Po sporach w Polsce dotyczących takich pojęć jak demokracja czy praworządność, łupem rządzących może stać się także ludzkie życie. Rozgrywają oni nim swoją bezwzględną grę obliczoną na sondażowy zysk. Bez względu na cenę.
Amerykański politolog Samuel P. Huntington napisał pod koniec XX wieku książkę pt. Trzecia fala demokratyzacji. Opisał w niej zjawisko cyklicznych tendencji do demokratyzacji świata, przeplatanych przez tzw. fale odpływowe, kiedy to następował częściowy powrót do rządów autokratycznych. Na owe fale odpływowe składało się wiele czynników – spadek jakości życia, napięcia o różnym charakterze i podłożu, ład zbudowany w sposób prowokujący jego kontestację przez niektórych uczestników oraz przede wszystkim potrafiący skorzystać z takiej sytuacji zręczni politycy. Jednym ze skutków fali odpływowej, wydaje się, że jednym z najgroźniejszych, była skłonność społeczeństwa inspirowanego przez władzę do hierarchizowania politycznych racji ponad ludzkim życiem. Wydaje się, że z takim zjawiskiem, w coraz pełniejszej krasie, mamy do czynienia także w Polsce. Objawia się to przynajmniej na trzech obszarach.
Iracka amunicja
Kwestia kryzysu na polsko-białoruskiej granicy wydaje się wyjątkowo kuriozalna. Rządzący przedstawili podczas niego zerojedynkowe, dychotomiczne zestawienie bezpieczeństwa państwa z losem osób na granicy. Łatwo było wywołać strach i poczucie zagrożenia. Łatwo było dehumanizować mówiąc o fali, najeździe, odparciu ataku. Nie dość, że zdejmuje to z władz odpowiedzialność za pomoc osobom na granicy, to stawia rządzących w roli obrońców bezpieczeństwa kraju. Taki zbanalizowany obraz sytuacji nie jest zaś obiektywnym obrazem stworzonym przez Łukaszenkę, a wizją wykreowaną przez polski rząd dla swojego własnego interesu. Należy sobie przy okazji postawić pytanie, czy udzielenie bezpośredniej pomocy np. pierwszej trzydziestce, która pojawiła się na granicy wywołałaby efekt kolejnych tysięcy na granicy, jeśli białoruski dyktator i tak miał wtedy monopol informacyjny w państwach, z których pozyskiwał migrantów. Drugie pytanie dotyczy samego celu wywołania takiego kryzysu przez Łukaszenkę. Czy rzeczywiście bezpośrednim celem białoruskiego reżimu było zalanie nas migrantami w celu destabilizacji? Biorąc pod uwagę prawicowo-populistyczny charakter rządu, który zdobył wiele punktów procentowych poparcia w wyborach, które wyniosły go do władzy właśnie na sprzeciwie wobec relokacji w Polsce uchodźców, byłoby naiwne oczekiwać przez Łukaszenkę, że rząd PiS postąpi znacząco inaczej, niż się to stało w rzeczywistości. Kluczowe w tej sprawie jest jednak to, co dokonało się w umysłach ludzi. Polscy rządzący okazali się niezwykle skuteczni w sprawieniu, że ludzie umierający na granicy zaczęli być postrzegani jako amunicja w wojnie hybrydowej Łukaszenki, nie zaś jako ludzie. Zaczęli być arbitralnie postrzegani jako ci, którzy wręcz w sojuszu z białoruskim dyktatorem, po wyrachowanej analizie, postanowili wybrać się do Europy. Nieopłacalny dla rządu stał się fakt manipulacji i kłamstw dokonanych przez reżim Łukaszenki względem migrantów oraz ich desperackie położenie – życie w państwach niezapewniających im i ich rodzinom zaspokojenia podstawowych potrzeb. Łatwo przyszła Polakom ocena tych ludzi z pozycji ich ciepłych mieszkań. Wydaje się, że jakby celowo część osób pozbawiła się podstawowej wyobraźni. Rozpoczęły się idiotyczne pytania o to, jak przeszli oni tysiące kilometrów, jeśli tak bardzo nie po drodze jest to np. z Iraku do zachodniej Europy. Bulwersująca stała się obecność kota z jedną z rodzin, a dyskwalifikujący model telefonu, czy marka zimowej kurtki. Niewyobrażalny dla części obserwatorów tej sytuacji był obraz ludzi na granicy, którzy zostali po prostu oszukani, a kiedy już utknęli bez drogi powrotu między strażami granicznymi obu państwa, zostały im wręczone kamienie oraz narzędzia. Anne Applebaum w Kryzysie demokracji pisała o tzw. skłonności autorytarnej około 1/3 społeczeństwa. Polega ona na niezrozumieniu skomplikowania i dynamizmu świata, odrzuceniu go dla własnego komfortu, co prowadzi ich do najprostszych, w istocie odcinających ich od często trudnej prawdy wyborów, bardzo często propozycji oferowanych przez populistów. Strach przed wyjściem poza obraz migrantów szturmujących granicę w sojuszu z Łukaszenką jest na tyle silny, że przyznający się do związków z Kościołem Katolickim elektorat partii rządzącej ma w głębokim poważaniu głos owego Kościoła na ten temat. Głos odwołujący się radykalnie do człowieczeństwa osób na granicy i chrześcijańskiego obowiązku pomocy. Symbolem opisywanej sytuacji jest zdecydowanie koncert na cześć służb mundurowych, kiedy to w tym samym czasie 38-letnia Kurdyjka Avin Ifran Zahir zmarła w szpitalu w Hajnówce z powodu hipotermii, jej ciało miało 27 stopni. Była w ciąży oraz osierociła piątkę dzieci.
Za życiem!
Sztandarowym obszarem bohaterskiej obrony życia przez prawicę jest oczywiście aborcja. O wyroku z 22 października 2020 roku i samej aborcji zostało powiedziane już wiele. Przyznać trzeba, że abstrahując od samych poglądów na temat ustawodawstwa dotyczącego zakończenia ciąży, wydaje się jakkolwiek komplementarny i spójny pomysł, by otoczyć szczególnym wsparciem i opieką ze strony państwa matki decydujące się urodzić niepełnosprawne dziecko. Właśnie z takich pobudek w 2016 roku stworzono rządowy program „Za życiem”. Realizację tego programu postanowiła zbadać Najwyższa Izba Kontroli. Okazało się, że z 30 planowanych ośrodków roztaczających skoordynowaną opiekę neonatologiczno-pediatryczną nad dziećmi stworzono 6. Cennym elementem planu są także tzw. asystenci rodziny – profesjonalnie przygotowane i personalne wsparcie dla rodzin. Jak wskazuje NIK, w latach 2017-2020 ministerstwo rodziny przekazało na ten cel samorządom o 10 mln zł mniej niż zakładał program. Nie uruchomiono także bazy danych i portalu z informacjami o formach wsparcia w ramach projektu. Nie powstał na mocy decyzji ministerstwa edukacji Krajowy Ośrodek Koordynacyjno-Rehabilitacyjny. Ponadto, część kosztów związanych z realizacją programu zrzucono na samorządy, a zastosowane rozwiązania nie były konsultowane z zainteresowanymi stronami, w tym przede wszystkim z adresatami pomocy. Porażki programu NIK upatruje głównie w braku działań ministrów rodziny i polityki społecznej oraz wojewodów, którzy w sposób niepełny informowali premiera o postępach realizacji programu. Cała sytuacja obrazuje, jak powierzchowne i deklaratywne jest podejście rządzących do realnej obrony życia. Zakaz aborcji wzbudza żywe emocje i stawia go ustanawiających w roli obrońców życia poczętego, warto jednak przyglądać się temu jak wygląda ta ochrona w pełnej formie. Szczególnie to cenne, kiedy po wspomnianym wyroku z października 2020 roku przedstawiciele Solidarnej Polski mówili głośno o stworzeniu hospicjów perinatalnych, by wspierać kobiety w obliczu nowego stanu prawnego. Oprócz fasadowości ochrony życia fiasko tego programu oznacza także śmierć tych, którzy mogliby przecież żyć. Program, dobry w swoim zamyśle, nie został, jak wspomniałem, odpowiednio rozpropagowany, co z pewnością przełożyło się także na ilość aborcji w latach 2017-2020, a więc przed prawnym ograniczeniem jej dokonywania.
Epidemia strachu
Strach jest niestety jednym z głównych elementów epidemii. Oprócz strachu o zdrowie, o przyszłość, zaistniał także strach rządu przed własnym elektoratem. Mimo popierania przez większość zwolenników rządu paszportów covidowych, nie chce on tracić ani punktu procentowego poparcia. Dlatego też zachowuje skrajną bierność – zmienia np. nieegzekwowane limity miejsc w wielu przestrzeniach z 75 na 50% pojemności. Wszystko to w obliczu śmierci połowy tysiąca osób dziennie spowodowanych covid-19. Większość społeczeństwa staję się po raz kolejny zakładnikiem mniejszości – przestraszonej, często oszukanej lub po prostu nierozumiejącej rzeczywistości. Ceną, jak przy większości działań władz, jest ludzkie życie. W tym wypadku już tysiące ludzkich żyć zakończonych w wyniku zaniechań podyktowanych partyjną kalkulacją poparcia. Nawet przy ustawie dotyczącej pozyskiwania informacji przez pracodawcę na temat zaszczepienia zorganizowano spotkanie z opozycją, częściowo z racji braku głosów koalicji rządzącej w parlamencie, częściowo zaś, by podzielić się z opozycją odpowiedzialnością za zbyt kontrowersyjny dla wielu projekt. Gdyby projekt ten stał się częścią sejmowego porządku obrad, z pewnością znalazłby poparcie większości. Rządzący potrzebowali jednak przekazu, w którym całej opozycji obecnej na spotkaniu, sceptyczna wobec szczepień i obostrzeń część elektoratu PiS mogłaby przypisać współudział w tym przedsięwzięciu. Elektorat zatem, choć zniesmaczony czy nawet oburzony, nie będzie miał gdzie uciec.
Konkludując, obalona już teoria Francisa Fukuyamy o końcu historii byłaby pewnie mniej naiwna, gdybyśmy jako ludzkość byli skłonni do uszanowania ludzkiego życia i wyłączenia go z politycznej gry. Rzeczywistość pokazuje jednak, że ludzkie życie staje się walutą w politycznej rozgrywce z coraz to większą intensywnością. Jestem krytykiem stosowania historycznych analogii, często są nadużyciem lub banalizują wydarzenia z przeszłości, do których się odwołują, jednakże jeśli nasze lęki, polityczne idee, czy komfort psychiczny spowodowany odrzuceniem skomplikowanej rzeczywistości przysłoni człowieka i wartość jego życia, oznaczać to będzie, że ludzkość nie wyciągnęła z historii najgłębszych lekcji.