Pierwsza tura wyborów prezydenckich i czas poprzedzający wybory przyniosły sporo materiału do rozważań na postawione w tytule pytanie. Ostatnie lat 20 również, zresztą. Niektóre odpowiedzi nie zaskakują. Niemal każdego, nie tylko Polaka, nabrać można obietnicami przyszłych korzyści (głównie materialnych).
Zacytuję monolog Jacka Fedorowicza sprzed lat prawie dwudziestu: „Ma być dobrobyt, nic do roboty, wysokie pensje, niskie podatki, 8 miesięcy urlopu dla każdego – i piwo”. Tak parodiował on realizm obietnic Stana Tymińskiego w 1990r. Tylko czym różnią się od nich obietnice Jarosława Kaczyńskiego, walczącego przeciwko likwidacji uprawnień do wcześniejszego przechodzenia na emeryturę, zrównaniu wieku emerytalnego, czy walczącego o przywileje emerytów i wyższą składkę na ochronę zdrowia? Czyli walki tego ostatniego o większą dziurę budżetową i to bez ż a d n y c h gwarancji, że będzie lepiej np. w obszarze zdrowia. Więcej pieniędzy nie oznacza lepszej ochrony zdrowia. Państwa komunistyczne zużywały (czyli marnowały!) dwa razy więcej energii, stali, cementu, itd., by wytworzyć 1$ PKB niż państwa kapitalistyczne. Podobnie byłoby ze zdrowiem.
Buńczuczne pomachiwanie szabelką też należy do zachowań, które poprawiają samopoczucie przeciętnego Polaka (i przedstawicieli kilku innych nacji europejskich). To charakterystyczne, że jedyny raz, gdy zachowanie tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego spotkało się z pozytywną oceną Polaków (to znaczy ponad połowa pozytywnie oceniła jego zachowanie) było wysoce niefortunne – i nic pozytywnego nie wnoszące do polityki europejskiej wobec Gruzji – przemówienie w Tbilisi. Odruchy tego rodzaju, które więcej szkodzą realizacji polskich celów niż pomagają, cieszą się ciągle dużą sympatią wielu rodaków.
Ostatnio okazało się – czego nie wiedzieliśmy wcześniej (bo o skłonności do tromtadracji tak!) – że Polaka można nabrać „polityką funeralną”, czyli pogrzebami, żałobami, celebrowaniem nieszczęścia itp. szopką, której polityczne intencje wyzierały dość wyraźnie spoza udawanej przemiany wilka w babcię na benefis idącego do wyborów naiwnego Czerwonego Kapturka.
Dopiero, gdy wilk dostanie – jak w latach 2005-2007 – ministerstwo sprawiedliwości, służby specjalne i prokuraturę, gdy znów dominować będzie moda na kominiarki i zatrzymania o szóstej rano, zacznie się narzekanie, jaki ten wilk jest zły. Jak znów parska jadem na te czy inne grupy zawodowe i społeczne, które nie podzielają jego obsesji. Tylko wtedy Polska straci kilka kolejnych lat na wyplątywanie się z krępujących więzów wewnętrznych zaniedbań i błędów oraz na naprawianie napiętych (po raz drugi) relacji z innymi państwami.
Wydaje się niepojęte, że najgorszy prezydent w historii RP (tak międzywojnia, jak i czasów po komunizmie) mógł zostać oceniony inaczej niż przed 10 kwietnia tylko dlatego, że zginął tragicznie. Dżyngis Chan nie zaczął być postrzegany lepiej przez sąsiednie ludy tylko dlatego, że umarł! To samo dotyczy innych mało sympatycznych postaci.
I wydaje się równie niepojęte, że jego brat, nie tak dawno jeszcze oceniany nawet gorzej niż Lech Kaczyński, może być dzisiaj poważnym kandydatem na zwycięstwo w najbliższych wyborach prezydenckich. Czy naprawdę istnieje jakaś szczególna polska specyfika?…