PiS od pewnego czasu odgrażał się, że pokaże się jako partia mająca poważny program ekonomiczny. I pokazał, ustami swego prezesa. Kilka lat temu – po kuriozalnych wypowiedziach braciszków – puściłem w obieg powiedzonko, że bracia Kaczyńscy byli cudownymi dziećmi, bo już w wieku trzech lat wiedzieli o ekonomii tyle samo, co obecnie.
Obecnie jednego z braci już nie ma; przebywa zapewne tam, gdzie jest bardzo gorąco (i to bynajmniej nie z powodu globalnego ocieplenia!). Ale drugi z braci z uporem udowadnia wzmiankowane wyżej powiedzonko. Dowiedzieliśmy się, np., z programowego wystąpienia prezesa Kaczyńskiego, że Tusk prowadzi gospodarkę do ruiny, a za jego czasów jako premiera wzrost gospodarczy był wyższy (premier nie słyszał, od dzieciństwa, o czymś takim, jak cykle koniunkturalne).
Dowiedzieliśmy się, że finanse publiczne są w opłakanym stanie (ale nie dowiedzieliśmy się, ile do tego „opłakania” dołożył sam prezes jako premier). I że rząd nie robi żadnych reform; ale jednocześnie domagał się większych wydatków na ochronę zdrowia, na „socjal” i inne cele. Jakoś nie doczytałem się propozycji redukcji wydatków, które są najlepszą receptą na kryzys finansów publicznych.
Skoro już o zdrowiu mowa, to pan doktor Kaczyński zaordynował finansowanie ochrony zdrowia z budżetu (i to większe), czyli wlazł w buty innego doktora, tym razem z SLD, Łapińskiego, który scentralizował ochronę zdrowia, z wiadomymi skutkami (niszcząc reformę z końca lat 90.). Potwierdza to mój pogląd, że socjalizm patriotyczno-narodowy i międzynarodowy w jednym stały domu; programy ekonomiczno-społeczne internacjonalistów i nacjonalistów są z reguły bardzo podobne.
Nie doczekałem się jeszcze (na razie?) propozycji, by łupić bogatych, bo – jak to stwierdził kiedyś brat Prezesa – jeśli ktoś ma pieniądze, to „skądś je ma”. Zapowiedzią jest jednak propozycja, żeby opodatkować banki. Nawet trzylatek wie przecież, że w bankach są pieniądze.
Ubawiłem się setnie, słysząc wypowiedź prezesa Kaczyńskiego, żeby nie tylko utrzymywać złotego, ale jeszcze uczynić go walutą rezerwową (trzecią po dolarze i euro) dla krajów naszej części świata. Uprzejmie zwracam uwagę, że waluta staje się walutą rezerwową, gdy za taką uznają ją i n n i. Tego nie da się zadekretować!
Wątpię, by jacykolwiek „inni”, z Europy |Środkowo-Wschodniej, czy skądinąd, chcieli uczynić złotego swą walutą rezerwową. Walutą rezerwową nie stał się rubel w czasach sowieckich, gdy Rosja była u szczytu potęgi. Waluty kilku innych krajów o większym niż Polska PKB, globalnym, czy na jednego mieszkańca, też nie stały się walutą rezerwową. Czegoś takiego, oczywiście, nie da się wykluczyć w jakiejś odległej przyszłości. Ale musiałaby to być również przyszłość odległa od wcielanych w życie poglądów prezesa Kaczyńskiego i jemu podobnych.
Zastanawiając się, skąd bierze się uporczywość ekonomicznych nonsensów, które słyszymy, przypomina mnie się stary dowcip o reakcjach oficera sztabowego na dowcipy. Otóż, oficer piechoty śmieje się trzy razy: pierwszy, gdy mu się dowcip opowiada, drugi, gdy mu się go tłumaczy i trzeci, gdy wreszcie zrozumie. Oficer czołgista śmieje się tylko dwa razy: pierwszy, gdy mu się opowiada i drugi, gdy mu się tłumaczy; zrozumieć nie jest w stanie. Oficer sztabowy śmieje się tylko raz, gdy mu się dowcip opowiada; tłumaczyć sobie nie pozwoli, a rozumieć na swoim wysokim stanowisku nie potrzebuje. Coś tu „jest na rzeczy”, jak niezbyt gramatycznie stwierdzają czasem dyskutanci…