Galeria kobiet nosi różne imiona. Wielkie heroiny, femme fatale, Pytie, Kasandry, Pandory, dziewczynki o słomianych włosach, piękne Madonny, cierpiące święte, wirujące tancerki, matki, niewolnice, królowe, dziwki, chłopki… Przebrane w kostium, z dumą noszące swoją historię, nagie. Kobiety z mitów i z prawdy. Z opowieści zmyślonych przez literatów, wierzących, albo odwzorowane wiernie, gdzie sztuka podąża za naturą. Kobiety osadzone w historiach, miejscach, w mniej czy bardziej szczęśliwych miłościach, będące czystym pięknem, niezależnie od tego, co akurat odmalowano na ich obliczach. Kobiety śmiechu i łzy, roztrzepania i skupienia, te wciąż czekające albo już zrezygnowane, śniące o księciu z bajki albo świadome, że taki zdarza się tylko w legendzie. Kobiety spracowane, zaczytane, zakrzyczane przez dzieci, zajęte cerowaniem skarpet lub przekładaniem poduszek. W szale uniesień, w obojętności, na wyciągnięcie ręki, na bez-dotyk. Wybierające i wybrane. Kobiety niecierpliwe, ze złośliwie zmrużonymi oczami, ale i te, którym w kąciku ust zawisł uśmiech, których oczy rozbłyskają radością. Te, co wciąż jeszcze chcą. Te, co nie chcą już niczego. Każda z setek, z tysięcy, z wielkiej galerii wymalowanych postaci upozowana raz na zawsze. Niezmienna. Zaklęta w bezruchu. Zamknięta w ramach portretu. Prawdziwa, choć przecież wymyślona tak, jak „upatrzył” ją sobie artysta.
Dali im wiele imion. Odzyskały własne. Przypisali role. Wybrały je na nowo. Ucharakteryzowali. Zachowały twarze. Wymyślili je. Znalazły własne sposoby na życie. I poszły… w świat. Jako myśl, jako obraz, jako szansa. Już nie takie jak komuś tam, ale jak mnie, jak tobie, jak każdej z nas z osobna się podoba. Poza schematem wieków. Poza ciężarem oczekiwań. Poza cieniem obowiązków. Poza koniecznością tkwienia w zaklętym kręgu tego, co wypada, w kierunku marzeń, co przybierają kształt misternie tkanych planów. W los, co od zawsze dziełem kobiet – mitycznych prządek, które nić podają sobie z rąk do rąk. Nie inaczej my. Gdy w słowach brzmieć ma szczerość (Na jaką potrafisz się zdobyć?); gdy pracą dnia każdego jest cierpliwość (Ta, którą mam „dla”, ale którą pielęgnuję „pomimo”); gdy działaniu towarzyszy szacunek (Do cudzego czasu, do czyjejś pracy, do uczuć moich i twoich); gdy widzimy siebie w naszej wolności. I jeszcze one…
Dwie kobiety, dwie głowy, a „odsłon” tysiące. Mity… symbole… Dwie stawiające życie na ostrzu… w tak róż- ny sposób. Postaci na niegdyś, a przecież na dziś. Dwa imiona, dwa losy, dwa sposoby. Dziewczę, co tańczy ku uciesze cudzych oczu, by dostać dar; by pięknem swym kupić „zabawkę”, by zaspokoić cudzą przecież zachciankę odciętej głowy, co ofiarowana jej na krwawej misie. Salome… tam, i tam i… dalej jeszcze. A przecież obecna. Wypisana zachcianką na tylu twarzach. Starczy się rozejrzeć. Ta co tańczy dla oczarowania. Ta co zatrzymuje przy sobie szantażem. Ta co przywiązuje, nawet do pustki. I ta druga; ta, co decyduje. Równie przecież młoda, niedoświadczona, a wie, że świat trzeba brać we własne ręce. Mieć plan na wypadek, gdy świat się wydarzy. Judyta z mieczem w jednej, z odciętą głową wroga w drugiej dłoni. Zaskoczona jeszcze, że oto potrafi, a przecież ratująca z opresji, ratująca od zguby, zwodnicza, pewna, zwycięska. Ta, co pozwala odejść. Obie świat stawiające na ostrzu… Tak podobne, tak różne. Jak ty i ja. Wymyślił nas artysta. Wybieramy siebie same. I tak każdego dnia.