Kolejne tygodnie bez słonecznego wytchnienia, suboptymalne temperatury, skumulowane zmęczenie na styku starego i nowego roku pomagają styczniowi w rywalizacji o tytuł najokrutniejszego miesiąca w roku.
Thomas Stearns Eliot pisał w Ziemi jałowej: „Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień”, ale z perspektywy początku roku, szarych poranków i wciąż zbyt szybko zapadającego popołudniami zmroku nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ma godnego konkurenta w styczniu. Kolejne tygodnie bez słonecznego wytchnienia, suboptymalne temperatury, skumulowane zmęczenie na styku starego i nowego roku pomagają styczniowi w rywalizacji o tytuł najokrutniejszego miesiąca w roku. Kilkanaście lat temu złą reputację pierwszego miesiąca roku próbował potwierdzić pseudonaukową teorią niejaki dr Cliff Arnall, brytyjski psycholog. Przedstawił matematyczny wzór, na podstawie którego miał określić, kiedy przypada najbardziej przygnębiający dzień w roku, tzw. Blue Monday. Zderzył ze sobą czynniki meteorologiczne, czas, jaki upłynął od świąt Bożego Narodzenia, miesięczne wynagrodzenie, zadłużenie, niedotrzymanie postanowień noworocznych i poczucie konieczności działania, to wszystko pomnożył, podzielił, dodał, odjął i ogłosił, że najbardziej depresyjny dzień w roku wypada w trzeci poniedziałek stycznia. Z naukowego punktu widzenia to śmiechu warta teoria, a wzór opiera się na niemożliwych do obliczenia zmiennych, a mimo to jej popularność nie ustaje, wbrew wielokrotnym próbom obnażenia jej nonsensowności. Co więcej, pochodzenie teorii prześledził dziennikarz działu naukowego „The Guardian”, ujawniając, że był to zabieg marketingowy na potrzeby kampanii reklamowej biura podróży. Cel? Prosty – skoro wiemy, kiedy przypada najbardziej ponury dzień roku, możesz się przed nim uchronić, wykupując lot do ciepłych krajów czy wycieczkę do egzotycznego miejsca. Najgorszy dzień w roku miał być w marketingowym zamyśle najlepszym dniem, żeby kupić bilet. Nie zgasiło to popularności Blue Monday, który nadal chętnie opisywany jest przez media, jakby był jakimś potwierdzonym, naukowo dowiedzionym zjawiskiem, ani nie zniechęca do bezrefleksyjnego powielania przez rzesze użytkowników sieci.
Czy w ogóle istnieje najgorszy dzień w roku? Czy może taki istnieć dla ogółu populacji? I w jakim sensie ten ‘najbardziej depresyjny’ dzień roku miałby być gorszy np. od 12 marca 2020 roku, dnia ogłoszenia pierwszego lockdownu w Polsce z powodu pandemii? Albo dnia orzeczenia trybunału Julii Przyłębskiej w sprawie aborcji? Albo któregokolwiek z dni w ostatnich dwóch latach, kiedy dane dotyczące zachorowań i zgonów z powodu Covid-19 szybowały w górę? Albo dnia ogłoszenia stanu wyjątkowego na wschodniej granicy, który oznacza krzywdę i strach ludzi, którzy tam utknęli i niemoc tych, którzy niosą im pomoc?
Niby niewinny fake news pod nazwą Blue Monday uporczywie wraca co roku, podparty autorytetem tytułu naukowego autora i jego uniwersyteckiej afiliacji. Sam autor zdążył się odciąć od swojej teorii, uniwersytet w Cardiff, z którym Arnall był przez jakiś czas związany jako prowadzący wieczorowe zajęcia dla studentów, wydał oświadczenie, że Arnall nie prowadził w nim żadnych badań naukowych, które pozwoliłyby ustalić, że istnieje najbardziej depresyjny dzień roku, a tym bardziej, że można obliczyć jego dokładną datę. Czy rzeczywiście niewinny? Dla tych, którzy zmagają się z poważną chorobą, jaką jest depresja, ukazywanie jej jako efektu brzydkiej pogody, obniżenia nastroju po świąteczno-noworocznych szaleństwach i pustego portfela, niebezpiecznie trywializuje problem i buduje nieprawdziwy obraz w społecznym odbiorze jako chwilowej niedyspozycji, doświadczanej przez każdego i przemijającej wraz ze zniknięciem czynników, które Arnall zawarł w swoim pseudonaukowym równaniu. Po kilkunastu latach od opublikowania nonsensownej tezy, jej autor w końcu przyznał, że nie ma żadnych wiarygodnych podstaw i sam włączył się w kampanię mającą położyć kres rozpowszechnianiu mitu na rzecz poważnej dyskusji o depresji. Niestety, chwytliwe fake news nie znikają tak łatwo ani tak szybko, jak się rozchodzą. Replikują się jak wirus, a kolejni nosiciele w mediach i społecznościowych portalach wyświadczają im przysługę bezmyślnie podając dalej opowieści o rzekomym najgorszym dniu roku.
Nieprawdziwe lub częściowo nieprawdziwe wiadomości, fake news, rozpowszechniane z powodów ideologicznych, politycznych i dla osiągnięcia korzyści ekonomicznych to zjawisko stare jak świat, ale narastające w dobie powszechności internetu i mediów społecznościowych, w błyskawicznym tempie zyskujące globalny zasięg. Wykorzystuje je władza dla zmaksymalizowania poparcia, realizacji partykularnych interesów czy uzasadnienia swoich działań. Posługują się nimi firmy, influencerzy i celebryci, którzy kreują nowe potrzeby wśród odbiorców dla osiągnięcia zysku. Jak się przed nimi chronić, jak nie ulegać powtarzanym wielokrotnie zmyślonym wiadomościom, powielanym mitom? Jak nie stać się ofiarą samospełniającej się przepowiedni, nie podejmować decyzji na podstawie fałszywych informacji i nie wyciągać wniosków bazując na nieprawdziwych przesłankach? I wreszcie, jak samemu nie stać się trybikiem w maszynie rozpowszechniania zmanipulowanych i fałszywych wiadomości? Przecież ich żywotność zapewniają im ludzie, podając dalej informacje bez przyłożenia do niego krytycznego filtra.
Falę dezinformacji, spreparowanych wiadomości, niepotwierdzonych doniesień odzianych w pozory autentyczności próbują zatrzymywać dziennikarze, agencje i organizacje fact-checkingowe. Powstało też wiele narzędzi internetowych pozwalających demaskować fałszywe wiadomości, które wspierają odbiorców w ich klasyfikowaniu – od wyszukiwarek internetowych, przez agregatory treści, wyspecjalizowane bazy tekstów naukowych, wreszcie strony organizacji przeciwdziałających dezinformacji. Odgrywają kluczową rolę w weryfikacji prawdziwości informacji i pomagają budować zaufanie do ich źródeł. Nie tylko potrzebujemy przewodników w zalewie zmanipulowanych i fałszywych wiadomości, sami, jako odbiorcy, powinniśmy też pielęgnować w sobie zdolność do krytycznego myślenia i rozwijać umiejętność sprawdzania źródeł, jakości, wiarygodności napływających do nas informacji. Fundacja Panoptykon w przewodniku dla dziennikarzy i redakcji „Stop dezinformacji” wymienia reguły, które z powodzeniem może stosować każdy odbiorca, chcący uzyskać pewność co do prawdziwości informacji, z jakimi się styka: sprawdzić źródło, cytowanych ekspertów, zgodność podanych wiadomości z faktami i danymi, na których się opiera, porównać cytowane dane z oficjalnymi bazami i statystykami, wreszcie sprawdzić szczegóły i wyjaśniać wątpliwości bezpośrednio u źródła. Jakże to czasochłonne i wymagające wysiłku! Nie ma jednak innego sposobu, żeby ograniczyć narastającą falę dezinformacji i nie wpaść w pułapkę zmanipulowanych czy fałszywych wiadomości.
Problem fake news stał się przedmiotem ciekawego projektu artystycznego Artifake (Art Invades Fakes), międzynarodowego projektu realizowanego przez Internews-Ukraina w partnerstwie ze Stowarzyszeniem Reporterów Audiowizualnych (Armenia) i Fundacją Art Transparent (Polska). Organizatorzy postawili sobie za cel jest promowanie świadomego odbioru przekazów medialnych i krytycznego podejścia do dezinformacji i fake news poprzez projekty artystyczne w przestrzeni publicznej. Jesienią 2021 roku w ramach projektu Artifake we Wrocławiu pokazano trzy prace poświęcone fałszywym informacjom. Moją uwagę przykuł projekt artystyczno-naukowy „Fake News. Archiwum” autorstwa Alicji Patanowskiej, artystki, garncarki i projektantki oraz Marcina Sawińskiego, zajmującego się inżynierią i analizą danych badacza data science. Stworzyli projekt-instalację, na którą składa się przemysłowa drukarka, podłączona do strumienia wiadomości z sieci, które zostały sprawdzone przez organizacje fact-checkingowe. Maszyna na bieżąco drukuje zweryfikowane informacje opatrując je hasłem fake-news, półprawda, prawda, niemożliwe do zweryfikowania. Przyglądanie się kolejnym metrom papieru zadrukowywanym strumieniem wiadomości konfrontuje widza nie tylko z ich ilością, ale także nieprzerwanym napływem, który ulotny i nienamacalny na co dzień, w tym projekcie brutalnie pokazuje, jak bardzo jesteśmy w nich zanurzeni. Autorzy instalacji połączyli naukowy i technologiczny warsztat z językiem sztuki, by, jak głosi opis instalacji: „wskazać możliwy punkt startu do odbudowy wzajemnego zaufania społecznego i tworzenia świadomości na temat mechanizmów funkcjonowania medialnej nieprawdy”. Wracając myślą do Blue Monday, który skłonił mnie do refleksji na temat napływających zewsząd informacji i roli odbiorcy w ich weryfikacji, wiem, że nawet jeśli i w tym roku dziesiątki razy natknę się na nagłówki krzyczące o najgorszym, najbardziej depresyjnym i ponurym poniedziałku, wrzucę je tam, gdzie ich miejsce – do mentalnego kosza, jako zweryfikowany fake news.