Ciężko jest czuć się bezpiecznie wśród polityków niekryjących nazistowskich sympatii, a niepodległą Polskę traktującą jako ,,landy wschodnie”. Próżno szukać normalności wśród ludzi, dla których definicja ,,nienormalności” ma bardzo szeroki zakres i semantycznie pokrywa się z jakąkolwiek ,,innością”.
Kampania prezydencka, którą właśnie obserwujemy, wzbudza wyjątkowo wiele emocji. Wszystko to za sprawą poruszania w niej gwałtownie emocjonujących opinię publiczną tematów. Od momentu zaostrzenia się zagrożenia za naszą wschodnią granicą politycznie emocjonujący stał się szczególnie temat migracji. Okazało się, że wskutek ostatnich kilku lat wyrastający na naszych oczach, tak często prześmiewany przez siły polityczne, płot graniczny stał się nową żelazną kurtyną. Kurtyną oddzielającą nas od autokracji, putinizmu i odgrywających kluczową rolę w kształtowaniu światowej sceny politycznej migrantów.
Naczelnym tematem kampanii wyborczej jest kwestia podejścia każdego z kandydatów na stanowisko prezydenta do migracji. Nie ma co się dziwić, zmiany w myśleniu geopolitycznym będące skutkiem zmiany władzy w Stanach Zjednoczonych gwałtownie odmieniły naszą migracyjną wrażliwość. Przestawiliśmy nasze myślenie z ochrony praw człowieka na obronę własnej granicy przed człowiekiem. Roztaczane przez światowych przywódców widmo wojny zmieniło nasze poczucie bezpieczeństwa ze skutkiem odbijającym się na naszych preferencjach politycznych.
Prawicowe siły w Europie zaliczyły kolejny gwałtowny wzrost poparcia. Populiści, głośno obśmiewając dbałość o migrantów, ich prawa i godność, ponownie wracając na drogę na krajowe trony i strasząc establishment, zawiązują na naszych oczach bezwzględny prawicowy sojusz. Sojusz partii, w których na próżno szukać normalności i bezpieczeństwa, ich głównych haseł wyborczych. Ciężko jest bowiem czuć się bezpiecznie wśród polityków niekryjących nazistowskich sympatii, a niepodległą Polskę traktującą jako ,,landy wschodnie”. Próżno szukać normalności wśród ludzi, dla których definicja ,,nienormalności” ma bardzo szeroki zakres i semantycznie pokrywa się z jakąkolwiek ,,innością”.
Wszystkie siły polityczne głównego nurtu stanęły przed palącym problemem, jakim było uporanie się z zyskującym coraz większe poparcie populizmem. Stało się jasne, że wobec panującego powszechnie przekonania o nieuchronności konfliktu zbrojnego (szczególnie w Europie Wschodniej, gdzie bliskość wojny jest wręcz namacalna) niemożliwe jest przeprowadzenie wymierzonej w populistów przejrzystej kampanii informacyjnej. Tym właśnie charakteryzuje się polityka w dobie wojny, że lubi rządy mocnej ręki. A mocna ręka nie powinna w oczach obywateli otwierać się na zło, jakim wskutek strasznej populistycznej dezinformacji w oczach społeczeństwa stali się migranci.
Skoro więc polityka poszanowania praw człowieka nie radzi sobie z takim nastawieniem wśród elektoratu, to i siły wprost lewicowe stały się bezsilne i ciężar odpowiedzialności za walkę z populizmem spadł na polityków szerokiego centrum i centroprawicy. CDU, pod rządami nowego lidera, jako pierwsze stanęło na froncie walki z populizmem. Założenie było proste, CDU startujące pierwszy raz od wielu lat nie jako partia związana ściśle z promigranckim SPD mogło nadać swojej kampanii powiew odświeżenia, antysystemowości i spróbować ,,splamić AFD systemem”. Pomysł na kampanię Merza okazał się o tyle skuteczny, że CDU zyskało sporo poparcia i wygrało wybory. Wśród wielkiego entuzjazmu, jaki pojawił się w tej partii mało kto zwrócił uwagę na to, że główny cel, jakim było osłabienie prorosyjskiej AFD nie został do końca osiągnięty. Skrajnie prawicowa partia wyhamowała jedynie swój gwałtowny wzrost, ale i tak osiągnęła wysoki wynik. Prawicowy charakter CDU jedynie spowolnił to, co jest i tak nieuniknione – dalszy wzrost poparcia populistów. Teraz, gdy CDU powróciło do macierzy i dzięki ścięciu głowy FDP i BSW przez próg wyborczy (do którego nie zabrakło niewiele) chadecy w Niemczech znów będą współrządzić z socjaldemokratami, z którymi więcej ich łączy niż dzieli. Bo łączyć będzie ich w zasadzie jedno – balast rządzenia i niezgodności ideologicznej, jaka nie raz będzie w mojej opinii hamulcem jakichkolwiek reform.
Większy problem z populizmem mamy w Polsce. Konfederacja wykorzystała brak wielkich osiągnięć Koalicji 15 Października i wszelkie rozbieżności, jakie w niej się pojawiły. Mentzen wystartował z prekampanią najszybciej i już od roku jeździ po Polsce, prowadząc (de facto) kampanię prezydencką opartą na demonizowaniu migracji, obśmiewaniu koalicji i upraszczaniu problemów znacznie bardziej skomplikowanych, niż mogłoby się wydawać. Jego gwałtowny wzrost w sondażach przy jednoczesnym spadku Trzaskowskiego, Hołowni czy nawet Nawrockiego wprowadził chaos i zamieszanie na scenie politycznej. Receptą na sukces miał być prawicowy skręt Trzaskowskiego i wytrącanie Mentzenowi kart w stylu chadeków zza Odry.
Taka polityka przyjęła się wśród elektoratu i zrobiła swoje. Spadek poparcia Trzaskowskiego wyhamował, a jego notowania zaczęły się stabilizować i w chwili obecnej utrzymuje on wyraźną przewagę nad resztą stawki. Jest to zjawisko, którego szczerze mówiąc, nie mogę pojąć.
To, co w mojej opinii jest zasadniczym problemem KO, to brak wiarygodności. To spełnianie najbardziej absurdalnych obietnic spowodowało gigantyczny wzrost PiS-u i jego dominację na polskiej scenie politycznej. Platforma Obywatelska stała się przez pisowską narrację demonem, powtarzającym Polakom jak w mantrze „pieniędzy nie ma i nie będzie”. Polakom, którzy pieniądze zaczęli dostawać od PiS-u, niezależnie od społeczno-gospodarczego kosztu rozdawnictwa. Dopiero osiem lat pisowskich afer, zamachów na prawa kobiet i rozwalania sporej części praworządnych bezpieczników pozwoliło osłabić PiS, wzmocnić KO i dzięki wysokiemu wynikowi Trzeciej Drogi odsunąć od władzy Prawo i Sprawiedliwość.
Minęło niemal półotra roku rządów nowej koalicji. Czas, w którym akcje tej koalicji znacznie osłabły. Po jego upływie spośród dwóch potencjalnych kandydatów w prawyborach prezydenckich politycy KO wybrali tego, który kojarzony jest z obsadzeniem Urzędu Miasta przez ludzi o wrażliwości lewicowej i zdecydowanie bardziej ,,lewicowej twarzy” niż Donald Tusk. W tej sytuacji wybranie taktyki CDU jest dla mnie przestrzelonym pomysłem i powinno skutkować obdarciem Trzaskowskiego z wiarygodności, szczególnie wobec elektoratu prawicowego.
Być może ustabilizowanie notowań RT jest efektem słabości Nawrockiego? Kluczowa dla tej partii wiarygodność została pogrzebana już w zasadzie na początku tej kampanii, gdy sztab obywatelskiego kandydata zaczął wkładać w jego usta prawicowe frazesy nijak mające się do rozdawniczej polityki, z jaką wszyscy kojarzymy to ugrupowanie.
KO w ostatnich latach umocniła znacząco swój lewicowy wizerunek. Strajki kobiet czy interwencje na granicy podczas kryzysu uchodźczego jednak nie okazują się problemem wobec potrzeby nagłego przewartościowania. CDU i KO łączy w zasadzie jedna kwestia, w której moglibyśmy mówić o ich prawicowym charakterze – podejście do mieszkalnictwa. Nic więcej. Mimo to nagły zwrot w prawo zaczyna ewidentnie działać.
Podobne podejście mogliśmy zaobserwować 5 lat temu, gdy Trzaskowski rzucił się na elektorat konfederacji po pierwszej turze. Kompletnie nie zdziwiło mnie, że w dwa tygodnie nie udało mu się zbudować na tyle mocnego przekazu, żeby wygrać w tej kluczowej grupie. Może to właśnie kwestia czasu jest dzisiaj tym, co przechyla szalę na jego korzyść. Oby tak było, bo na 5 lat populistycznych rządów opartych bezpośrednio na nienawiści do drugiego człowieka w wydaniu Mentzena nas nie stać.
