–
Dwadzieścia siedem kości,
trzydzieści pięć mięśni,
około dwóch tysięcy komórek nerwowych
w każdej opuszce naszych pięciu palców.
To zupełnie wystarczy,
żeby napisać „Mein Kampf”
albo „Chatkę Puchatka”.
Wisława Szymborska, „Dłoń”
Wyciągam dłoń więc… daj mi rękę. To prostsze niż się wydaje. To trudniejsze niż można sobie wyobrazić. Żeby kogoś wziąć za rękę potrzeba ruchu. Otwarcia. Trzeba otworzyć własną dłoń. Bez niej nie ma tego pierwszego kroku, tego wejścia w relację, stanowiącą bazą dla każdej dalszej czy większej wspólnoty. I bez tej pierwszej relacji, bez „drobnego” zaufania nie ma co na poważnie myśleć o jakiejkolwiek umowie społecznej.
Otwarta dłoń wzywa, zaprasza. Czeka cierpliwie, choć nie zawiśnie w powietrzu na zawsze. Puka w nadziei na zaproszenie do środka. I znów czeka na słowa zachęty lub przyzwolenia. Wyprostowana i usztywniona, odwrócona wnętrzem wyprężonych ku rozmówcy palców mówi: „Dość”, „Stop”, stawiając wyraźną granicę. Środkowym palcem mówi… (w przybliżeniu): „Idź już w cholerę”. Pięść wygraża. Mieści w sobie złość. Sieje strach. Jest zapowiedzią bólu.
Połączone dłonie wznoszą się w błagalnym geście niemej modlitwy. Czasem rozczapierzone, uniesione ponad głowę wręcz błagają o zmiłowanie. Opadają w geście rezygnacji czy wreszcie z rozpaczy. Te same dłonie gładzą po plecach w geście pocieszenia, okazują wsparcie, głaszczą po policzku oddając troskę i czułość. Kochają. Z dbałością zdejmują włos z klapy marynarki. W nerwach przeczesują włosy. Zalotnie kręcą je między palcami. Daje karcącego przytyczka w ucho, albo rozbawionego… w nos.
Klaszczą by wyrazić podziw czy aprobatę. Czasem opuchnięte od klaskania zwiastują komuś wielki sukces. Trzymają kciuki życząc powodzenia. „Przybijają piątkę” świętując sukces, a kiedy indziej „żółwika” bo coś się właśnie wspólnie udało. Na znak odmowy pokazują „figę”. Dłoń.. daje też w pysk. Ale na to trzeba sobie zasłużyć.
Dłoń przechowuje linie, z których – jak wierzą dość liczni – daje się odczytać przyszłość, los czy sens naszego życia. Jedna na miłość, kolejna na rozum, jeszcze inna na śmierć. Znaczy się liniami, co świadczą o doświadczeniach, przejściach, o wykonanej pracy. Znaczy się bliznami, co utrwalają pamięć o zdarzeniach, wypadkach losu. O naszych bólach, śmiechach, płaczach. Dłonie tkają słowa, przebiegając po klawiaturze, ekranie, zaciskają między palcami pióro albo długopis. Opowiadają tym samym historie – nasze i cudze. Czasem robią to… na migi.
Uściśnięcie dłoni finalizuje umowę. Daje nam kontrakt. Oznacza przyjęcie pewnych reguł. Niekoniecznie danych raz na zawsze, ale dających się redefiniować. Pozwalających określić – już na początku – zarówno podstawy jego stabilności, jak i warunki brzegowe ich przyszłej zmiany. Wejście I wyjście bez szwanku, bez ujmy na honorze. Podajemy sobie dłonie na przywitanie i pożegnanie. Na zgodę. Na początek, a gdy mamy szczęście również na koniec spotkania, relacji, negocjacji, związku. Podana dłoń to wyjście z twarzą z tego, co należało zakończyć. To oddech. To dobry znak na nową drogę.
Bez owej wyciągniętej, bez przyjętej dłoni nie ma szans na wspólnotę, na początek umowy, tej nowej umowy, która ma być drogą na przyszłość. Tu nie możemy trwać odwróceni do siebie plecami, poobrażani, fundamentalnie nieufni. Tu wszystko jest w Twoich rękach. W moich rękach. W indywidualnych wyborach. W decyzji. W połączeniu. W tym, co właśnie postanawiamy. Tu i teraz. Każdego dnia na nowo. Taka… nowa umowa… społeczna.
