Z Tomaszem Sadowskim chcieliśmy przeprowadzić wywiad. Jednak nazywanie naszego spotkania wywiadem, wydaje się niewłaściwe. Była to pasjonująca, prawie trzygodzinna rozmowa o życiu, o ludziach i ich problemach, ale też i o polityce. Z Tomkiem Sadowskim najlepiej porozmawiać „na żywo”, wówczas można zrozumieć, to czego dokonał wraz ze swoją żoną Barbarą. Wspólnota „Barka” to nie tylko fakty, to opowieść, wielowątkowa narracja, w której przeplatają się wątki dramatyczne, wesołe i polityczne. Tomek Sadowski nie wydaje się być jedynie marzycielem, jest realistą, liderem, ekonomistą, politykiem, działaczem, prawnikiem, adwokatem, przedsiębiorcą, dyrygentem, psychologiem, przyjacielem, a zapewne ojcem i bratem dla wielu, którym pomógł. A pomaga, chociaż twierdzi, że teraz to już nie tylko on, lecz także inni.
W 1989 roku Tomasz i Barbara Sadowscy (obydwoje z wykształcenia psychologowie) powołują do życia pierwszy dom Barki, w którym zamieszkują z dwudziestoma pięcioma „rozbitkami życiowymi”. U źródeł powstania wspólnoty leżały wyzwania społeczne związane z okresem transformacji. Twórcom Barki przyświecała chęć budowania środowisk, w których „zapomniani oraz niechciani” członkowie społeczeństwa polskiego mieliby szansę rozwoju osobistego i społecznego. Misją Barki jest „rozwój społeczny grup marginalizowanych, zapewnienie im szansy odbudowy życia przez stworzenie programu pomocy wzajemnej, edukacji, rozwoju przedsiębiorczości w społeczeństwie obywatelskim”. Obecnie Barka działa w wielu obszarach życia społecznego, odbudowując kapitał ludzki oparty na gospodarce społecznej. Warto w tym miejscu wyjaśnić przywołane pojęcie, bowiem często jest ono mylone z innym pojęciem – ekonomii społecznej. Wyjaśnienie tego terminu znajdujemy w Art. 20 Konstytucji RP: „Społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych stanowi podstawę ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej Polskiej”. Wedle interpretacji znaczących niemieckich i polskich ekonomiści min. prof. Witolda Orłowskiego i prof. Grzegorza Kołotko w Trybunale Konstytucyjnym przed dwoma laty, uznali, że zasada gospodarowania nie jest respektowana w całości, a jedynie w jej drugiej części tj. tylko „gospodarka rynkowa”. Odnosząc się do terminu gospodarki społecznej twórcy Barki piszą: „My (Sieć Barki) nie próbujemy szukać określeń <<pochodnych czy zastępczych>> bo sprawa jest zbyt ważna i zasadnicza, a jej nieprzestrzeganie powoduje poważne konsekwencje społeczne (kryzysy gospodarcze, niezrównoważony rozwój, społeczne napięcia i ludzkie dramaty).
Działalność Barki nigdy nie ograniczała się jedynie do pomocy humanitarnej. Ludzie ją tworzący oferują coś więcej – zaufanie, wiarę i nadzieję. Organizują środowiska, w których ludzie pracują, tworzą i rozwijają się. W ramach działalności Barki funkcjonują Centra Ekonomii Społecznej (CES), Centra Integracji Społecznej (CIS), Budownictwo Socjalne. Ponadto realizowane są liczne programy zarówno w kraju jak i zagranicą. Przez ponad dwadzieścia lat Wspólnota Barka nie tylko pomaga ludziom wykluczonym, lecz również współpracuje przy tworzeniu prawa w Polsce. Fundacja nadal się rozwija, wychodząc naprzeciw nowym problemom społecznym, nie tylko w kraju, ale też i w Europie. Pomagają m.in. w Wielkiej Brytanii oraz Holandii. Wspólnota Barki rozrasta się, obecnie tworzony jest program, który ma na celu odbudowywanie społeczeństw, w państwach, które właśnie wchodzą na drogę zmian (m.in. Tunezja i inne kraje Afryki). A zatem Barka to już nie tylko projekt lokalny, krajowy czy europejski, zaczyna mieć on wymiar globalny (więcej zob. www.barka.org oraz http://ekonomiasolidarna.pl/, http://barka.org.pl/node/189)
Jakie były początki „Barki”?
Na początku, jeszcze w PRL-u, kiedy zaczynaliśmy to był rok 1989, nie istniały żadne warunki przyjęcia. Przychodził człowiek i nocował. Obecnie Wspólnota to „sieć barki” mająca około 100 podmiotów, które funkcjonują jak spółdzielnie. Zaczynało się to od rodzinnego domu. Początki to Władysławowo koło Lwówka, w starej, opuszczonej szkole. Ponad 7 lat trwało budowanie wspólnot np. w Chudopczycach. Nasze działania to stwarzanie integracji, wspólnot, spółdzielni socjalnych, wiejskich stowarzyszeń.
Najważniejsze było zaufanie i poczucie wzajemności. Przykładowo przyszedł facet, który zachowuje się nienormalnie. Mogę, jako psycholog traktować go instrumentalnie, ale po co?
Mamy problem, więc musimy go rozwiązać. Rozwiązać możemy go wspólnie, trzeba zobaczyć gdzie są aktywa, jakie są możliwości, a jakie słabości. Przed tworzeniem Barki pracowałem w szpitalu psychiatrycznym. Tam lekarze stawiali diagnozę i wypisywali recepty. Albo inny przykład, w ramach zajęć, lekarze kazali pacjentom wyobrażać sobie, że są na kajakach. Patrzę, a oni siedzą na materacach udając, że są na tych kajakach. Ja podjąłem ryzyko i zabrałem ich na Mazury. To był mój lek, moja terapia. Bo na tych Mazurach to naprawdę trzeba umyć naczynia, naprawdę wejść na kajak i to jest prawdziwe życie. Ja nie wyrywałem tych pacjentów lekarzom, byłem wartością dodaną. Tak naprawdę pierwszym ośrodkiem to było Dzienne Studium Rehabilitacji dla osób po szpitalach psychiatrycznych.
Jak funkcjonuje Wspólnota w Chudopczycach, czyli Stowarzyszenie Integracyjne Wspólnoty Barka ?
Chudopczyce to 4 odrębne instytucje, funkcjonujące w ramach struktury ekonomii społecznej. W tej popegeerowskiej wsi żyje i pracuje około 60 osób. To miejsce utrzymuje się i rozwija, dzięki przedsiębiorczości społecznej. Obecnie w jednym z bloków mieszkają emigranci (zarobkowi-przyp.red), którzy powrócili z zagranicy. W tym samym miejscu mieszkają rodziny po przejściach. Kolejne budynki zostały przekształcone w hotel z restauracją o charakterze gminnym. Wspólnota prowadzi również centrum nad jeziorem oraz kamping. Sądzę, że mieszkańcy Wspólnoty to odzyskani obywatele, którzy przyszli poranieni, tak jakby wrócili z powstania warszawskiego. Człowiek, który spędził osiemnaście lat w więzieniu, ma trudności z odnalezieniem się w społeczeństwie. Proste czynności stanowią dla niego ogromny problem. Taki człowiek ma trudności z kupieniem biletu na pociąg, wejściem do niego, a co dopiero kiedy ma się odezwać. Mamy 22 lata wolności i ciągle się słabo ruszamy. Struktura społeczna jest pogruchotana, dlatego trudno jest się organizować ludziom, bo mają wszystko zorganizowane. To jest pokłosie PRLu, to tamten system sprawił, że nie potrafimy się samodzielnie organizować.
A czy mieszkańcy miejscowości, w których są ośrodki Barki nie protestowali? Czy nie było z ich strony obaw, że będą mieszkać „po sąsiedzku” z ludźmi, którzy wyszli z więzienia?
Mieszkańcy są zaangażowani w odbudowywanie środowiska. Na początku nie było współpracy, bo mieszkańcy traktowali te ośrodki jako coś odrębnego. Niezwykle ważnym elementem było tworzenie atmosfery zaufania. Nie można również tworzyć sztucznej hierarchii wewnątrz Wspólnoty. Przykładowo jest babcia, no babcia to babcia, dzieci są dziećmi i tak dalej. Nie ma tuta
j miejsca na zawłaszczanie ludzi i traktowania ich jak klientów.
Ludzie tworzą Wspólnotę, pracują w niej, czy w takim razie Barka zarabia pieniądze? Jak są one dzielone między członków Wspólnoty?
Barka wszędzie i zawsze zarabiała, i nie była utrzymywana. Przykład, kiedyś przyszedł ogrodnik i pokazał nam jak się stawia folie, w których hodowaliśmy warzywa. Teraz wyobraź sobie, że mamy kilkanaście osób, mamy też do zapłacenia rachunki. Tak pojawia się problem, bo te rachunki trzeba przecież zapłacić. Przykładowo czynsz, prąd, woda i tak dalej. I myślisz, skąd tu wziąć pieniądze. Tak samo jak w rodzinie. Więc zbieramy te pomidory i jedziemy na targ, aby je sprzedać. Ktoś zarządza kasą. Mamy też ogórki i pietruszkę, i mówimy: trzeba zebrać trzy skrzynki, żeby zapłacić to czy tamto. Pieniądze szły na utrzymanie Wspólnoty, tak jak w rodzinie. Jeśli zobaczysz, że opłaty ci rosną, to musisz znów myśleć, skąd wziąć pieniądze, wiesz, że musisz zarabiać więcej, aby się utrzymać. I co robisz? Na przykład otwierasz sklep. Wysyłaliśmy truskawki do Słubic, bo Niemcy je kupowali.
Mięliśmy także zabawną historię z żukiem. Był nam potrzebny samochód więc pojechałem do fabryki w Lublinie. Mówię do prezesa że mamy tyle pieniędzy, takie są nasze możliwości… Prezes zwołał radę nadzorczą i nasz samochód kosztował połowę ceny, fabryka nic nie zarabiała. Ale to nie był koniec. Pieniędzy i tak mięliśmy za mało by go kupić. Więc komunikuję prezesowi, że za tą cenę nie kupię. On na to, że nie ma już z czego zejść. Powiedziałem mu, że zostaję tutaj i muszą coś wymyślić, że nie mam po co wracać bez samochodu. Trochę wyglądało to jak szantaż. Rada zebrała się raz jeszcze, prowadzili rozmowy za zamkniętymi drzwiami. Ostatecznie zapadła decyzja, że fabryka wypisze kwit na brakujące pieniądze. Wracaliśmy samochodem. (śmiech).
Skąd mięliście pieniądze na żuka, na założenie sklepu?
To były początki lat dziewięćdziesiątych. Bank dał nam kredyt, ale to był nie tylko kredyt w postaci pieniędzy, ale też kredyt zaufania. Dziś by to się nie udało.
Jak mielibyście teraz zaczynać, byłoby trudniej?
Gdybym miał raz jeszcze zacząć, to bym się tego nie podjął. Klimat lat dziewięćdziesiątych sprzyjał. Wtedy to było działanie grupowe, ot cała instytucjonalizacja.
A nie dochodziło do konfliktów na tle pieniędzy?
Decyzje były i są podejmowane wspólnie, demokratycznie, łącznie z dziećmi, jak w rodzinie. Podstawą jest zaufanie, a praca opiera się na subsydiarności, wzajemnym wsparciu.
Czy prowadzicie, jakieś statystyki, kto przystępuje do Barki, skąd jest, etc.
To nie ma znaczenia. Nie ma znaczenia, kto przyjeżdża, skąd jest, czy jest wierzący czy nie. Nic nie ma znaczenia. Wewnątrz Barki tworzą się rodziny. Wspólnoty pozostają, ale dalej to się rozrasta, na zasadzie franczyzny. My odbudowujemy w ten sposób kapitał ludzki. Moje wcześniejsze doświadczenia w pracy z ludźmi pozwoliły, aby to się tak rozwijało.
W jaki sposób radzicie sobie z osobami, uzależnionymi od alkoholu?
Mam w tej kwestii bogate doświadczenie, jeszcze z czasów pracy w szpitalu psychiatrycznym. Potrafię rozpoznać, kto ma problem. Wówczas siadamy i próbuję go przekonać, aby poddał się terapii. To nie jest układanie klocków, tutaj chodzi o odbudowanie człowieka, ale też jego rodziny i całego środowiska.
Czym Barka różni się od innych podmiotów, takich na przykład jak Monar czy Stowarzyszenie Brata Alberta?
Stowarzyszenie Brata Alberta prowadziło ośrodki jeszcze w PRLu. Dawali schronienie, koc i zupę. Ograniczało się to wyraźnie do pomocy humanitarnej. Monar z kolei w latach osiemdziesiątych, za sprawą Marka Kotańskiego zajął się młodzieżą, która była na dnie z powodu narkotyków. Potem zajęli się też uzależnionymi od alkoholu. Ich działalność jest bardzo funkcjonalna. Naszą wspólną cechą jest to, że tworzymy odrębne byty, spółdzielnie socjalne, centra integracji społecznej. Ośrodki monarowskie na pewno spełniają swoje funkcje, ale Stowarzyszenie Brata Alberta, powinno bardziej stawiać na człowieka, a nie ograniczać się do zupy i koca. Mimo oporów, są tam zmiany. Im jest trudniej zmienić tradycję, dlatego że oni zaczynali w innych niż my czasach, i też kierowali się na początku innymi przesłankami.
W jaki sposób wasze działania wpisują się w politykę społeczną państwa?
To co my robimy opiera się na subsydiarności, a w Polsce polityka społeczna nie jest na tym oparta. Ustawa określa, że politykę społeczną tworzą instytucje państwa, mogące współpracować, ale wszyscy mówią, że nie muszą. Z tej perspektywy polityka jest niefunkcjonalna. Przykładowo 700 osób może zostać wyeksmitowanych w Poznaniu. Bo tak działa system, a Pucek jest resortowy (Jarosław Pucek, dyrektor Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych w Poznaniu -przyp. Red).
Dobrze, a co robi Barka na poziomie instytucjonalnym, aby coś zmienić w kwestii polityki społecznej?
Uważam siebie za przedsiębiorcę, więc potrafię stworzyć ustawę. Na przykład to my tworzyliśmy ustawę o zatrudnieniu socjalnym, (regulującą powołanie Centrów Integracji Społecznej- przyp. Red.) czy ustawę o spółdzielniach socjalnych. Obecnie tworzy się spółka Wielkopolskie Centrum Ekonomii Społecznej, Laboratorium Solidarności oraz wyższa szkoła. Chcemy przygotowywać przyszłych pracowników, aby potrafili w sposób skuteczny pomagać osobom społecznie wykluczonym. Ci studenci będą mieli gotowe pracownie, w których będą mogli zdobywać praktykę. Na studiach nie ma kontaktu z człowiekiem, nawet profesor nie ma kontaktu ze studentami. Więc jak oni mają w przyszłości pracować, kiedy nie potrafią pracować z człowiekiem? Siedzą za biurkiem z komputerem i to jest ich cały świat. Na uczelniach dominuje wycinkowe podejście, toteż studenci nie są zainteresowani, nie wiedzą na przykład nic o swoim środowisku lokalnym, o jego problemach. Studenci muszą przede wszystkim uczyć się poprzez praktykę. Absolwenci wpadają w machinę technokracji, i nawet talenty staja się częścią systemu urzędniczego. Jak oni chcą edukować z zakresu ekonomii społecznej, kiedy nie mają praktyki? Musimy powołać tę uczelnię, bo mamy już doświadczenie, mamy pracowanie, nikt tego za nas nie stworzy.
Czyli, trzeci sektor ma odciążyć działania państ
wa? Czy to oznacza, że system jest niewydolny?
To nie jest trzeci sektor. Rząd-biznes-trzeci sektor, co to jest? Tego nie ma. My tu mówimy o zasobach samorządności, o zorganizowanych społecznościach, których liderem jest samorząd. To wszystko wygląda tak przez MOPRy, tam są urzędnicy, nie ma pracy z ludźmi, nie ma relacji. Chodzi o to, że szkoła, którą chcemy powołać, musi przełożyć się na pracowników. MOPRy pełnią funkcję zabezpieczeń społecznych a nie pomocy społecznej. Działają uznaniowo. Przykład, masz do zapłacenia rachunek za prąd na 200 złotych, a dostajesz 50 zł. Oni robią co muszą, po prostu pilnują zabezpieczeń.
A jak wygląda współpraca z samorządami?
W Poznaniu, prezydent jest w partnerstwie i nas wspiera. Mały samorząd czuje to, o czym mówimy. Małe samorządy nie mają zdolności kredytowej, więc są zainteresowani współpracą, bo jest potrzebna organizacja oddolna. Przykładowo, w Czarnkowie poszło jak burza, jeśli chodzi o działanie przedsiębiorstw społecznych. Poznań ma zdolności kredytowe, a urzędnicy nie rozumieją rzeczywistości. Wszystkie pieniądze ładowane są w infrastrukturę, na dole jest subsydiarność, ale wielkie aglomeracje tego nie widzą, nie rozumieją. Potrzebny jest zrównoważony rozwój, w przeciwnym razie ludzie wyjdą na ulice, dojdzie do demonstracji. Błędy popełniano na etapie transformacji ustrojowej. Wtedy trzeba było wymyśleć jakieś rozwiązania w zakresie polityki społecznej, ale tego nie zrobiono. Padały przedsiębiorstwa, dano odprawy i koniec. Mówiono: musisz być dzielny. Pomoc społeczna opiera się na technokratach. Potrzebna jest zmiana pomocy społecznej.
Niektórzy naukowcy i obserwatorzy życia społecznego mówią, że mamy w pewnych obszarach do czynienia ze zjawiskiem „wyuczonej” bezradności. Czy jest to duża skala? Jak ją niwelować?
Oczywiście, że mamy. W domu, w którym mieszkam 44 rodziny wykazują wyuczoną bezradność. W tej kamienicy pracują tylko 4 rodziny! I co zrobić? A trzeba się zacząć organizować, tworzyć oddolne inicjatywy. Powinno stworzyć się stowarzyszenie, klub, etc. Zorganizowaliśmy na przykład wakacje. Te dzieciaki nigdy nie były nad morzem. Więc organizujemy dla 15 dzieci wyjazd nad morze, rodzie płacą koszty podróży i za jedzenie, ale jeść i tak muszą w domu. Matka wtedy nie jest upokorzona, że dostała coś za darmo, bo sama jest organizatorką wakacji. Rodzice dostali możliwość, są wspierani. I zobacz, dostają auto, zbiorą się po 10 zł na benzynę, 15 zł na jedzenie. 10 dniowy pobyt dziecka nad morzem – 160 złotych. W tej kamienicy zorganizowaliśmy też świetlicę. Jest dużo możliwości, co ludzie mogą robić. Chociażby mogliby zorganizować wypożyczalnię rowerów, mogą sobie wzajemnie dzieci pilnować. Trzeba apelować i wspierać ludzi, aby sami się organizowali. Ludzie muszą się zorganizować od dołu. To jest zasada. To jest subsydiarność. MOPRy nic nie zrobią, bo nie pracują z ludźmi. Gdyby ludziom łatwiej przychodziło organizowanie się, byliby wstanie wykupić mieszkania od miasta. Za łatwo nam ta wolność przyszła. Lecimy dalej, bo gospodarka miała wszystko załatwić.
Z tego, co mówisz można cię uznać za liberała…
Liberalność polega na tym że zawsze masz szanse dla samorozwoju. Zakładam że ty masz potencjał, więc budujemy wspólnie ten system, i nie jest ważne skąd pochodzisz, jaką religię wyznajesz. Jeśli uznam cię za podmiot do wielu wspaniałych rzeczy, to nie będę ci dawał leków, jak robi to państwo opiekuńcze. Możesz popełniać błędy, ale masz prawo do dialogu, a ja nie będę cię do niczego zmuszał.
O czym marzyłeś, kiedy zakładałeś Barkę? A o czym marzysz teraz?
Mam ciągle to samo marzenie, żeby w moim kraju rozwijała się własność, dialog społeczny, solidarność. To są również filary Unii Europejskiej. Jako syn dyrektora PGRów, miałem zapewnione absolutne bezpieczeństwo ekonomiczne. Kiedy poszedłem do szkoły zobaczyłem, że są nierówności społeczne. Zastanawiałem się, jak to się dzieje. Potem poszedłem na studia, najpierw AWF, potem psychologia. Pracowałem w zakładach poprawczych, szpitalu psychiatrycznym, zbierałam doświadczenie. Bagaż doświadczeń, wykorzystuję do dziś. I nadal studiuję. Teraz interesuje mnie kapitał ludzki, społeczna gospodarka, czyli nie rynkowa, nie dla państwa, nie dla zysku. Zyskiem jest to, że ludzie się rozwijają. Ważna jest samorządność i terytorialna odpowiedzialność. Trzeba się oprzeć na zrównoważonym rozwoju, nie może być tak, że 40% pójdzie do przodu, a reszta pozostanie w tyle. Współpracuję z rządem, Parlamentem Europejskim, samorządem. I tak to idzie. Odezwali się do nas ludzie z Afryki, z prośbą o pomoc. Mówią, że Barka to błogosławieństwo, możemy mieć wpływ na odradzające się niepodległości, na przykład w Tunezji. Interesuje mnie wiec, społeczna gospodarka dla Afryki i to będziemy zrobić. Afrykanie są wspólnotowi i szczęśliwi, że nas znaleźli.