Nawet doby nie przetrwało wynegocjowane z udziałem polskiego i niemieckiego ministra spraw zagranicznych porozumienie pomiędzy Janukowyczem o opozycją Majdanu. Z perspektywy kilku dni wygląda na to, że dobrze się stało, iż sprawy nabrały większego tempa. Niezależnie od tej oceny i jej ewentualnych późniejszych rewizji spowodowanych dalszym tokiem wydarzeń, trzeba po prostu skonstatować, że sytuacja na Ukrainie w piątek dawno minęła już punkt, w którym porozumienie oparte na kompromisie, wypracowaniu modus vivendi w symbiozie obu stron i odsunięciu rozstrzygnięcia w czasie było możliwe do utrzymania. Opozycja nie miała innego wyjścia, jak posłuchać głosu placu, albo zostać usunięta ze szpicy protestu, zastąpiona inną elitą przywódczą. Po drugiej stronie były opcje eskalacji przemocy lub kapitulacji. Na szczęście ziścił się ten drugi scenariusz. Być może rola Radosława Sikorskiego i Franka-Waltera Steinmeiera w ostatecznych rozrachunku polegała właśnie na tym, aby dalszy tok zdarzeń potoczył się w kierunku upadku reżimu bez dalszych ofiar w ludziach. Niezależnie od tego, co zdarzy się teraz, to niewątpliwie coś nie do przecenienia.
Ukraina stoi w centrum uwagi tej rozgrywki o wymiarze geopolitycznym. Na marginesie tego najważniejszego aspektu, następują jednak oczywiście także i inne procesy, które warto odnotować. Jednym z nich jest wpływ i znaczenie ostatnich kilku dni dla stosunków polsko-niemieckich.
Od kilkunastu już lat narosła w opinii części komentatorów, słuszna dotąd w moim przekonaniu opinia o większej zbieżności z polskimi interesami postaw chadeckiej CDU/CSU aniżeli socjaldemokratycznej SPD (i to pomimo oczywistego handicapu chadeków w postaci, wygasającej już teraz powoli, aktywności posłanki Eriki Steinbach i – ogólniej – inicjatyw bliskiego chadekom politycznie Związku Wypędzonych BdV). W tym kontekście przywołać należy naturalnie natychmiast rolę poprzednika Angeli Merkel (CDU), kanclerza federalnego Gerharda Schrödera (SPD), który związał się tak bliskimi więzami gospodarczych interesów z Władimirem Putinem, iż po klęsce wyborczej w 2005 r. miękko opadł na Gazpromową synekurę bez niemal jakiegokolwiek okresu karencji po odejściu z polityki. Jego wcześniejsze i późniejsze wypowiedzi (o Putinie jako rzekomo „krystalicznie czystym demokracie”, czy też zajadła krytyka Gruzji w okresie agresji Rosji na ten kraj) oraz konkretne działania (budowa gazociągu omijającego państwa Europy Środkowej, w tym Polskę, patronowanie licznym wspólnym przedsięwzięciom biznesowym niemieckich i rosyjskich koncernów) pozwalały na ocenę, iż polityk ten i jego rząd opowiadały się jednoznacznie za zacieśnieniem współpracy niemiecko-rosyjskiej, i to bez oglądania się na realne szkody dla interesów Polski. Zachowania i wypowiedzi jego licznych partyjnych kolegów kazały przyjąć założenie, że jest to nie tylko osobisty „konik” Schrödera, tylko po prostu programowa linia SPD. Odczuwalna była poprawa w relacjach polsko-niemieckich po usunięciu SPD z koalicji rządowej w 2009 r. i zastąpienie jej liberalną FDP. Jeszcze w ostatnich latach (2011 r.) miały miejsca takiego rodzaju kuriozalne incydenty, jak inicjatywa uhonorowania Putina Nagrodą Kwadrygi, którą to ideę samodzielnie broniła SPD, stawiając opór sprzeciwowi chadeków, liberałów i zielonych.
Powrót na stanowisko ministra spraw zagranicznych Steinmeiera, a więc polityka SPD, ongiś jednego z najbliższych współpracowników Schrödera w urzędzie kanclerskim, mógł więc budzić obawy o kurs niemieckiej polityki w sytuacji dokonywania swoistego „wyboru” pomiędzy interesami Polski i Rosji. W tym kontekście zrealizowanie 21 lutego przez Steinmeiera wspólnej z Sikorskim misji jest niezwykle ważnym i dobrym sygnałem. Sprawa geopolitycznego położenia Ukrainy nie jest bowiem błahą drobnostką z punktu widzenia lokatora Kremla. Stanowi bodaj najistotniejszy, najcięższy gatunkowo punkt na liście oczywistych rozbieżności interesów pomiędzy Warszawą a Moskwą. Przyciąganie Ukrainy do Unii Europejskiej niekoniecznie musi zaś stanowić interes Berlina, jeśli większość obywateli Niemiec na pewno nie popiera idei przyszłej integracji Ukrainy w Unii. Jeśliby Steinmeier miał konsekwentnie inspirować się linią polityczną dawnego pryncypała, to przed misją w Kijowie by się uchylił argumentując, że drogą do poprawy sytuacji tam jest zbliżenie Europy z Rosją i budowa wzajemnego zaufania przy ograniczonych oczekiwaniach w zakresie demokratyzacji czy praw człowieka. Takie zbliżenie irrelewantnym czyniłoby to, czy Ukraina zbliży się do Unii czy zwiąże z Rosją.
Tymczasem wspólna misja doszła do skutku i była impulsem dla niezwykle niekorzystnego dla Moskwy ciągu zdarzeń. Pozwala to mieć nadzieję, że rozczarowanie Rosją pod obecnym przywództwem w świecie polityki niemieckiej stało się zjawiskiem powszechnym i SPD nie jest już zainteresowana relatywizowaniem tej problematyki. Oznaczałoby to, wbrew temu, co stale podnoszą prawicowi malkontenci w Polsce, że w sytuacji konfliktu żywotnych interesów Polski i Rosji reakcja Berlina będzie wobec nas lojalna. Byłby to ważny i niezwykle cenny produkt uboczny Majdanu.