Zmarły przed kilkoma dniami Ronald Coase, noblista z ekonomii, był jednym z największych ekonomistów w historii. Przez 102 lata swojego długiego życia opublikował tylko kilka prac, ale każda z nich gruntownie wpłynęła na ekonomię. Coase był również zatwardziałym liberałem – został usunięty z Uniwersytetu w Wirginii za swoje „skrajnie prawicowe” poglądy (zresztą tak samo jak Buchanan i Tullock) – choć zaczął jako socjalista, a jego stopniowa zmiana poglądów wynikała z obserwacji i analizy gospodarki i rządu.
Od lat 30-tych Coase zajmował się badaniem usług tzw. użyteczności publicznej, jak dostęp do wody, prądu, poczty i pasma nadawczego. Owocem jego badań było spostrzeżenie, że nie tylko historia dowodzi, że usługi te mogą być dostarczane przez podmioty prywatne na rynku, ale co więcej, że źródłem dzisiejszego państwowego monopolu nie była bynajmniej zawodność rynku. Dowodził m.in. jak latarnie morskie były w Anglii finansowane z opłat nakładanych na statki w przystani i należały do prywatnych osób (co prawda za pozwoleniem rządu, ale to jeszcze nie oznacza, że gdyby tego rządu nie było, to latarnie by zniknęły). Obaliło to powszechne przekonanie, że latarnie morskie od zawsze były państwowe, bo „dobra publiczne” nie są w stanie powstać na rynku.
Innym przypadkiem było dostarczanie wody, których monopol wynikał z teorii „monopolu naturalnego”, a której jednym z wybitniejszych piewców był – jeden z ojców liberalizmu klasycznego – John Stuart Mill (na marginesie: pośród jego błędów intelektualnych, które skaziły liberalizm tak, że przeobraził się on w swoją dzisiejszą karykaturę, jest jeszcze związanie myśli liberalnej z demokracją i utylitaryzmem). Mill stwierdził, że skoro firmy dostarczające wodę mają monopol w swoim regionie to w istocie wcale nie konkurują i dlatego lepiej by było, gdyby była jedna firma z monopolem na cały kraj. Oczywiście Mill nie rozumiał istoty konkurencji: nie najważniejsza jest konkurencja cenowa pomiędzy podobnymi podmiotami na rynku, a konkurencja innowacji (nowych metod wytwarzania, sposobów organizacji i zarządzania, sposobów dystrybucji, etc) pomiędzy różnymi (niekoniecznie podobnymi) podmiotami spełniającymi tę samą potrzebę (np. konkurencja PKP z Polskim Busem w transporcie).
Poczta została z kolei upaństwowiona nie dlatego, że jest „dobrem publicznym” albo „monopolem naturalnym” i że nie mogłaby powstać na wolnym rynku. Nie, pocztę upaństwowiono dlatego, bo państwo życzyło sobie panować nad przepływem informacji. Uważano, że wymiana listów jest kluczowa dla władzy. Listy są zbyt ważne, żeby rząd do nich nie zaglądał. Racja stanu za tym stała. I tym sposobem ten absurd sprawił, że do dziś męczymy się z Pocztą Polską (bo oczywiście inne kraje bezmyślnie papugowały najlepiej rozwiniętą i najbogatszą Anglię – z drugiej strony to dobrze, bo dzięki temu doktryna wolnego handlu się zadomowiła przez jakiś czas na świecie). Monopol pocztowy zaadoptowało także USA – wiąże się z tym ciekawa historia walki Lysandera Spoonera o wolną konkurencję w tej branży.
Za pocztą poszedł telegram, telefon i w końcu radio i telewizja (BBC – British Broadcasting Corporation, czyli państwowa brytyjska korporacja nadawcza). Za monopolem radia i telewizji przemawiał jeszcze argument: masy wytworzą popyt na szajs, a to jeszcze bardziej zniszczy ich gust – to intelektualiści (zatrudnieni przez rząd) powinni decydować co się produkuje w radio i telewizji.
Wnioski Coase’a były takie, że regulacja rządowa prawie zawsze przynosiła skutki „eksteremalnie złe”. Byłoby dobrze, gdyby naukę tę wzięli sobie do serca politycy.
