Milton Friedman, znany z ciętego języka Noblista z ekonomii, zwykł był mawiać, że „nie istnieje obiad za darmo; ktoś musi za niego zapłacić (chociaż niekoniecznie ten, który ów obiad zje)”. Czytając komentarze na modny temat – gniewu młodych ludzi – nie mogę oprzeć się wrażeniu naiwności lewicowych utopistów, często z profesorskimi tytułami, którzy wyrażają rozczarowanie, że darmowe obiady nie mogą pozostać darmowe na wieki wieków.
Już kiedyś zająłem się w felietonie Francisco Savaterem, który nie zawiódł mnie swoją naiwnością i tym razem. Zapytany o protestujących młodych Hiszpanach, odpowiada, że „powstał ruch pokojowy, naiwny w postulatach, ale obywatelski, ciekawy i pozytywny”.
Dlaczego hiszpański filozof uważa, iż jest to ruch pozytywny? Bo domaga się, by państwo opiekuńcze działało, jak dotychczas. Tak więc, nie jest to ruch obywatelski, bo aktywni obywatele starają się – w grupie – zaradzić pojawiającym się problemom lub wysuwać nowe, pozytywistyczne inicjatywy. Jest to ruch żebraczo-roszczeniowy, typowy dla zdemoralizowanych „socjalem” grup społecznych
Filozof ubolewa nad tym, że rządy socjalistyczne premiera Zapatero skompromitowały model polityki – a jakże! – postępowej, opartej na szukaniu gwarancji socjalnych. Chyba lewicowy filozof jest niesprawiedliwy. Przecież Zapatero starał się „zagwarantować” ów socjal, stymulując gospodarkę deficytem budżetowym ponad 12% PKB (a potem jeszcze i jeszcze…). Czyżby filozof uważał, że to za mało? A że przyszedł czas cięć socjalnych? No cóż, takich deficytów nie wytrzyma ż a d n a gospodarka, nie tylko hiszpańska. Właśnie przychodzi czas płacenia rachunków za friedmanowskie darmowe obiady (i to nie tylko w Hiszpanii!).
Prof. Savater mówi o ruchu młodych jako ruchu ludzi wykształconych. Niestety, tylko formalnie. Ucieczka od zawodów trudnych, wymagających wysiłku w czasie studiów powoduje, że w USA od lat 70., Europie Zachodniej od lat 90. ub. wieku, a u nas od co najmniej dekady produkuje się rzesze posiadaczy dyplomów bez żadnej głębszej wiedzy, która byłaby użyteczna w gospodarce.
Moim klasycznym niejako przykładem są owe stosunki międzynarodowe, które stwarzają jakiś miraż pracy w dyplomacji. Tylko ilu pracowników przyjmuje się w ministerstwach spraw zagranicznych różnych krajów rocznie? Podejrzewam, że sto, a może tysiąc raz mniej niż produkuje się dyplomantów (nie dyplomatów!). A podobnych kierunków studiów, bez wielkich szans zatrudnienia ich absolwentów, jest bardzo wiele.
Ktoś powie, że przecież jesteśmy w Unii i trzeba poznawać rozmaite regulacje, programy pomocowe, itd. Owszem, tylko rodzaj umiejętności przydatny w tej unijnej biurokracji też jest tradycyjny: potrzebni są ekonomiści, księgowi, administratywiści, prawnicy – wszyscy z dobrą znajomością języków obcych. Młodzi, w Hiszpanii czy w Polsce, buntujący się, czy też nie, muszą mieć świadomość, że – jak mówi porzekadło – bez pracy nie ma kołaczy. Kołacze, czyli dobrą pracę daje wiedza, która jest potrzebna w gospodarce. Inaczej archeologowie śródziemnomorscy będą lądować w administracji gminnej, czy magazynach hurtowni firm handlowych.
I tę wiedzę należy upowszechniać wśród młodych; może wtedy zamiast domagać się, żeby socjal nadal płynął jak rzeka, zaczną szukać sposobów rozszerzenia wiedzy, którą nabyli o kierunki, które zwiększają szansę stałej i nieźle płatnej pracy. Nawet, jeśli owych kierunków nie studiuje się tak łatwo i ciekawie, jak to, co studiowali wcześniej – i co nie dało im żadnego fachu do ręki…