Frasyniuk nie dość, że zdecydowanie obstawał przy swoich słowach, to do tego, znowu w dobitnych słowach, dodał: „Do jasnej cholery, panie i panowie z opozycji, z mediów, z organizacji pozarządowych, od dawna mówicie, że mamy wojnę z PiS. Naprawdę myślicie, że zwyciężycie z grupą ludzi, którzy zamachnęli się na nasze państwo, ciągle za coś przepraszając?” Pod koniec roku to pytanie pozostaje bardziej aktualne niż kiedykolwiek przedtem.
Kiedy w sierpniu wybuchł kryzys na granicy polsko-białoruskiej, Władysław Frasyniuk w wywiadzie udzielonym TVN24 wypowiedział się w mocnych słowach o Straży Granicznej, co wzburzyło dużą część opinii publicznej. Oczywistym było, że te słowa dotknęły przede wszystkim obóz rządzący, ale dużo krytyki pojawiło się także po stronie opozycji. Finalnie, TVN24 wydała oświadczenie, w którym przeprosiła za brak reakcji w stosunku do słów byłego opozycjonisty, dodając, że „sprzeciwia się każdej formie agresji, także tej słownej, w życiu publicznym”. Takie stanowisko jest, co najmniej rozczarowujące, tym bardziej, że zdarzają się sytuacje o nagannym charakterze, które stacja traktuje ulgowo i które nie spotykają się z takim potępieniem. Wystarczy wspomnieć chociażby znieważające uwagi zaproszonych gości w stosunku do innych rozmówców, a szczególnie rozmówczyń, po których nie wydano oświadczeń z przeprosinami. Sam Frasyniuk nie dość, że nadal zdecydowanie obstawał przy swoich słowach, to do tego, znowu w dobitnych słowach, dodał: „Do jasnej cholery, panie i panowie z opozycji, z mediów, z organizacji pozarządowych, od dawna mówicie, że mamy wojnę z PiS. Naprawdę myślicie, że zwyciężycie z grupą ludzi, którzy zamachnęli się na nasze państwo, ciągle za coś przepraszając?” Pod koniec roku to pytanie pozostaje bardziej aktualne niż kiedykolwiek przedtem.
Do ilu martwych sztuka?
PiS wielokrotnie łamał prawo, działał na szkodę państwa polskiego, a nawet dopuścił się czynów bez wątpienia obrzydliwych pod względem etycznym. Są na to twarde dowody, notabene często podawane do opinii publicznej przez opozycję. Było wiele statystyk i analiz pisanych przez wszelkiej maści specjalistów, wykładających czarno na białym, w jaki sposób rząd niszczy zarówno gospodarkę, konstytucję, jak i (może nawet przede wszystkim) państwo od środka. W Polsce PiS-u skandal goni skandal, a każdy kolejny jest jeszcze gorszy od poprzedniego. Nawet jeśli trudno za nimi nadążyć ze względu na masową skalę, całościowo dość jasno określają działania obozu rządzącego czy jego dążenia. Nie ulega wątpliwości, że PiS przekształca Polskę w państwo autorytarne i zrobi w tym celu wszystko.
W każdym społeczeństwie panuje pewien poziom znieczulenia na skandale, ponieważ powszechnie wiadomo, że nie ma polityki bez afer. Bardzo możliwe, że w Polsce jest on podwyższony doświadczeniem komunizmu, który przez wiele lat przyzwyczajał ludzi do tego, że podział na „równych i równiejszych” jest czymś normalnym, a cwaniactwo to przydatna umiejętność. Niemniej jednak, w każdym państwie na świecie jest pewien limit, kiedy ludzie mówią „dość”. Niestety wygląda na to, że nad Wisłą taka granica przestała istnieć. Nawet gdyby kogoś nie ruszały horrendalne sumy znikające z budżetu państwa, to od ponad roku wskutek polityki rządu śmierć ponosi coraz więcej osób. Umierają migranci na granicy polsko-białoruskiej. Iza z Pszczyny umarła w męczarniach przez drakońskie prawo przepchnięte przez podwładnych Kaczyńskiego. Tak, jak rok temu ostrzegano. Nie można nawet policzyć, ile osób poniosło, ponosi i będzie ponosić śmierć przez to, że dla PiS-u ważniejsze są słupki poparcia niż ochrona obywateli przed pandemią. Choć liczby zakażeń rosną, rząd nie robi nic w kierunku zapobiegania narastaniu kolejnej fali pandemii. Obostrzeń nie ma, a ośrodki wydające lewe zaświadczenia o szczepieniu funkcjonują bez problemów, chyba że staną się podmiotem dziennikarskiego śledztwa. Do tego należy doliczyć jeszcze ofiary niewydolności państwowego systemu ochrony zdrowia, które nie otrzymały pomocy na czas lub w ogóle nie miały do niej dostępu. Mimo że te liczby liczyć należy już w tysiącach, dla obozu władzy nadal najważniejsze pozostają jego własne polityczne cele. Świetnie zresztą dowiodło tego przekazanie dwóch miliardów złotych na pracujące dla PiS-u TVP, zamiast na onkologię. Trudno o jaśniejszy przekaz.
Co gorsza, partia rządząca nawet już się nie kryje ze swoimi zamiarami i nie zamierza nawet udawać, że przejmuje się tym, co się dzieje. Gdy sprzeniewierza kolejne miliardy czy łamie Konstytucję, prezentuje postawę „i tak nic nam nie zrobicie”. Faktycznie, dokładnie w tym celu PiS upolityczniał kolejne instytucje, blokując tym samym jakiekolwiek próby reagowania na nadużycia rządzących. Jednak mimo wszystko bierność po drugiej stronie barykady pozostaje niepokojąca. Ile miliardów musi jeszcze zniknąć i ilu ludzi umrzeć, żeby dla wszystkich stało się jasne, że skończyła się kulturalna debata z zasadami, a zaczęła bezwzględna walka z kiełkującym reżimem, który nie cofnie się przed niczym?
Ile jeszcze przeprosin?
Podobnie jest w debacie publicznej. Osoby związane z obecną władzą nie zawracają sobie specjalnie głowy sposobem, w jaki prowadzą dyskusję. Bardzo często ich wypowiedzi są wyjątkowo aroganckie, pełne buty, a często i jadu. Do klasyki gatunku weszły już „zdradzieckie mordy” Jarosława Kaczyńskiego, plecy Ryszarda Terleckiego, gest Joanny Lichockiej, czy słynne: „Trzeba anulować, bo my przegramy”. Tragiczną śmierć Izy z Pszczyny poseł Marek Suski skomentował słowami: „Ludzie umierają, to jest biologia”. Twitter nieustannie wrze od nienawistnych tweetów Krystyny Pawłowicz, a postawa marszałek Elżbiety Witek, otwarcie naruszającej zasady funkcjonowania Sejmu, demonstruje brak jakiegokolwiek szacunku do kogokolwiek spoza własnej partii. To tylko kilka najbardziej znanych przykładów. Takich sytuacji było więcej, ale nikt z ugrupowania rządzącego nie poniósł jakichkolwiek konsekwencji za tego typu wypowiedzi. Nikt po tej stronie sceny politycznej nie zamierza liczyć się ze słowami, bo wie, że nie musi.
Trzeba niestety przyznać, że walcząca z PiS-em opozycja tego nie rozumie lub zrozumieć nie chce. W dyskusji z obozem rządzącym stara się poruszać bardzo ostrożnie. Obserwujemy więc grzeczne wypowiedzi, absolutnie bez mocnych słów i zachowanie jakby wszyscy stosowali się do pewnych zasad. Stąd przeciwnicy obozu rządzącego na kolejne, coraz gorsze skandale reagują wyrażając oburzenie w bardzo stonowany sposób (np. „Nie ma na to naszej zgody”). Jak słusznie skomentował tą postawę Władysław Frasyniuk, w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej”, opozycja „utrwala to, że warto się zachować z dużą dawką bezpieczeństwa dla siebie i swoich najbliższych, mówić delikatnie i przepraszająco”. Jednocześnie zauważył, że „nie mobilizuje społeczeństwa do większej odwagi, do większej determinacji”, a to oznacza ni mniej, ni więcej jak to, że nie spełnia roli lidera. Z tego wyłania się niestety dość smutna wizja. Z jednej strony opozycja solennie przysięga walkę z PiS-em, a z drugiej nie potrafi do niej stanąć. Zasadniczym pytaniem pozostaje, czy wynika to z nieumiejętności oceny sytuacji czy strachu przed zaangażowaniem się w działalność, która może nieść za sobą niechciane konsekwencje. Niemniej jednak, przy starciu z reżimem, trzeba się na nie przygotować. Jest pewne, że Jarosław Kaczyński nie zamierza oddać władzy po dobroci i stara się tak przekształcić ustrój państwa, aby legalną drogą nie mogła być mu odebrana. Po tylu latach rządów PiS widać wyraźnie, że partia rządząca chętnie wykorzystuje to, że opozycja wypowiada się grzecznie i przepraszająco, a przede wszystkim stara się grać zgodnie z zasadami, o które druga strona zupełnie nie dba. Warto też podkreślić, że PiS nikogo nie przeprasza. Ta walka jest nierówna, a opozycja bez determinacji oraz stanowczości po prostu nie ma szans jej wygrać.
Słowa mają znaczenie
O słowach najwięcej mówiło się w kontekście Strajku Kobiet. Przeciwnicy tego ruchu, w dużej mierze przychylni partii rządzącej oraz innym ugrupowaniom prawicowym, krytykowali manifestacje za użycie wulgaryzmów. Próbowano przekonać, że tak ostre słowa powinny dyskredytować protestujących. Ten argument pada właściwie zawsze w odniesieniu do ruchów feministycznych czy LGBT. Czasami słowa nie muszą być nawet przesadnie ostre, żeby wzbudzić zainteresowanie obozu władzy. Świetnym przykładem jest tutaj głośny proces przeciwko profesorowi Wojciechowi Sadurskiemu, wytoczony przez TVP za użycie określenia „goebbelsowskie media”. Pozwany wyczerpująco uzasadnił, dlaczego takie oskarżenie jest bezzasadne, wskazując m.in. powody wyrażenia krytycznej wypowiedzi, a także przypominając, że to określenie weszło do debaty publicznej i przywołując użycie podobnego, powszechnego wyrażenia „stalinowskie metody”. Z podobną reakcją rządzących spotkały się wspomniane słowa Władysława Frasyniuka. Określenia, których użył, były dosadne, ale nie wulgarne. Odnosiły się też przede wszystkim do określonej sytuacji i zachowania, a nie instytucji. Mimo wszystko minister obrony złożył zawiadomienie do prokuratury. Jednak nie tylko obóz władzy atakuje komentujących jego poczynania w mocnych słowach. Niedawno byliśmy świadkami nagonki na aktorkę, Barbarę Kurdej-Szatan, za jej ostry, pełen emocji komentarz dotyczący tego, co się dzieje na wschodniej granicy. Również odniosła się do sytuacji, a nie do służb. Użyła przekleństw, ale czy można się dziwić, kiedy mówimy o filmiku przedstawiającym wypychanie siłą przez granicę matki z dzieckiem, którego rozdzierający płacz słychać na nagraniu? To była absolutnie naturalna i ludzka reakcja. W odpowiedzi pojawiła się fala nienawistnych komentarzy. Oburzeni chcieli więcej. Domagano się zerwania kontraktów z aktorką. Oczywiście zwolniono ją z TVP, stacji państwowej, opłacanej z pieniędzy podatników. Długo spekulowano, czy te słowa będą ją kosztowały karierę. Tak się co prawda nie stało, jednak sądząc po stonowanych oraz pełnych skruchy oświadczeniach na jej profilach społecznościowych, trudno nie odnieść wrażenia, że udało się ją zaszczuć. Gdyby słowa były tylko słowami, a opinie opiniami, to czy rządowi klakierzy zadawaliby sobie tyle trudu, żeby zdeprecjonować, a nawet zastraszyć bardziej odważnych krytyków?
Ważny głos w tej sprawie zabrała Marta Lempart z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, apelująca o nacisk na dobór odpowiednich słów. Podniosła kwestię konieczności mówienia o „tak zwanym wyroku TK” czy „pseudo-trybunale”, żeby podkreślać, że jego działalność jest niezgodna z prawem oraz demokratycznymi wartościami. Po to, aby nie legitymizować upolitycznionych urzędów czy decyzji. Im więcej ludzi będzie podkreślać fakt, że to co się dzieje, nie może być uznawane za legalne, tym większa szansa na refleksję prowadzącą do zmiany. Biorąc pod uwagę, że rząd zawłaszczył państwowe media, żeby, np. jak w Rosji, móc docierać do obywateli efektywniej niż jakikolwiek inny podmiot, prawdopodobnie to właśnie słowa są jedną z ważniejszych broni opozycji. Dlatego trzeba wreszcie zacząć nazywać rzeczy po imieniu. Trzeba mówić o tym, że Polskę przekształca się w państwo autorytarne, pieniądze są kradzione, a wielu ludzi umiera i są osoby za to odpowiedzialne. Należy skończyć z językiem przepraszania czy z ostrożnym dobieraniem słów, żeby nikogo przypadkiem nie obrazić czy nie narazić się na szykany. Jeśli którakolwiek z opozycyjnych partii chce zmiany, tak jak twierdzi, to musi zdawać sobie sprawę z tego, że to nie jest czas na jakikolwiek konformizm. Uczestniczenie w życiu politycznym to dobrowolna decyzja, która wiąże się z pewnymi skutkami. Zwłaszcza teraz, zdecydowanie, odpowiedzialność, a przede wszystkim konsekwencja w działaniu liczą się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jak zwykli obywatele mają zdobyć się na odwagę, jeśli czują, że politycy chcący stać na czele ruchu sprzeciwiającemu się bezprawnym poczynaniom rządów PiS, chowają głowę w piasek? Jest coś znamiennego w tym, że słowa Władysława Frasyniuka, zasłużonego w walce z poprzednim autorytarnym ustrojem, przeszły bez większego echa w odbiorze tych, co obecnie deklarują chęć walki z rządem zmierzającym w tą samą stronę. Być może właśnie ze względu na to, że mówi o tym, czego jego następcy nie chcą słuchać, ponieważ walka z władzą wymaga określonego wysiłku, a starcie z całym opanowanym przez PiS systemem może wiązać się nawet z ryzykiem. Nastał czas próby, dlatego oprócz dosadnych słów opisujących rzeczywistość taką jaka jest, przyszedł czas na ważne pytanie do opozycji: albo faktycznie podejmuje się tego, co obiecuje, albo jest to zabawa w politykę dla jej własnych korzyści.