W niewłaściwy sposób rozmawiamy o faszyzmie, szukamy jego znamion wśród członków skrajnie prawicowych partii, mimo że to tylko teatralny i hałaśliwy margines, który niewiele ma wspólnego z realnym zagrożeniem. Młodzież Wszechpolska i Obóz Narodowo-Radykalny mają tyle wspólnego ze współczesnym faszyzmem, ile miłośnicy historii, którzy co roku w lipcu przebierają się za króla Jagiełłę, z nowoczesnym patriotyzmem.
Jeśli we współczesnej Polsce ktoś jest antysemitą, to nie jest tylko faszystą. Jest przede wszystkim idiotą, ponieważ tkwi w politycznych kalkach, które zostały stworzone w latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Blisko siedemdziesiąt lat historii to wystarczająco dużo czasu, żeby wyciągnąć wnioski moralne (do czego doprowadził antysemityzm) lub polityczne (niechęć do mniejszości żydowskiej nie jest już od dawna skuteczna). Na szczęście dzisiejszy antysemityzm – przez swój epigonizm – jest bierny i niemal całkowicie niegroźny.
Marek Edelman stworzył własną definicję Żyda: jest nim każdy prześladowany, niezależnie od tego, gdzie i kiedy dotykają go represje. Ze strony przywódcy powstania w getcie warszawskim był to zabieg bardzo odważny, naruszający święte prawo narodu żydowskiego do intymnego upamiętnienia największej tragedii zeszłego stulecia. Jednocześnie, dzięki szerszemu spojrzeniu na zagładę, Edelman nadał Holocaustowi uniwersalny charakter.
Zbyt często myślimy o faszyzmie wąsko, stosując definicję, którą wynieśliśmy z II wojny światowej. Właśnie dlatego faszystami prędzej stają się dla nas – nawiązujące do przedwojennego nacjonalizmu – grupki skrajnej prawicy niż poważni politycy, którzy, w telewizyjnych studiach, głoszą nawet najbardziej nietolerancyjne hasła. Oczywiście, nie oznacza to, że nie powinniśmy walczyć z nacjonalistami! Skandaliczne incydenty z ostatnich miesięcy pokazują, że głoszenie takich poglądów może mieć realne przełożenie na zdrowie (a nawet życie) konkretnych osób. Dlatego zdecydowana reakcja Bartłomieja Sienkiewicza zasługuje na uznanie. Jednak, biorąc pod uwagę jak dużym krajem jest Polska, ten teatralny nacjonalizm pozostaje wyłącznie hałaśliwym marginesem. Prawdziwy problem, który legitymizuje zresztą również działania nacjonalistów, rodzi się zupełnie gdzie indziej.
Nie wierzę w to, żeby taki faszyzm (otwarcie nawiązujący do totalitarnej stylistyki, wznoszący teatralne hasła antysemickie) zdobył poparcie, które umożliwiłoby realne rządzenie. Europejczycy wyciągnęli wnioski z lekcji II wojny światowej i mają świadomość, czym może grozić dopuszczenie do władzy takich środowisk. Boję się natomiast, że – walcząc z garstką młodzieży wznoszącej idiotyczne napisy – nie zauważamy realnego zagrożenia.
Żydami – w rozumieniu Marka Edelmana – nie są bowiem już Żydzi. Walkę z antysemityzmem przegraliśmy wiele lat temu. Kandydatów na współczesnych Żydów jest bardzo wielu: narody, które obecnie imigrują do Unii Europejskiej, mniejszości seksualne, niepełnosprawni, muzułmanie, etc. Nie grozi nam dosłowne powtórzenie największej traumy dwudziestego wieku. Faszyzm został skompromitowany, jednak w każdej chwili może odrodzić się w innej formie. Wówczas może się okazać, że pozwoliliśmy na to, ponieważ byliśmy zajęci walką z siłami politycznymi, które bawiły się, przebierając się za historyczne postaci sprzed siedemdziesięciu lat.
Dlatego powinniśmy – analogicznie do Żyda – zastanowić się, kto jest dzisiaj faszystą. Nie zaczynajmy naszych poszukiwań wśród tych, którzy maszerują w glanach, wznoszą antysemickie hasła i zamawiają pięć piw. Możemy go znaleźć znacznie bliżej naszego codziennego życia.
