólnego z żadnym BHP…
Pierwsze, prawdziwe dżinsy dostałem w wieku 13 lat, kupione za bony PeKaO w Pewexie. Przez kilka pierwszych dni kładłem się w nich spać, tak byłem dumny z siebie i rodziców, że od ust sobie odjęli, aby mi je kupić. Do dziś Levi’s to mój ulubiony dżins. Pierwsze oznaki kryzysu pojawiły się w mojej świadomości w połowie lat 70-tych. Wtedy już coraz więcej kojarzyłem z tego, co się wokół dzieje. Zwłaszcza w domu pamiętam coraz gorszą atmosferę. Rodzice często się kłócili, w zasadzie wyłącznie o pieniądze. A raczej o ich chroniczny brak. Pamiętam płaczącą po nocach mamę, bo co miesiąc musiała chodzić do sąsiadek pożyczać pieniądze. Dziś wiem, jak bardzo musiało być to upokarzające. Gdy wybuchł Sierpień 80 od czterech miesięcy szedł mi 17 rok życia. Byłem wtedy z mamą i przyjacielem z tamtych lat na wakacjach, i pamiętam jak dziś, że informacja o strajkach nie zaskoczyła mamy. Coś wisiało w powietrzu od dawna. Szybko wróciliśmy do domu, aby zdążyć przed generalnym strajkiem w całej Polsce. Wtedy tak naprawdę rozpocząłem swoją przygodę z polityką, od której nie potrafię oderwać się do dziś. Każdego dnia odkrywałem prawdę o socjalizmie i komunizmie. Prawdę o PRL-u, Polsce dwóch rzeczywistości – tej codziennej, szarej, ciężkiej dla zwykłych ludzi, i tej bogatej i wypasionej dla władzy.
Całe lata 80-te przeżyłem w budującej się świadomości. Rok wolności wspominać będę do końca życia, jako cudowny festiwal budzenia się obywateli, którzy poczuli, że mogą być wolni. Do tej pory pojęcie „być wolnym” było całkowitą fikcją. Grudniowa noc 81 roku spadła na mnie, niczym ciemny skrawek materiału na klatkę z kanarkiem. Dotarło do nas, że byliśmy, jak te ptaki zamknięte w celi z drucików. Mogliśmy śpiewać, ale nasza wolność była jeszcze iluzoryczna. Czasy Stanu Wojennego przeżyłem w liceum i były to chyba najlepsze lata mego życia. Dorastałem niemal każdego dnia, głównie dzięki profesorkom od historii i języka polskiego. To one pozwoliły mi odkryć w sobie pasję do poznawania dziejów i znaczenia słów, głównie języka pisanego. Nigdy nie zapomnę moich wizyt w mieszkaniu polonistki, pełnym książek i czasopism, które były w zasadzie wszędzie, nawet tam, gdzie inni trzymali rupiecie. Nie zapomnę tej szczuplutkiej, właściwie chudej i kościstej, drobnej kobiety z nierozłącznym papierosem w ustach. Nie zapomnę też lekcji szacunku do kobiet, które nam, rozpalonym nastolatkom, wkładała do łbów nasza opiekunka klasy, autentyczna profesor historii. Moje dwie nauczycielki…
Rok 88 wlał na powrót nadzieję w nasze serca. Koniec 40-letnich rządów komuny czuć było wszędzie. Rozmowy w Magdalence i Okrągły Stół odbierane były jako wielkie zwycięstwo Solidarności. Nie słyszałem wtedy żadnych słów o zdradzie narodowej, nie widziałem też tego pana, który dzisiaj mieni się ojcem polskiej wolności. Jego działalność kojarzę dopiero z latami 90-tymi i od razu wyłącznie z dzieleniem narodu. Już wtedy po mistrzowsku manipulował ludźmi. Kampanię wyborczą 89 roku pamiętam wyłącznie jako zdjęcia z Wałęsą. Na jego wizerunku promował się każdy, dzisiaj już tylko nieliczni chcą o tym pamiętać. Wtedy Lech był potrzebny, aby do dzisiaj zasiadać w Sejmie, dziś jest zdrajcą narodu. Ilu zawdzięcza mu dożywotnie kariery w polityce i dostatnie życie bez zmartwień? Ilu? Czerwiec 89 był świętem dla tego umęczonego narodu. Świętem, nie hańbą, jak fałszywie i perfidnie widzą to dzisiaj niektórzy!
Budowa kapitalizmu szła nam różnie. Oczywiście, że nie wszystko udało się tak, jak wielu by chciało, ale terapia szokowa była niezbędna. Leczenie ciężkiej choroby zawsze jest okupione kosztami ubocznymi, zgoda, czasami ogromnymi, ale historia rozwoju innych państw bloku wschodniego pokazała, że to polska droga była właściwa, mimo że wielu twierdzi inaczej. Symptomatyczne jest to, że mówią to głównie ci, którym świetnie się w III RP poukładało. Jednak nie da się leczyć syfu pudrem. Dziś szczególnie trzeba to przypomnieć. Gdy przyjmowano nas do NATO i gdy Lech żegnał czerwoną armię, czułem, że Polska może być bezpieczna. Ale prawdziwą dumę poczułem kilka lat później, gdy na angielskim lotnisku bez żadnej kontroli przechodziłem bramkę z napisem „Only for UE citizens”. Był rok 2004… Nikt nie jest w stanie odebrać mi wspólnej, zjednoczonej Europy. Nikt nie odbierze mi tego obywatelstwa, tak samo, jak nikt nie odbierze mi prawa do bycia Polakiem. Pan to rozumie, panie Kaczyński?
Akces do Unii to jedyne, za co chwalić można lewicowe rządy. Bulwersujące afery, to jedno, ale zaprzepaszczenie reform rozpoczętych przez rząd Premiera Buzka, to bagaż moralnej odpowiedzialności za przyszłość Polski, której lewica jeszcze przez lata nie zrzuci ze swoich ramion. Lata pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości pokazały prawdziwą twarz tej partii i ich władz. Wybory 2005 roku uświadomiły mi całkowicie odmienne, niż dotąd, rozumienie pojęcia „brudna kampania”. PiS pokazał, co w istocie to oznacza. Gdy w 2007 wygrywała Platforma Obywatelska, czuło się autentyczny powiew świeżości. Rok później spadł na świat największy od dziesięcioleci kryzys, podczas którego nie tylko upadały stuletnie kolosy finansowe, ale zagrożone były również niektóre państwa. Do dzisiaj większość ludzi nie zdaje sobie w pełni sprawy, jak głębokie było to tąpnięcie. Mimo to rząd PO poradził sobie z nim, przeprowadzając Polskę przez to wzburzone morze. Przy okazji jednak stracił poczucie zagrożeń ze strony nie tylko przeciwnika politycznego, ale także zrozumienie rosnących oczekiwań i zmieniającego się świata. 2015 rok był szokiem dla ówczesnego obozu władzy na tyle dużym, że nie potrafił on sobie poradzić z wieloma wyzwaniami, w tym z rosnącą potęgą Internetu. Do dziś Platforma ma z tym problem. Co gorsza, młodsza Nowoczesna także.
Wieczór wyborczy 2015 roku był dla mnie jak prawy sierpowy, niby spodziewany, ale jednak jego siła zaskoczyła. Oglądając wyniki exit polls wiedziałem już, co Polskę czeka. Pamięć rządów za „pierwszego PiS-u” była jeszcze zbyt świeża. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć tylko tyle, że zdumiało mnie tempo w jakim dokonywano zamachu na demokrację i praworządność, arogancja nie była dla mnie niczym nowym. Wzorując się na wszystkich byłych i żyjących autokratach tego świata, przeniósł Kaczyński do Polski wzorcowy model demokracji selektywnej, polegającej na tym, że władza wyciąga z Konstytucji i demokracji wyłącznie to, co jej odpowiada do sprawowania władzy. Wszystko, co przeszkadza, ignoruje lub zmienia w sposób naruszający standardy budowane przez stulecia. Selektywność, to jest to, co wyróżniało tamtą Polskę i wyróżnia obecną. Peerelowscy kacykowie usta mieli pełne słów o demokracji i wolności, kacykowie PiS-owscy czerpią z nich garściami. Oczywiście, nie można powiedzieć, że państwo PiS to PRL, ale każda autarkia wyrasta na żyznej glebie demokracji. Nie inaczej jest z Polską Kaczyńskiego.
Demokracje się jednak bronią. Historycznie rzecz biorąc, każdy autokratyczny ustrój pada prędzej, czy później. Dokładnie tak samo będzie z państwem PiS-u. Nie da się go utrzymać na dłużej. Owszem, Kaczyński jest mistrzem w wykorzystywaniu wydarzeń, jakie zsyła mu los. Tak było, gdy Lech Kaczyński zostawał ministrem sprawiedliwości i tak też było, gdy Lech Kaczyński zginął w katastrofie w Smoleńsku. Porozumienie Centrum, pierwsza partia Kaczyńskich, była partią wręcz kanapową, gdy premier Buzek powoływał Kaczyńskiego do rządu koalicji AWS i UW. To na fali popularności Lecha Kaczyńskiego powstał PiS i to także na fali wielkiej żałoby po prezydencie, PiS przetrwał i wzmocnił swoje poparcie. Jarosław Kaczyński oba te wydarzenia wykorzystał do cna. Jednak z samej tej umiejętności nie powstają geniusze. Kaczyński żadnym guru ani wizjonerem nie jest. Jest sprawnym manipulatorem, nikim więcej.
Naciągany geniusz Kaczyńskiego doprowadził dzisiaj Polskę do granic absurdu. Polska Kaczyńskiego, to konglomerat socjalizmu, katolicyzmu i autorytaryzmu podlanego narodowo-prawicowym sosem. Geniusz Kaczyńskiego doprowadził do tego, że symbolem 100 rocznicy odzyskania niepodległości będzie narodowo-radykalny marsz 11 listopada i wymyślony ad hoc dzień wolny od pracy 12-tego. Będą igrzyska, musi być więc chleb. Chleb, który państwo kosztować będzie 3-6 mld złotych. Geniusz Kaczyńskiego doprowadził też do tego, że całkowicie zależny od niego i nieudolny prezydent nie weźmie udziału w owym marszu, chowając się gdzieś po kątach, a wcześniej sam na niego zapraszał. Symbolem geniuszu Kaczyńskiego będzie więc setny Dzień Niepodległości za 200 mln złotych w anturażu czerwonych rac i haseł o wyższości białej rasy, a wszystko to na ulicach miasta-symbolu w niedalekim sąsiedztwie Umschlagplatz, miejsca skąd wywożono Żydów do Oświęcimia. Symbolem geniuszu Kaczyńskiego jest też totalna porażka w wojnie o sądy i Sąd Najwyższy, a także referendum konstytucyjne prezydenta Dudy, które miało się stać okolicznością łagodzącą w jego procesie przed Trybunałem Stanu. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej pokazał i pokaże za chwilę Kaczyńskiemu czym jest państwo prawa w sensie stricte.
Selektywność, to słowo–klucz polityki Kaczyńskiego. Selektywna jest demokracja, selektywna jest Konstytucja, selektywne jest uczestnictwo w Unii Europejskiej i selektywny jest system prawa. Co jest mu wygodne, to wyciąga, co przeszkadza – łamie, omija lub zmienia, naruszając prawo i najważniejszą dla państwa i narodu Ustawę. Selektywna jest też Polskość. Oni stoją tam, gdzie stoją, reszta stoi tam, gdzie stało ZOMO. Oni są lepsi, prawdziwsi, bardziej polscy, reszta jest gorszym sortem. Oni są uczciwi, reszta to komuniści i złodzieje. Oni są panami, reszta to sitwa. Nawet za komuny nie pamiętam, aby Polacy byli tak podzieleni jak dzisiaj. I ten podział ciągle jeszcze przynosi profity. Nadal ponad 30% wyborców głosuje na tę politykę. Nadal znajduje ona wiernych sympatyków i nie sądzę, aby był to efekt wyłącznie programu 500+.
W wyborach samorządowych Opozycja odniosła niewątpliwy sukces w miastach i w Polsce zachodniej. Na prowincji i w Polsce wschodniej PiS umocnił swe rządy. Kluczem do zwycięstwa w nadchodzących wyborach będzie dotarcie do tej Polski. Nie da się tam jednak dotrzeć z ostrym przekazem a la PiS. Wyborcy i politycy prodemokratyczni muszą sobie zdać jak najszybciej sprawę z tego, że nie wygrają na obelgi z wyznawcami i politykami „prawicy”. Obserwując media społecznościowe odnoszę wrażenie, że część ich użytkowników uważa, iż tylko metodą oko za oko można wygrać z PiS-em. Tweet o treści „nie ma takich obelżywych słów, którymi można by opisać Andrzeja Dudę” uzyskuje spore poparcie, a próba zareagowania na taki wpis i wyjaśnienia, że to droga donikąd, kończy się atakami lub bagatelizowaniem sprawy. Nie, takie wpisy dają paliwo wyłącznie Kaczyńskiemu, żadnej wartości dodanej nam, demokratom, nie przynoszą. Trzeba piętnować działalność Andrzeja Dudy, to oczywiste, ale z głową i z sensem. W tym miejscu polecam wszystkim, którzy uważają inaczej, zachowanie i twitterowe wpisy Donalda Tuska, który nieraz jednym zdaniem czyni z prezydenta chłopca w krótkich majteczkach. Jeśli cała opozycja ma zdobyć te kilka procent głosów więcej, które odbiorą PiS-owi władzę, trzeba zmienić narrację na taką, która dotrze do tych kilku procent wahających się. Słowa „nie ma takich obelżywych określeń, aby nazwać Andrzeja Dudę” na pewno w tym nie pomagają. Oczywiście, że łagodniejszy przekaz nie dotrze do PiS-owskiego betonu, ale my nie o ten beton mamy się bić, tylko o wyborców chwilowo zauroczonych PiS-em. Póki tego nie zrozumiemy, nie ma żadnej szansy na wygranie wyborów i odsunięcie „prawicy” od władzy. Zrozumienie tego mechanizmu jest jedną z dróg do odzyskania normalnej Polski, inaczej Kaczyński będzie tu rządził latami, nawet wtedy, gdy już go nie będzie.
3 Listopada 2018 roku.